Artykuły

Śmierć człowieka nikogo nie porusza

"Wizyta starszej pani" w reż Magdaleny Piekorz w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Łukasz Kałębasiak w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Oczekiwania wobec "Wizyty starszej pani" w reżyserii Magdaleny Piekorz i z Anną Polony były ogromne. Może dlatego wielu widzów opuszczało Teatr Śląski z poczuciem niedosytu, jeśli nie rozczarowania.

Było trochę tak jak w dramacie, który ponad pół wieku temu napisał Friedrich Duerrenmatt: przyjazd starszej dystyngowanej pani (w tym przypadku wybitnej aktorki Anny Polony) wywołał w mieście poruszenie. O ile mieszkańcy Guellen, gdzie dzieje się akcja "Wizyty...", liczyli na przypływ gotówki, my mieliśmy nadzieję na przypływ teatralnych wrażeń. Tym bardziej prawdopodobny, że za reżyserię zabrała się Magdalena Piekorz. Dobra dokumentalistka i świetna reżyserka filmowa ostatnio coraz częściej pracuje w teatrach. I to nie w byle jakich: w Teatrze Studio w Warszawie, Teatrze im. Słowackiego czy Polskim w Bielsku-Białej. Wystarczy argumentów, by liczyć, że "Wizyta..." będzie przebojem.

Od razu wyjaśnię: to nie jest zły spektakl. On nie jest po prostu tak dobry, jak mógłby być. Czego zabrakło? Niestety - emocji. Na to, co działo się w małym miasteczku Guelle, patrzyłem zupełnie nieporuszony. A przecież historia opowiedziana przez Duerrenmatt to prawdziwa grecka tragedia. Jest tam wszystko: planowana przez lata zemsta, zapomniana wina, zgubna zachłanność, a w końcu mord z zimną krwią. Żarty, które dramaturg wplótł do swojej tragikomedii, tylko trochę osładzają tę gorzką sztukę.

Cóż z tego, skoro aktorom Teatru Śląskiego nie udało się oddać emocji towarzyszących przyjazdowi starszej pani. A przecież Klara Zachanassian grana przez Annę Polony przyjeżdża po głowę swojego dawnego kochanka Alfreda Illa (Wiesław Sławik). Dobrze za nią zapłaci: miliard dla miasteczka i jego mieszkańców, jeśli tylko uśmiercą Illa. Ci najpierw się burzą - "Jesteśmy ludźmi, nie robimy takich rzeczy!". Ale pieniądze kuszą i obywatele Guelle zaczynają żyć na kredyt, który spłacą pieniędzmi Zachanassian. Pamiętam inscenizację "Wizyty..." w Teatrze Telewizji w reżyserii Waldemara Krzystka. Jerzy Stuhr jako Ill dał popis zwierzęcego strachu, a atmosfera osaczenia była dusząca zarówno dla niego, jak i dla widza. Tymczasem w katowickiej inscenizacji wydaje się, że mieszkańcy Guelle chcą co najwyżej wrzucić Illowi muchę do sprzedawanego przez niego mleka, a nie zamordować go z zimną krwią dla pieniędzy. Nie mogę też uwierzyć w przemianę Illa, który ze ściganego wilka zamienia się w pogodzonego z losem baranka.

Oczywiście na "Wizytę..." warto iść tylko dla samej Anny Polony. Rola Zachanassian jest dla niej idealna. Aktorka wykorzystuje swój naturalny urok i klasę, grając dystyngowaną miliarderkę. Tym mocniejszy efekt daje jej nagła przemiana, kiedy wyjawia cel wizyty i jak pająk czeka na trupa kochanka.

Najważniejsze pytanie brzmi jednak: po co dzisiaj wystawiać "Wizytę..."? Na dodatek tak klasycznie - słowo w słowo, w realiach i kostiumie sprzed kilkudziesięciu lat. Jestem przeciwnikiem uwspółcześniania dramatów na siłę, ale przesadna wierność ponadpięćdziesięcioletniemu tekstowi czyni z katowickiej inscenizacji uroczy zabytek. Dziś premiowani są reżyserzy, którzy mają odwagę zrobić ze starego dramatu własną sztukę. Wyciągnąć z niego te problemy, które ich najbardziej poruszają, a resztę odrzucić. Tekst Duerrenmatta się do tego nadaje. W Katowicach dostaliśmy tymczasem kawałek mieszczańskiego teatru. Dobry spektakl, który nie stał się spektaklem wyjątkowym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji