Artykuły

Bez banału do finału

Waldemar Wolański, re­żyser i dyrektor łódzkiego Teatru Lalek "Arlekin", lu­bi klasykę. A mówiąc ściślej: lubi klasykę przera­biać. Wywrócił już do góry nogami poezje Mickiewi­cza i "Don Kichota", po swojemu zrealizował "Carmen", a teraz przero­bił "Jezioro łabędzie" na operetkę.

Sam napisał historię, do której zaprosił bajkowe stwory, kojarzące się z in­nymi opowieściami. Zmontował z nich trupę aktorów prowincjonal­nych, a raczej dworskich i kazał im wystawić "Jezio­ro łabędzie".

Wolański wyposażył postacie w dowcipne, nie­kiedy absurdalne dialogi, w których aż się roi od ob­serwacji wziętych z zakuli­sowego życia niejednej sce­ny. Jako reżyser i dyrektor teatru zapewne nieraz na własnej skórze przekonał się, jak trudne charaktery potrafią mieć artyści i te obserwacje zamieścił w formie autotematycznych anegdot. Przedstawienie wzbogacił o piosenki: pod muzykę Piotra Czajkow­skiego ułożył zabawne ry­mowanki opowiadające oczywiście o teatrze.

Pomysł z przerobie­niem klasycznego baletu na lalkową operetkę skrzyżowaną z kabaretem był ryzykowny, ale cieka­wy. Jednak chyba za dużo pary poszło w gwizdek pi­sarski, bo strona insceni­zacyjna trochę szwankuje. O ile "arie" i duety będące parodią produkcji opero­wych dobrze się sprawdza­jąc tyle piosenki wykony­wane przez aktorów są nieczytelne, a przeciąga­nie bądź sztuczne przy­spieszanie słów, tak żeby pasowały do muzyki, wy­pada sztucznie.

Przegadany, statyczny, z niepotrzebnie powtarzanymi scenami akt pierw­szy zwyczajnie nuży. W drugiej części przedsta­wienie nabiera tempa, jest bardziej urozmaicone, ale wciąż rozczarowuje sceno­graficznie. Wiem, że w te­atrze jest bieda, ale od cze­go jest pomysłowość? Za­projektowana przez Joan­nę Braun jedna nierucho­ma zastawka udająca salę pałacową i jednocześnie scenę, a od czasu do czasu maskowana wiechciami szuwarów (akcja nad je­ziorem) to stanowczo za mało.

Na słowa uznania za­sługują natomiast mario­netki, z których każda ma wyrazisty charakter. "Ar­lekin" ma jedyną w Polsce scenę marionetkową i ak­torów świetnie radzących sobie z trudną sztuką ani­macji lalek zawieszonych na dwumetrowych niciach. Bohaterami wieczoru są Kaczka, pierwsza dama dworu z pretensjami do korony w wykonaniu Marii Sowińskiej (świetny bale­towy numer solowy), nie­śmiała Żabka, prowadzo­na przez Annę Zadęcką i Chochlik Euzebiusz, troll o niepoważnym usposobie­niu animowany przez Marcina Truszczyńskiego. Podejrzewam, że gdy pierwsze (dość mieszane) wrażenia przeminą, wi­dzowie zapytani o "Jezioro łabędzie" będą wspominać sam pomysł inscenizacyjny i dwie genialne w swym absurdzie sceny - słynne łabędzie Pas de quatre w wykonaniu... ważek i ol­brzymią czerwoną płetwę koszącą na scenie bohate­rów po słowach "a niech to wszystko gęś kopnie". Je­śli tak będzie, to znaczy, że spełniła się wyśpiewana w jednym z utworów nadzie­ja: "może uda nam się dojść bez banału do fina­łu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji