Artykuły

Fenomen "Transferu!"

Spektakl nie ma akcji ani fabuły. Na scenie jest tylko grupka starych, prostych ludzi, siedzą lub stoją, i przez blisko dwie godziny opowiadają swoje historie. Jak próbują grać, reżyser ich gasi, bo ich siła to naturalność - po czterech latach spektakl Jana Klaty schodzi z afisza wrocławskiego Teatru Współczesnego.

W najbliższy weekend niezwykłe przedstawienie Jana Klaty zejdzie z afiszy. Co to był za fenomen teatralny...

Przez cztery lata od premiery "Transferu!" opowieści Polaków i Niemców wysiedlonych ze swoich domów wystawiono ponad 70 razy. Spektakl Jana Klaty prezentowano m.in. w Berlinie, Moskwie, Brukseli, Paryżu, Lille, Reims, Nitrze oraz w Warszawie, Olsztynie, Bydgoszczy, Szczecinie. Wiosną 2009 r. widowisko zarejestrowała telewizja.

Przygotowania do spektaklu trwały ponad pół roku. Najpierw Zbigniew Aleksy z Muzeum w Środzie Śląskiej i Niemka Ulrike Dittrich wyszukali około 70 osób. Klata spotykał się z nimi, słuchał. Wybrał dziewięcioro, które wyrzucono z domów po wojnie, dziesiątym bohaterem jest niespełna 40-letni Matthias Goeritz. Jego przodkowie także zostali wypędzeni z domu na Żmudzi.

Ich relacje spisali i poukładali dramaturdzy: Sebastian Majewski i Dunja Funke. Jan Klata napisał sceny, w których Churchill, Roosevelt i Stalin, odgrywani przez aktorów, decydują o nowym podziale świata i transferze milionów ludzi.

Litania Karoliny

- Miałem pewien kłopot z tym przedstawieniem. Gram w nim rolę Roosevelta, ale ja też przeżyłem taki transfer jako dziecko. Byłem chłopcem, kiedy na początku II wojny Niemcy wypędzili moją rodzinę z Torunia. Sądziłem, że moja historia jest boleśniejsza. Potem zrozumiałem, że każdy swoje osobiste przeżycia uzna za wyjątkowe - opowiada Zdzisław Kuźniar, aktor Teatru Współczesnego.

W "Transferze!" szczególnie wzrusza go kiedy Karolina Kozak wyczytuje ponad sto nazwisk mieszkańców jej Żabińca sprzed wojny, od Chołodniuka do Ornatowskich. - To brzmi jak litania - mówi Kuźniar.

Dla niego widowisko Klaty to teatralny fenomen. Spektakl nie ma akcji ani fabuły. Na scenie jest tylko grupka starych, prostych ludzi, siedzą lub stoją, i przez blisko dwie godziny opowiadają swoje historie. Jak próbują grać, reżyser ich gasi, bo ich siła to naturalność.

Po berlińskich pokazach pisano, że Klata znalazł doskonałą formę na wypowiedzenie ludzkiego dramatu. Zbigniew Aleksy jest na każdym spektaklu, pilnuje scenariusza, pomaga bohaterom. Podczas podróży głównie słucha ich opowieści: - Jechaliśmy kilka godzin pociągiem na przedstawienie do Szczecina. Z ich życiowych historii dałoby się ułożyć jeszcze jeden lub dwa takie przedstawienia jak "Transfer!", nie mniej fascynujących - mówi Aleksy.

Lyon: Merci! Bravo!

W Berlinie, aby dostać bilet na premierę "Transferu!", trzeba było wpisywać się na listę rezerwową. W Paryżu na widowni liczącej 1500 miejsc nie było wolnych foteli. Na przedstawienie w Lyonie przyszedł profesor tamtejszego uniwersytetu, następnego dnia znowu przyszedł i przyprowadził swoich studentów. Kiedy ekipa "Transferu!" wyszła z teatru, ci młodzi ludzie czekali na nią na zewnątrz i wołali: "Merci! Bravo!".

Do Moskwy jechali z obawami, jak tam zostaną przyjęci. W opowieści Hanne Lore-Pretzsch Rosjanie tylko gwałcą. Nie są bohaterami niosącymi wolność. Kilka osób wyszło, ale z widowni emanowała dobra energia.

Na spotkaniach z twórcami i uczestnikami przedstawienia zawsze zostaje dużo ludzi. To wyjątkowa sytuacja. Tak jak i to, że publiczność to w większości młodzież. Ale w jednym z berlińskich pokazów uczestniczyła także około 80-letnia kobieta. - Przyznała, że też została wypędzona ze swojego domu po wojnie. Stwierdziła, że nie ze wszystkim się zgadza, jednak dużo zrozumiała i teraz łatwiej jej będzie umrzeć. Ciarki mi przechodziły po plecach przy takich wyznaniach - opowiada Aleksy.

Latem 2009 r. zmarł Jan Charewicz, Wilnianin, który mieszkał we Wrocławiu. - On najswobodniej czuł się na scenie, miał doświadczenie estradowe, grał w zespołach. W latach 50. jeździł podobno na koncerty do Związku Radzieckiego - wspomina Kuźniar.

Jego kwestię mówi ze sceny aktor Zbigniew Górski. Ma na sobie koszulkę z napisem aktor, kiedy wychodzi do oklasków, wskazuje fotografię Charewicza z datami urodzin i śmierci. - Świadomość bliskiej śmierci ciągle nam towarzyszyła przy tej pracy. Nie ma co się oszukiwać, to po prostu biologia. Mimo jej bliskości mogliśmy dawać ludziom dobro - mówi Aleksy.

Pamiętnik pana Jana

Między Klatą a wykonawcami istnieje wyjątkowa więź. Zawodowych aktorów Klata potrafi ostrym tonem dyscyplinować. Wobec bohaterów "Transferu!" jest delikatny, nawet czuły. Kiedy trzeba, to ich chroni. Latem 2006 r. ruszały próby do przedstawienia. Dla dziennikarzy konfrontacja historii wysiedlonych Polaków i Niemców na jednej scenie była bardzo atrakcyjnym materiałem z dużą polityką w tle. Jeszcze gorące były dyskusje na temat projektu Eriki Steinbach, szefowej niemieckiego Związku Wypędzonych, budowy w Berlinie centrum wypędzonych.

Polscy politycy także chcieli nadać spektaklowi polityczny wymiar. Na długo przed premierą o jego scenariusz poprosiła senator PiS Dorota Arciszewska-Mielewczyk, prezes Powiernictwa Polskiego. Chciała zbadać, jak w przedstawieniu przedstawiono powojenne perypetie Niemców i Polaków, i czy w tej konfrontacji Niemcy nie zostali ustawieni tylko w roli ofiar.

Teatr odmówił. O powstającym spektaklu stało się głośno. Dajcie nam spokojnie pracować, mówił wtedy Klata.

O przedstawieniu raz jeszcze mówiono w mocnym politycznym kontekście. Jeden z bohaterów, Guenter Linke, berlińczyk urodzony w Łodzi, zażądał zmian w tekście. Reżyser zgodził się na przeróbki w wypowiadanych przez niego fragmentach, ale Linke chciał, aby nie uwypuklać nazbyt dosadnie winy Niemców za wywołanie wojny. O tym, że to Niemcy i Hitler wywołali wojnę, której konsekwencją były zmiany granic, mówił ze sceny Jan Charewicz. Klata odmówił Linkemu. Ten próbował namówić innych niemieckich uczestników projektu do wycofania się z niego. Nic nie wskórał. Musiał odejść. Zamiast niego do grupy dołączył Dietrich Garbrecht, poznaniak z urodzenia.

Kuźniar: - Ludzie mają olbrzymie zaufanie do reżysera. Uciekał od polityki, ale z oczywistych powodów to nie było możliwe do końca. To jego zasługa, że polityka nie zdominowała przedstawienia, że kilku bohaterów opowiada o dramacie milionów ludzi.

Relacje między reżyserem a bohaterami jego widowiska wychodziły poza zawodowe stosunki. Jeszcze w trakcie prób zmarł mąż Karoliny Kozak i żona Andrzeja Ursyna Szantyra. Na kolejną próbę jechali z zamiarem wycofania się z przedsięwzięcia. Klata długo z nimi rozmawiał, przekonał, że w tej sytuacji tym bardziej nie powinni zamykać się w czterech ścianach.

Kiedy Zygmuntowi Sobolewskiemu siadło serce, Klata pomógł znaleźć mu lekarzy. Po operacji w Warszawie Sobolewski mógł wrócić na scenę.

Kuźniar: - Oni bardzo się lubią, tęsknią za sobą. Zawsze bardzo serdecznie się witają, Niemcy także. Pani Karolina zawsze przywozi jakąś domową kiełbasę, a Angela słodycze, po przedstawieniu zawsze jest kieliszek domowej nalewki do spróbowania.

- Mam przeczucie, że udział w tym przedsięwzięciu dodaje im energii, przedłuża życie i to nie jest przesada - mówi jeden z członków ekipy.

Jan Kruczkowski, jeden z uczestników "Transferu!", od czterech lat pisze kronikę. Zbiera artykuły, wywiady, zapowiedzi, recenzje. Na ostatnich jej stronach mają się znaleźć zapowiedzi ostatnich pokazów przedstawienia Klaty.

Zdzisław Kuźniar: - Ale ja nie wierzę, że to ostatnie przedstawienia. Jeszcze pojedziemy z "Transferem!" do Francji albo do Niemiec.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji