Artykuły

Cyrk międzyludzki

"Idź w noc, Margot" w reż. Witolda Mazurkiewicza w Teatrze Provisorium i Kompanii Teatr w Lublinie. Pisze Jarosław Cymerman w Teatrze.

Po obu stronach odgrodzonej kratą, od widowni estrady stoją dwa stoliki do makijażu wyposażone w lustra i matę kamery. Na przemian ze zbliżeniami oczu i ust dwóch aktorów (Jarosław Tomicai Przemysław Buksiń-ski), przeistaczających się na naszych oczach w drąg queens, na ekranie wypełniającym tylną ścianę sceny pojawia się tekst opisujący wędrówkę Trzech Królów do Betlejem. Imiona Kacper, Melchior i Baltazar zostały w nim jednak zastąpione imionami Margot, Asia i Waldek, czyli trójki bohaterów ostatniej powieści Michała Witkowskiego, stanowiącej inspirację najnowszego przedsięwzięcia Provisorium-Kompanii Teatr. Po chwili obie drag ąueens (autor adaptacji Artur Pałyga nazwał je "andżelami" - "drapieżnymi parodiami jasełkowych aniołów") do spółki z nieco zagubionym konferansjerem-gospodarzem studia (Michał Zgiet) zaczynają show, w którym, jak twierdzą twórcy spektaklu, "opowieści o ludziach uwięzionych w fikcyjnym świecie tabloidów, telewizyjnego show i estradowego kiczu" zostaną umieszczone w "ramie średniowiecznego teatru z jego misteryjnością i mansjo-nowym myśleniem o przestrzeni".

Trudno w spektaklu dostrzec ten średniowieczny teatr, dramaturg ramą uczynił po prostu rodzaj reality show, w czasie którego wymyślone przez Witkowskiego postaci mają okazję przedstawiać swoje historie, a jednocześnie, zgodnie z przyjętym z góry scenariuszem, przezywać metamorfozy. Pomysł na taką oprawę widowiska nie jest wyjątkowo odkrywczy, dodatkowo sprawia, ze to, co jest silną stroną spektakli Provisorium - Kompanii Teatr, czyli niezwykle spójna teatralna struktura przedstawień, nie ma szansy powstać. Niweczy ją typowy dla telewizyjnych show nużący schemat naprzemiennych popisów i wywiadów. Kolejne scenki, rozmowy, gagi obnażające pustkę medialno--tabloidowego półświatka zaczynają się dłużyć, sytuacji nie ułatwia też płytkość wymyślonych przez Witkowskiego postaci.

Tytułowa Margot (Alina Czyżewska) - kierowca tira, na początku show występująca w szczelnie zakrywającym ciało męskim stroju, przeistacza się w postać z mangi (czerwona peruka, obcisłe skórzane wdzianko, samurajski miecz na plecach), poczym "idzie w noc" na spotkanie kolejnych męskich przyrodzeń z wdziękiem narysowanych przez Mariusza Tarkawiana i wizualizowanych na ekranie. Czyżewska najpierw bardzo sugestywnie kreśli postać babochłopa skrywającego tajemnicę samotnego dzieciństwa i molestowania przez dyrektorkę sierocińca, by później skupić się przede wszystkim na cyrkowych popisach wampa-tirówki. Waldek Mandarynka to z kolei połączenie znanego z seriali i Mimów prostaka z celebrytą, rodem z Big Brothera, trafnie sportretowane przez Piotra Gajosa, choć trudno w tej postaci dostrzec coś więcej niż satyrę na Michała Wiśniewskiego czy

Jolę Rutowicz. Nieco ciekawszy przykład stanowi trzecia bohaterka - grana przez Dominikę Mrozowską Święta Asia od Tirowców. Poruszająca się na wózku miłośniczka Paulo Coelho i Williama Whartona zamienia kocyk w szkocką kratę i czerwoną czapkę z pomponem na strój króliczka "Playboya". Zostaje uzdrowiona za sprawą Księdza Marka, który otworzył na plebanii salon odnowy biologicznej i oczywiście zgodnie z ostatnią modą obowiązkowo ma słabość do chłopców, po czym wyrusza wspólnie z "andżelami" z prześmiewczo śpiewaną Barką na ustach, by nawracać grzeszny świat kierowców ciężarówek.

"Warto pytać, warto odpowiadać, warto rozmawiać" - raz po raz rzuca konferansjer, podsumowując kolejne zwierzenia tych postaci. Niestety nawet przez chwilę nie pojawia się myśl, ze rzeczywiście warto - gruba, momentami kabaretowa kreska, jaką je nakreślono, powoduje, ze juz po kilku zdaniach widz ma wrażenie, że wie o nich wszystko, ich kolejne "kontrowersyjne" zachowania nie dziwią, wręcz przeciwnie, stają się do bólu przewidywalne. Ofiarowana bohaterom przez współczesny świat nieograniczona możliwość multiplikacji obrazów i słów sprawia, że rzeczywistość staje się dla nich jedynie zestawem symulakrów, kopią kopii pozbawionych oryginałów. Bohaterowie "Idź w noc, Margot", szukający potwierdzenia swego istnienia w kolejnych metamorfozach, mizdrzący się do kamer, zdają się być przekonani, że istnieją jedynie wtedy, gdy ktoś ich ogląda, że stworzony "image" jest w stanie zastąpić obiektywną prawdę o sobie samym.

I właśnie te trzy postaci obsadzone zostały przez Mazurkiewicza i Pałygę w roli bohaterów współczesnego quasi-mistenum polegającego na przekraczaniu granic, łamaniu kolejnych tabu. Margot oddaje się zatem niezliczonej liczbie mężczyzn, Waldek brutalnie wyrzuca z wózka inwalidzkiego Asię i nie waha się zaryzykować swojego życia, podejmując próbę samobójczą, byleby tylko przykuć na chwilę uwagę mediów. Drapieżne "andżele" raz po raz przypominają prowadzącemu, by bezwzględnie "wypruwał flaki", "wyrywał głowy" swoim bohaterom. W gruncie rzeczy bowiem okazuje się, że cała trójka to ofiary rzucone na żer niezbyt wyszukanego bóstwa, które nazywa się "oglądalność". Misterium ku czci tego bożka siłą rzeczy zamienia się w show napędzany nieokiełznanym pragnieniem nieustannej licytacji w wulgarności, prostactwie, swego rodzaju wyprzedaży wszystkiego, co może zainteresować, zaszokować czy wydać się kontrowersyjne. Niestety trudno się oprzeć wrażeniu, że temu pragnieniu chcąc nie chcąc ulegli również twórcy przedstawienia, dając się uwieść kolejnym, lepszym lub gorszym, pomysłom na poszczególne scenki i gagi.

Włączenie w krąg cyrku celebrytów tak szerokiego kręgu

kulturowych odniesień sprawia, że spektakl staje się

ryzykowną próbą opisania kondycji cywilizacji europejskiej

w ogóle.

Pojawiają się zatem w "Idź w noc, Margot" nawiązania biblijne, mające ukazać uwikłanie religii w hedonistyczno-konsumpcyjny świat i jednocześnie jej bezsilność wobec niego, bluźniercza procesja, song Jenny z "Opery za trzy grosze" Bertolta Brechta, fragmenty z Shakespeare'a, echa niedawnej walki o krzyż (tu oczywiście przypomina się pamiętna licytacja na krzyże z "Ferdydurke"), cytat z przemówienia Hitlera, piosenki The Doors, a nawet parafraza hymnu Kochanowskiego "Czego chcesz od nas, Panie". To włączenie w krąg cyrku celebrytów tak szerokiego kręgu kulturowych odniesień sprawia, że spektakl staje się ryzykowną próbą opisania kondycji cywilizacji europejskiej w ogóle. Widać to wyraźnie w przedostatnie] sekwencji przedstawienia, w której w rytm psychodelicznego The End Doorsów postaci nieruchomieją, przewracają się, następuje ostateczny koniec wykreowanego świata. Jedyną próbą przeciwstawienia się temu upadkowi jest wyciągnięta w faszystowskim pozdrowieniu dłoń i słowa Hitlera, że życie jest zmaganiem i walką, a człowiek drobinką kurzu, bakterią i bakcylem. Może to prowadzić do zaskakującego i tym razem naprawdę kontrowersyjnego wniosku - czyżby faszyzm był według twórców spektaklu rozpaczliwą próbą utrzymania jakiegoś ładu w staczającej się cywilizacji europejskiej lub, co gorsza, jedyną alternatywą dla tego cyrku najniższych, prymitywnych i wulgarnych gustów, będącego w jakiś sposób konsekwencją wolności i demokracji?

Zamiast odpowiedzi na to pytanie widzom serwuje się na koniec wyrecytowaną przez ubraną w kusy różowy kostium Asie przeróbkę wspomnianego wyżej hymnu Kochanowskiego, w której zamiast Boga adoruje się wszechmocny ponoć kicz. Z poziomu diagnozy stanu cywilizacji wracamy w dobrze nam znany świat tabloidowo-medialnego jazgotu. Parafraza Pałygi zdaje się sugerować, że oto żyjemy w czasach, w których miejsce Stwórcy-genialnego Architekta Kosmosu - zastąpił chaos bardziej niż przyziemnych pragnień, a poddany multi-medialnej manipulacji człowiek jest w stanie uznać za wartościowe niemal wszystko, co uświęcone w celebryckim "kościele międzyludzkim", mającym jednak niewiele wspólnego z tym, jak go pojmował Gombrowicz. W gruncie rzeczy opiera się on bowiem nie tyle na relacjach między ludźmi, ile na grze kolejnymi "wizerunkami", tworzonymi zgodnie z bieżącym zapotrzebowaniem czy pod dyktando mody. Taka diagnoza, choć z pewnością prawdziwa, niestety należy do tych, o których (by użyć słów Czechowowskiego wujaszka Wani) "mądrzy dawno wiedzą, a głupi wiedzieć nieciekawi".

***

Jarosław Cymerman - teatrolog, krytyk literacki; związany z Zakładem Teatrologii UMCS w Lublinie. Publikuje w "Akcencie", "Kresach" i "Teatrze"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji