Artykuły

Ordnung muss sein!

"Kill the kac" Teatru Polskiego na Międzynarodowym Aneksie Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy. Pisze Michalina Łubecka w Gazecie Wyborczej - Bydgoszcz.

Na styku polskiej i niemieckiej kultury, podczas zarobkowych wyjazdów albo w ekspresie na trasie Warszawa-Berlin mieszają się nasze doświadczenia, przeplatają języki, tworzy europejska jakość.

Obawiałam się tego spektaklu. Na przygotowania do niego patrzyłam trochę przez pryzmat zeszłorocznego, nieudanego według mnie "Cherry Blossom". To dwie koprodukcje przygotowane specjalnie na Międzynarodowy Aneks Festiwalu Prapremier. Wtedy oglądaliśmy polsko-szkocką koprodukcję, a najnowsza bydgoska premiera jest efektem współpracy z Niemcami. Autorka (i jednocześnie reżyserka) "Kill the kac" - Gesine Dankwart tworząc sztukę oparła się na wypowiedziach naszych rodaków oraz sąsiadów, którzy mają za sobą doświadczenia pracy, życia za granicą. Rozmawiała z lekarzami, menedżerami, rikszarzami, stolarzem, a także osadzonymi, którzy na koncie mają międzynarodowy konflikt z prawem. Brzmi jak standardowa praca reporterska, prawda? Co gorsze, taka, której wyniki są powszechnie znane. To temat powracający przecież od lat, nie tylko w mediach, ale i choćby właśnie we wspomnianym "Cherry Blossom".

Wydaje się, że trudno powiedzieć w tym temacie coś świeżego, nowego, wyrastającego poza standardowe historyjki dzieci zostawionych w kraju pod opieką dziadków, a także złych rodziców, często dobrze wykształconych, dorosłych pracujących fizycznie na Saksach. Tacy ludzie wracają po latach sfrustrowani tym, że w Polsce człowieka nie stać na normalne, godne życie i że dobrze płatnej roboty znaleźć nie można...

Dankwart nie daje nam wiele więcej, a mimo to daje nam genialną godzinę, w której wzrok przerzucamy z aktora na aktora, wsłuchujemy się w ich opowieści, przekrzykiwania! Tu nie zależy nam tak bardzo na samych historiach, poprowadzeniu konkretnych bohaterów od początku do końca, ale raczej na oddaniu pulsu Europy. Przepraszam, cytując tej, no... dupy Europy. Nie sięga się tu po tanie chwyty, głupie żarty o Polakach i Niemcach (zdarzają się te dobre, także o Żydach, ich w tym towarzystwie zabraknąć przecież nie mogło!), choć nikt też nie nurza się w historii. Mamy tu oderwane opowieści nieokreślonych do końca bohaterów. Jest tu pnący się po korporacyjnej drabinie sukcesu chłopak, kobieta, która w nosie ma to, że wszyscy myślą, iż - skoro ładna - musi być jeszcze głupia i łatwa, by osiągnąć kierownicze stanowisko w technicznej branży pełnej mężczyzn. "Kill the kac" jest dobrze wyreżyserowanym, świetnie zagranym spektaklem.

"Kill the kac" to krótka, ale bardzo treściwa sztuka. To świetny projekt, który w błyskotliwy sposób odtwarza zapis mieszaniny polsko-niemieckich zwrotów, wypowiedzi mieszkańców sąsiadujących krajów, ich spotkania. Na scenie staje czterech aktorów (w świetnej formie, niezwykle swobodni i przyjemnie oddani zabawie, które miała miejsce na deskach; słowa uznania należą się zarówno dla duetu z Mannheim: Luisy Stachowiak i Tima Egloffa, jak i bydgoskiej pary: Małgorzaty Trofimiuk i Piotra Żurawskiego). Towarzyszy im prawdziwa tłumaczka - Iwona Nowacka. I jej rola z każdą minutą staje się coraz bardziej uzasadniona - pomaga w zrozumieniu części wypowiedzi, nierzadko puszczając do widza oko. Ale jak wiadomo, pewnych zwrotów nie tłumaczymy. Polacy dobrze wiedzą, że: Ordnung muss sein, a "halo" albo "Ikea" jest prawie taka sama u nas i u nich. Opierając się na językach, ich melodyce publiczność zostaje połączona więzią. Nie potrzebują do tego paszportu. - Ja też? - Ja, ja! naturlich!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji