Artykuły

W mrokach bizantyjskiego wschodu

Od wielu lat utrzymywała się w środowisku ludzi teatru legenda o wielkim, polskim, zapomnianym całkowicie przez teatr dramacie - misterium Tadeusza Micińskiego. Za przeniesieniem go na scenę przemawiało prekursorstwo literackie autora, autorytety entuzjastów i propagatorów jego twórczości dramatycznej: Schillera, Horzycy, Stanisława Ignacego Witkiewicza. Przeciwko - ogrom materii scenicznej dramatu, trudność jego inscenizacji, adaptacji i oczyszczenia z młodopolskich naleciałości symboliki, języka, patosu. Po prawie sześćdziesięciu latach od chwili powstania bizantyjski dramat Micińskiego doczekał się właśnie w Poznaniu prapremiery. Prapremiery oczekiwanej w środowisku teatralnym ze szczególnie dużym napięciem i uwagą. Wystarczyło dobrze rozejrzeć się po sali na premierze - ilu krytyków i teatrologów na nią przybyło spoza Poznania.

Marek Okopiński przyzwyczaił nas już w ciągu czterech lat swej dyrekcji do bardzo ambitnych propozycji repertuarowych z wielkiej klasyki, ta jest chyba jednak wyjątkowo ambitna - reżysersko może nawet najodważniejsza. W końcu ani "Marchołt", ani "Antoniusz i Kleopatra" czy "Dziecinni kochankowie" nie były prapremierami. "Bazylissa Teofanu" jest natomiast pierwszą próbą przyswojenia narodowej scenie sztuki nikomu poza ścisłym gronem znawców literatury Młodej Polski nie znanej. Sztuki niezwykle przy tym trudnej do pokazania, wymagającej ogromnego aparatu inscenizacyjnego, wielkiej sceny ze statystami. Tę właśnie sztukę pokazał Marek

Okopiński na małej, nie mogącej konkurować z warszawskimi, scenie Teatru Polskiego w Poznaniu. Czy próba ta udała się? Sądzę, że można na to pytanie odpowiedzieć twierdząco. Chociaż wersja dramatu jaką pokazano nam na prapremierze była w stosunku do oryginału znacznie zubożona, nie pokazała, bo i pokazać nie mogła całego rozmachu, tła i kolorytu tragedii, wszystkich cech monumentalnego dramatu - oratorium z bizantyjskiego wschodu. A tym w gruncie rzeczy jest przecież przede wszystkim zapomniana sztuka Tadeusza Micińskiego: Metafizycznym misterium i wielkim, rozpisanym na głosy aktorów, oratorium z chórami i solistami.

Tragedia Micińskiego należy bezsprzecznie do utworów bardzo trudnych, nie tylko w inscenizacji i w grze, także w odbiorze. Aby ją w pełni zrozumieć, trzeba sięgać tak do podręcznika historii, jak i do myśli teoretycznej Młodej Polski. Tekst Micińskiego mówi o wydarzeniach i osobach, które rzeczywiście istniały. Tytułowa bazylissa żyła i panowała w połowie X wieku w Bizancjum, była żoną trzech kolejnych władców wschodniego cesarstwa, Wszystkie bitwy, mordy i okrucieństwa, które poznajemy na scenie, niezbicie potwierdza historia. Sztuka Micińskiego nie jest jednak tylko kroniką wojenną, chociaż kronikarskiej prawdy trzyma się tak wiernie. Przede wszystkim jest sztuką filozoficzną o odwiecznej walce dobra i zła, o potrzebie moralnej równowagi, bez której świat istnieć nie może. Jest dramatem wyjątkowo wieloznacznym i wielopłaszczyznowym. O walce Boga z Szatanem i Dionizosa z Apollinem, o konfliktach władzy świeckiej z kościołem, o walce chrystianizmu z islamem. Jest wreszcie zbiorem różnych koncepcji i myśli filozoficznych. Nietzche'go łączy z filozofią wschodu, mistykę średniowieczną ze starożytną filozofią zachodu. Wszystko to staje się tu raz tłem, raz znów motywem nadrzędnym dla wielkiej opowieści o bazylissie, kobiecie - szatanie i kobiecie - marzycielce. O jej rządach i zbrodniach, ale przede wszystkim jej myślach, jej wewnętrznych zmaganiach i cierpieniach.

Realizatorzy spektaklu wybrali z potężnej partytury literackiej młodopolskiego poety tylko niektóre kluczowe momenty. Osłabili baśniowy przepych wschodu, dali tragedii wymiar bardziej szekspirowski, mniej bazyleusowy, pyszny i hieratyczny. Osłabili monumentalizm; bo osłabić go musieli. Sprowadzili rzecz całą do romantycznej tragedii. Musiało to postawić na porządek dzienny spektaklu dwie nowe sprawy. Problem psychologicznej prawdy i problem realizmu postaci. Z tym problemem - bardzo już różnie radzili sobie aktorzy.

Przedstawienie poznańskie ma na pewno niezłe aktorsko role. Tytułową - graną z powodzeniem przez Danutę Balicką, Choeriny w pięknej, plastycznej i bardzo współczesnej zarazem interpretacji Mariana Pogaszą, św. Atanazego - Rajmunda Jakubowicza; patriarchy w interpretacji Edwarda Warzechy, Ormianina Cymischesa - Leszka Dąbrowskiego. Inne zdają się nieco szekspirowskie, nie na ten wymiar i charakter spektaklu. Mam tu na myśli m. in. zbyt jednoznaczną chyba rolę Nikefora - Tadeusza Gochny czy bazyleusa Romana - Wiesława Nowosielskiego.

Dużym atutem tego pożegnalnego spektaklu Marka Okopińskiego jako dyrektora jest także oprawa scenograficzna i kostiumowa - Zbigniewa Bednarowicza i piękna, chociaż nie w pełni chyba wykorzystana inscenizacyjnie w spektaklu, muzyka Ryszarda Gardo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji