Artykuły

"Śluby panieńskie" A. Fredry (Państwowy Teatr Nowej Warszawy)

Mówiąc o najpiękniejszych dziełach poetyckich, nazywamy je często klejnotami literatury. Porównanie to stało się banalne i wytarte, ale w stosunku do "Ślubów panieńskich" trudno by znaleźć trafniejsze i celniejsze określenie. To arcydzieło komediowe Fredry istotnie przypomina swym nieskazitelnym pięknem jakiś klejnot czystej wody, którego oglądanie spra-wia niezwykłą przyjemność.

"Śluby" nie należą do tych utworów Fredry, w których realistyczne widzenie świata daje jakąś szczególnie cenną prawdę o epoce. Prawda ta jest tu ograniczona do bardzo wąziutkiego kręgu życia wiejskiego dworku pod Lublinem. Te sprawy niewiele nas dziś obchodzą i z pewnością widza nie poruszą. Niewiele też go zainteresują rozsiane w utworze akcenty delikatnej satyry na miłość romantyczną - te wyczują głównie historycy literatury. Ale każdego zachwyci prawda przedstawionych w komedii ludzi, subtelność budzenia się i rozwoju uczuć miłości, przepyszny humor, który tryska z każdej sceny i każdej rozmowy. I nie wiadomo, co bardziej tu podziwiać, czy nieporównaną poetycką atmosferę całości, czy cudowną lekkość i płynność wiersza, rytmem swym i rymem świetnie punktującego dowcip, czy właśnie ten dowcip, przeskakujący w dialogach jak iskra, czy misterność zabawnych poplątań i rozwikłań intrygi. Trudno mówić bez zachwytu o tej błahej historii dwóch ziemiańskich gąsek, którą talent Fredry podniósł do godności arcydzieła poezji i prawdy ludzkiej. I trudno nie cieszyć się, że arcydzieło to mogą dziś podziwiać najszersze masy widzów. I podziwiają! Wystarczy tylko zobaczyć radość widowni i raz po raz rozbrzmiewające oklaski na przedstawieniu "Ślubów panieńskich" w Teatrze Nowej Warszawy.

Dużo się ostatnio mówiło i pisało o konieczności stworzenia tzw. "żelaznego repertuaru". Jeżeli kiedyś dojdzie wreszcie do tego w niektórych teatrach warszawskich, to "Śluby panieńskie" winny się w nim znaleźć jako jedna z czołowych pozycji. Po prostu dobrze byłoby mieć możność posłuchania od czasu do czasu raz jeszcze tej uroczej komedii, tak jak słucha się ciągle na nowo ulubionych koncertów czy symfonii.

Jerzy Leszczyński - świetny odtwórca ról fredrowskich - pisał niedawno w swych wspomnieniach, że grać Fredrę to dla aktora rozkosz i zaszczyt. W "Ślubach panieńskich" czuje się to może więcej, niż w którymkolwiek innym utworze znakomitego komediopisarza. Choć z jednej strony trudno sobie wyobrazić, aby nawet najgorsze aktorsko przedstawienie zdołało zabić urok tej komedii, to jednak z drugiej - nie łatwo znaleźć taki zespół, który by już samym typem aktorów w pełni odpowiadał możliwości pokazania na scenie walorów równych walorom tekstu tego arcydzieła. Z graniem "Ślubów panieńskich" często czekano właśnie na pojawienie się odpowiednich dla nich aktorów, lub też wystawiano je wtedy, kiedy znalazł się jakiś jeden lub dwóch wymarzonych odtwórców. Oczywiście, takie oczekiwanie byłoby dziś zupełnie niesłuszne, i dobrze zrobił Państwowy Teatr Nowej Warszawy, dając nam możność obejrzenia wreszcie "Ślubów" po raz pierwszy po wojnie w stolicy. Przedstawienie, reżyserowane przez Marię Wiercińską, nie było jakąś rewelacją teatralną, ale wydobywało humor, młodość i poezję utworu, miało sporo fredrowskiego wdzięku, na ogół nieźle trzymało się w stylowych ramach epoki i realistycznej gry aktorów. Reżyserka, sprawnie kierująca całością, miała niejeden trafny pomysł w rozwiązaniach sytuacyjnych. Słusznie też zabarwiła humorystycznie cały "magnetyzm", stosowany przez Gustawa w zdobywaniu Andeli, traktowany czasem w teatrze na serio. Trafiały się też szczegóły sporne. Np. nie wiadomo dlaczego Gustaw na początku pierwszego aktu, zziębnięty przez psią pogodę i "złajdaczony" przez przehulaną i przepitą noc, wchodzi oknem zalanym słońcem świeżutki i gładziutki, jakby niedawno wstał z łóżka.

Od Gustawa zależy duża część sukcesu "Ślubów" w teatrze. Wieńczysław Gliński miał w tej roli urok młodości - raczej chłopięcy niż męski. Więcej wierzyło się w jego płochość, niż w głębokość rozbudzonych uczuć do Anieli. Grał swobodnie i z wdziękiem. Ładnie mówił wiersz, nie gubiąc jego melodii.

Aniela to bardzo trudne zagadnienie teatralne. Halina Dunajska zagrała ją na jednym tonie trochę "cielęcego" dziewczęcia i w tej koncepcji grała poprawnie. Aniela z pewnością ma w sobie trochę tego "cielęcego" charakteru, ale ma też sporo podskórnej zmysłowości, ukrytej w kształcie naiwnej niewinności. Tego tu brakowało i dlatego nie bardzo tłumaczyło się, czym Aniela naprawdę pociągnęła Gustawa, znającego się me tylko na wartościach jej posagu, ale i na wdziękach kobiecych.

Drugą parę oglądaliśmy w podwójnej obsadzie. Barbara Krafftówna jako Klara była pełna dziecinnego, żywiołowego temperamentu. To słusznie. Ale ten temperament niekiedy ponosił, przybierając zbyt ostre i krzykliwe formy. Poza tym dziecinność ta miała czasem charakter przemądrzałości i sprytu zbyt wyrafinowanego, jak na wiejskiego podlotka. Renata Kossobudzka w tej samej roli grała spokojniej, była bardziej ,,nobliwą" panną ,,z dobrego domu", ale nie wydobyła całego wdzięku młodości te/j postaci i zacierała wyraźnie płynność kadencji fredrowskiego wiersza.

Zarówno Czesław Wołłejko jak i Witold Sadowy trafnie ujęli rolę Albina, starając się go przedstawić śmiesznie, ale na serio, bez niepotrzebnego a tak częstego tu karykaturyzowania. Tak się złożyło, że Wołłejce udawało się to lepiej w ostatnich aktach, a Sadowemu w pierwszych.

Janusz Strachocki zagrał Radosta z wytrawną i doświadczoną kulturą aktorską. Nie dostawało mu trochę ciepła, tak charakterystycznego dla tej postaci, ale to już sprawa rodzaju jego typu aktorskiego. Ciepła tego brakowało również i pani Dobrójskiej w ujęciu Ireny Renard, zwłaszcza w jej miłosnych aluzjach i wspominkach. Zbigniew Stokowski, grający służącego Jana, winien popracować jeszcze nad swoją dykcją.

Zofia Węgierkowa z dużym znawstwem i smakiem stworzyła ładne, tradycyjnie stylowe wnętrze: Empire i Biedermeier. Inna rzecz - warto by kiedy spróbować tę tradycję zmodyfikować i dać skromniejszą, intymniejszą oprawę dekoracyjną, mniej uroczyste i bardziej domowe stroje w tej komedii, rozgrywającej się przecież w cichej, zapadłej wsi podlubelskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji