Artykuły

Pomnik za zabicie brata

Kiedy parę miesięcy temu przeczytałem kilka recenzji surowo osądzają­cych "Antygonę" wystawioną przez An­drzeja Wajdę w Starym Teatrze, za­stanowiło mnie, że żaden z recenzen­tów nie napisał, jaka jego zdaniem jest treść i znaczenie tragedii Sofoklesa, którą Wajda miał tak niewłaściwie i fał­szywie wyreżyserować.

Wziąłem więc dla porównania kla­syczną już, dość prostą, ale na pewno "obiektywną" interpretację Allardyce Nicolla. Nicoll najpierw omawia pokrótce bratobójczą walkę i śmierć synów Edypa - Eteoklesa i Polineikesa, a potem objęcie władzy w Tebach przez Kreona. Później mówi o pogrze­bie wyprawionym Eteoklesowi i o za­kazie pogrzebania zwłok Polineika, którego Kreon uznał za zdrajcę. Stre­szczenie akcji zaczyna od omówienia prologu, w którym występują obie cór­ki Edypa - pragnąca pogrzebać brata Antygona i lękająca się gniewu Kreo­na, Ismena:

Jakże może być pochowane ciało Polineika, przecież, przed chwilą po­wiedziałaś, że prawo tego zabrania, pomyśl o niebezpieczeństwie. Na to odpowiada Antygona: Ja ci rozkazać niczego nie mogę /ani też z prośbą przed tobą nie klęknę/ pochowam bra­ta, sama później zginę...

Nicoll pisze dalej: Następuje teraz pieśń wejściowa chóru. Bohaterka jest jeszcze bardziej samotna, gdy uświada­miamy sobie, że chór składa się nie z kobiet czy chociażby młodzieży, lecz ze starców, którzy z wiekiem oziębli i nauczyli się ostrożności... Wkracza na scenę Kreon i w swoistej parodii mowy politycznej pompatycznie ogłasza swoje zarządzenie. Ledwie przebrzmiały jego słowa, gdy w ko­micznej scenie, na wpół obłąkany żołnierz opowiada, że znalazł zwłoki Polineika przysypane ziemią. Kreon wybucha gniewem, szaleje z wście­kłości... oświadcza, że jest przeko­nany, że ktoś został przekupiony że­by tego dokonać. Myślą przewodnią jego rozumowania jest, że każdego człowieka można kupić... Pieśń chóru, która potem następuje, jest zapowie­dzią słynnego miejsca w ,,Hamlecie": ,,Jak doskonałym tworem jest czło­wiek..." Pieśń kończy się błaganiem o rozsądek. Od tej chwili - pisze dalej Nicoll - akcja rozwija się bardzo szybko. Powraca żołnierz triumfujący, z winowajczynią, Antygoną. - I wbrew wyraźnej mej woli tyś śmiała? - pyta nie dowierzając Kreon. Antygona odpowiada mu spokojnie:...nie sądziłam, abyś ty, człowieku, mógł zmie­niać święte prawa nieśmiertelnych... W szale Kreon żąda sprowadzenia przed jego oblicze Ismeny i oto drama­turg wprowadza subtelnie i nieoczeki­wanie moment zaskoczenia: Ismena przyznaje się do współudziału w zbrodni siostry... Chór śpiewa o nie­uniknionej katastrofie. Zaczynają działać bogowie... Hajmon, narzeczo­ny Antygony, chce jej bronić. Po stro­nie Kreona jest argument prawa i ko­nieczności utrzymania ładu. Hajmon dowodzi, że żaden człowiek, nawet najmądrzejszy, nie może być bez­względnie przekonany o słuszności swego sądu. Teraz Nicoll opisuje naj­bardziej dramatyczny moment akcji: Monarcha pozostaje nieugięty, chociaż znowu niespodzianie oznajmia, że osz­czędzi Ismenę. Chór zaś opiewa miłość silniejszą od rozumu, siłę która pozwo­liła Hajmonowi przeciwstawić się gniewowi ojca. Antygona idzie ku swej zagładzie. ma być zamurowana w ska­le. Ledwie jednak ucichły jej kroki, gdy do Kreona zbliża się ślepy stary Terezjasz, wieszczek, ostrzegając go, że znowu stoi na ,,brzegu losu. Znów przyszłość twoją los rzucił na wagi". Król odrzuca jego rady, oskarża i jego o to, że został przekupiony, lecz niepokoi się, gdy prorok wieszczy mu nie­szczęście. Słowa te są tak uroczyste, że Kreon zmienia swą decyzję i nakazuje swej świcie uratować" Antygonę. Jest już jednak za późno. Posłaniec opowia­da, jak zastali Antygonę powieszoną jak Hajmon, złamany nieszczęściem, popełnił samobójstwo. Umiera rów­nież Eurydyka, żona Kreona, nie mo­gąc przeżyć śmierci syna. Złamany Kreon pozostaje samotny na ciemnej scenie.

Nicoll pisze na zkończenie: W całej sztuce powraca refren dwóch spraw. Dla Kreona nadrzędnymi wartościami są rozum i ład społeczny, dla Antygo­ny, kierującej się wiarą i uczuciem, przede wszystkim przykazania ducho­we. Sofokles zachowuje między tymi dwiema siłami drogę pośrednią, nie jest to bowiem sztuka propagandowa. To prawda, że sympatie nasze są po stronie Antygony i Hajmona, lecz bo­haterka, przedstawiona bez żadnych osłonek nie jest bynajmniej ideałem. W swej dumie jest egoistyczna, jest coś chorobliwego w jej zmęczeniu świa­tem, jest niemal zakochana w śmierci.

Jeśli chodzi o interpretację głów­nych postaci, przedstawienie Wajdy wydaje się całkowicie zgodne z tą klasyczną analizą. Wbrew pokutującemu na naszych scenach zwyczajowi ukazy­wania Antygony jako niewinnej, szla­chetnej i czystej dzieweczki, Antygona grana przez Ewę Kolasińską, to ponu­ra, odpychająca zachowaniem i wyglądem fanatyczka. Kreon (Tadeusz Huk) nie jest krwawym Tyranem, ale zadowolonym z siebie i pewnym swo­ich racji politykiem. Terezjasz (Jerzy Bińczycki) ucharakteryzowany na antyczny posąg i zjawiający się, niczym deus ex machina, stanowi potwierdze­nie tezy Nicolla, że w tym utworze Sofoklesa: "bogowie w tajemniczy spo­sób bliscy są akcji".

Zastanówmy się jednak, czy dla współczesnego reżysera tylko to mo­głoby być w "Antygonie" naprawdę waż­ne i na tyle pasjonujące, żeby skłonić do scenicznego opracowania właśnie tej tragedii.

"Antygona" jest sztuką, w której naj­bardziej tragiczne wydarzenia rozgry­wają się na kilka godzin przedtem, nim protagonistki wypowiedzą pierwsze słowa prologu. Te wydarzenia to bra­tobójcza walka i śmierć synów Edypa. Kontrowersja rozumu i wiary, uczucia i ładu, praw boskich i ludzkich, ofiara Antygony i klęska Kreona stanowią jedynie pochodną wypadków, które dokonały się w dniu poprzedzającym akcję. I chyba właśnie sprawa bratobójstwa, sprawa walki pomiędzy syna­mi tego samego ojca może dzisiaj naj­mocniej przemawiać do wyobraźni wi­dza i reżysera. Akcja "Antygony" jest już tylko pogrzebem i żałobą, a właściwie sporem o to, czy wszystkim poległym braciom należy się hołd. Czy można jednym stawiać pomniki, a drugich rzucać na pożarcie sępom. Dzisiaj, kie­dy jesteśmy skłonni dużo mniej, niż dwa tysiące lat temu wierzyć w bezpo­średnią ingerencję sił nadprzyrodzonych, spór między prawem boskim i ludzkim może wydawać się nam na­wet nieistotny, ale pytanie, czy istnieje prawo usprawiedliwiające bratobójstwo i pogardę dla zabitego brata, po­zostaje tak samo ważne jak dawniej. I chyba głównie to, a nie problem wyboru między rozumem i wiarą, uczuciem i rozsądkiem, może nas teraz pasjonować w "Antygonie".

Przy takim rozumieniu tej tragedii, Kreon okazuje się tym, kto bratobójstwo jako takie akceptuje. Wyprawiając jednemu z braci pogrzeb, a drugiego skazując na pośmiertną hańbę, dokon­uje wyboru, jeden bratobójca jest dla niego bohaterem, drugi zbrodniarzem. Antygona natomiast chce zatrzeć tę różnicę, chce, żeby uczczono obu, bo obaj są jej braćmi.

Jednakże, stając przy takiej inter­pretacji po stronie Antygony, łatwo narazić się na zarzut, że - wbrew Sofoklesowi - zrobi się z "Antygony", jak to mówi Nicoll sztukę propagandową. Czy Wajda, pokazując Antygonę jako ponurą fanatyczkę stanął po jej stro­nie? Chyba nie. Chodziło mu nie o przyznawanie racji, ale o zwrócenie uwagi na najbardziej tragiczny aspekt tej sztuki, na to, co dokonało się poza akcją sztuki - przed wejściem na scenę Antygony i Ismeny - kiedy Eteokles i Polineikes stanęli naprzeciw siebie.

Wiąże się z tym jednak inna, na­prawdę ważna sprawa. Chodzi o inter­pretację chóru. Wiadomo, a przypom­niał to ostatnio Peter Stein, że rzeczy­wista rola chóru kończy się na tragediach greckich. W późniejszym dra­macie europejskim albo chóru w ogóle nie ma, albo jest wprowadzany nieu­dolnie i niezręcznie. Również i w teatrze przeważnie nie wiadomo, co z chó­rem robić. Wszelkie zbiorowe dekla­macje i ewolucje wyglądają na ogół sztucznie albo niezdarnie. Z tą wyjąt­kową i nigdy potem nie powtórzoną, autentyczną personifikacją "ludu" czy "społeczności" reżyserzy przeważnie nie umieją sobie poradzić. Wspaniały, zbiorowy bohater tragedii antycznych we współczesnym teatrze najczęściej kaleki, nudny, jak chór z opery akom­paniujący solistom i udający, że coś tam gra.

Wajda porobił z chórem straszne rzeczy. Ubrał go we współczesne kos­tiumy, a przede wszystkim rozbił na różne, kolejno pojawiające się grupy. Najpierw są to żołnierze w polowych mundurach, później panowie z teczka­mi (starcy, którzy z wiekiem oziębli i nauczyli się ostrożności), potem de­monstranci niosący portrety Antygo­ny, i wreszcie robotnicy w waciakach i kaskach patrzącyna klęskę Kreona. Osiągnął jednak Wajda w ten spo­sób niewątpliwie jedno - tak pokazany chór stał się - w przeciwieństwie do protagonistów - bohaterem przedsta­wienia, z którym widzowie mogą się identyfikować.

Do jego inscenizacji można mieć od tej strony różne, także i czysto artysty­czne zastrzeżenia. Przypomina ona "Oresteję" Steina, to znowu spektakle teatrów studenckich z lat sześćdziesią­tych, może się kojarzyć z "plakatem", "agitką" i "propagandowością", któ­rą potępił Nicoll. W ogóle całe przed­stawienie w Starym Teatrze nie ma żadnej z góry założonej jedności stylis­tycznej. Wprost przeciwnie, jest celo­wo i świadomie eklektyczne. Wajda wykorzystuje różnego rodzaju modne chwyty i sposoby inscenizacyjne, bie­rze to, co mu się wydaje wygodne albo potrzebne. Tworzy prowokacyjny melanż, który drażni i estetów, i politolo­gów, a podoba się publiczności. Nie znaczy to jednak, że estetyka jego in­scenizacji jest banalna. Scenografia Krystyny Zachwatowicz, gdzie w cał­kowicie współczesnych dekoracjach raz po raz otwierają się "okienka" ukazujące antyczny świat posągowych bóstw i marmurowych kolumn, nadaje całości jednolitą tonację. To samo do­tyczy muzyki Radwana. Aktorsko spektakl jest nie najlepszy. I Antygona, i Ismena (Elżbieta Karkoszka) to jednowymiarowe monotonnie prowa­dzone role. Bińczycki recytuje posągo­wą partię Terezjasza. Może się podo­bać Globisz w niezbyt wdzięcznej roli szlachetnego i zapalczywego Hajmona. Tadeusz Huk nie całkiem potrafi ogar­nąć postać Kreona. Najlepszy w pierw­szych scenach jako całkowicie przeko­nany o własnej potędze władca, później nie pokazuje przekonywająco tragedii tego racjonalisty i pragmatyka, który nie rozumie ani buntu Antygony, ani postępowania Hajmona i Eurydyki, ani też, co może najważniejsze posta­wy chóru Tebańczyków. Jego rola jest zresztą po trosze taka, jak całe przed­stawienie. Nierówne, drażniące, ocie­rające się o teatralny efekt i banał, a jednocześnie pełne pytań, prowokujące i przez to ciekawe i znaczące.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji