Artykuły

Aktorzy ze słów wyzwoleni

Rok 1956, pierwsza niedziela listopada. Zaskoczeni teatromani i nie mniej zaskoczeni krytycy oglądają pierwsze etiudy sygnowane nazwiskiem Henryka Tomaszewskiego. Skąd ta konsternacja? Ano stąd, że artysta zaproponował coś, czego w polskim teatrze jeszcze nie było - o Wrocławskim Teatrze Pantomimy i jego twórcy pisze Justyna Kościelna.

Tomaszewski - artysta - nie chadzał na skróty. Nigdy. Gdy w 1949 roku, jeszcze jako tancerz Opery Wrocławskiej, szykował się do pokazania suity baletowej Paw i dziewczyna skomponowanej przez Tadeusza Szeligowskiego specjalnie dla niego, dwa tygodnie spędził we wrocławskim zoo przed wybiegiem pawi. Dumne ptaszyska okazały się świetnymi nauczycielami, a on pojętnym uczniem - dedykowaną mu partię wykonał wyśmienicie, mimo że warsztatowo nie dorównywał mistrzom. Henio tańczył głównie rękoma. Miał ręce takie, jakich nie ma nikt na świecie. Jak węże. (...) To był talent niebywały i nie ma takiego drugiego. (...). To, corobił, było jego, nie na-uczone, tylko jego. Wystawiono wiele baletów, w których grał pierwsze partie, nadzwyczajnie, niepowtarzalnie, nikt po nim tak tego nie zagrał - mówiła po latach Małgorzacie Bruder Henryka Stankiewiczówna, primabalerina, która ściągnęła tancerza z rodzinnego Poznania na Dolny Śląsk.

Tomaszewski był wyjęty spod operowego prawa i funkcjonował jako twórca osobny. Lubił tę swoją artystyczną samotność. Bardzo go ceniliśmy, bo był naprawdę wielkim artystą. Patrzyło się więc na niego trochę inaczej. (...). Nie tańczył w zespole, w ogóle nie tańczył czegoś, co mu nie leżało. Był wyjątkiem, nie musiał chodzić na lekcje, nie musiał ćwiczyć rzeczy, których nie lubił - wspominała w rozmowie z Władysławem Smolarkiem Lidia Arczyńska.

Wyzwolony ze słów

Mniej więcej w tym samym czasie, tysiąc kilometrów od Wrocławia, uznanie zdobywała nowoczesna, francuska pantomima. Jej autorzy - Decroux, Marceau, a szczególnie Barrault - sprawili, że Tomaszewski zaczął myśleć o innych sposobach ekspresji.

- Barrault przyjechał do Wrocławia na gościnne występy, i to był moment przełomowy. Jego spektakle, wymiana doświadczeń, wreszcie moje własne pierwsze próby poszukiwania nowego języka ruchu zaowocowały ideą stworzenia teatru pantomimy - wyjaśniał w wywiadzie telewizyjnym w 1998 roku mistrz. Jedno wiedział od samego początku: to nie miał być teatr jednego mima, jak chcieli artyści z Francji. To miało być widowisko zbiorowe. I elitarne, bo wyzwolone ze słów.

Pierwszy program Tomaszewskiego (na który złożyły się cztery etiudy: Płaszcz, Dzwonnik z Notre Dame, Bajka o Murzynku i Złotej Królewnie oraz Skazany na życie) miał premierę 4 listopada 1956 roku. I wzbudził niemałą konsternację w środowisku teatralnym. Były głosy, że to totalne nieporozumienie i amatorszczyzna, pojawiła się też ironia, dziś brzmiąca zabawnie; oto jeden z recenzentów wyzłośliwiał się: Po chwili mężczyźni ustawiają się w ciekawy dwuszereg, a jeden z aktorów z okropnie wykrzywioną twarzą łazi im po karkach. Pytam, czy to ma oznaczać kapitalistę naciskającego na robotników? Byłem jednak w błędzie. To Quasimodo łaził po krużgankach Notre-Dame, wypatrując Esmeraldy. Ale większość krytyków z szacunkiem i niekłamanym zainteresowaniem spojrzała na poczynania Tomaszewskiego i jego grupy. Na ich oczach rodziła się legenda. Pierwszy duży sukces przyszedł rok później. Z VI Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów w Moskwie aktorzy wyjechali ze złotym medalem. Jurorów zachwycił Płaszcz według Gogola z Henrykiem Tomaszewskim w roli głównej.

Ilustracyjne etiudy pełne metafor rozbudowanej symboliki ruchu, pokazywane jedna po drugiej (m.in. Ziarno i skorupa, Labirynt, Ruch), były przez kilka następnych lat znakiem rozpoznawczym wrocławian. Aż do roku 1970 i premiery Odejścia Fausta - pierwsze-go autonomicznego spektaklu Tomaszewskiego. O wielkich widowiskach, które powstawały przez następne dwie dekady (m.in. Przyjeżdżam jutro, Sen nocy letniej, Rycerze króla Artura), pisze się, że są najwybitniejszymi przedsięwzięciami Wrocławskiego TeatruPantomimy.

Teatralny despota

Tomaszewski był tytanem pracy - to podkreślają wszyscy, którzy z nim tworzyli.

- Raz wszedłem do niego do gabinetu, a on drzemie. Patrzę, a on gada przez sen, podryguje. Jakieś sceny sobie układa. Oniemiałem. Mózg mu zasuwał cały czas - mówił Magdzie Podsiadły Anatol Krupa, w grupie Tomaszewskiego od początku. Tomaszewski był bezwzględnie oddany sztuce i tego samego wymagał od swoich ludzi. Gotowość do pracy o każdej porze dnia (a czasami, a jakże, i w nocy) plus pełna dyspozycyjność - jak ktoś nie godził się na te dwa warunki, nie miał nawet czego szukać w tworzonym przez niego świecie.

Był teatralnym despotą - nie odpuszczał, dopóki nie wyszło dokładnie tak, jak to sobie wcześniej wymyślił. Swoją wizją dzielił się z zespołem na próbach - osobiście pokazywał każdą scenę, każdy wymyślony przez siebie ruch. Precyzja i swoboda, z jaką to robił, niezmiennie dziwiła jego uczniów.

We wszystkich rolach był najlepszy. Nikt z nas go nie prześcignął - mówiła kilka lat temu w Notatniku Teatralnym aktorka Ewa Czekalska.

Ta obsesja doskonałości sprawiała, że praca nad każdym spektaklem w zasadzie nie kończyła się nigdy. Marek Oleksy - jeden z najwybitniejszych uczniów mistrza, a obecnie dyrektor artystyczny teatru, w rozmowie z naszą gazetą opowiadał niedawno, że niemal każde przedstawienie traktowane było jako prapremiera. - Obecność pana Henryka zmuszała nas, mimów, do niezwykłej koncentracji i świeżości. Po każdym przedstawieniu dokładnie je analizował... Uwagi na ogół były krytyczne - wspominał Oleksy.

Zdarzało się, że mistrz wpadał wściekły do garderoby i parodiował - a robił to, rzecz jasna, wyśmienicie - te gesty, które jego zdaniem wypadły na scenie fałszywie. Do najprzyjemniejszych rzeczy taka reprymenda nie należała, ale była jedną z najskuteczniejszych metod wychowawczych - parodiowana osoba podobno już nigdy nie popełniała tego samego błędu. Popełniała inne.

Zamknąć/nie zamknąć

Ostatnie dzieło Tomaszewskiego - Tragiczne gry - widzowie podziwiali w grudniu 1999 roku. Mistrz zmarł niespełna dwa lata później. Co da-lej z jego teatrem? Poszukiwania satysfakcjonującej odpowiedzi wciąż trwają.

Autorka korzystała z książki Karola Smużniaka Wrocławski Teatr Pantomimy. Mit w teatrze Henryka Tomaszewskiego (Ossolineum), artykułu Krzysztofa Kucharskiego Podróż w labiryncie gestu oraz tekstów z Notatnika Teatralnego (30-31/2003/2004).

Na zdjęciu: Henryk Tomaszewski w etiudzie "Płaszcz", 1956.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji