Artykuły

Antynoga

Są pytania, na które odpowiedź staje się z czasem coraz trudniejsza. Na przykład: jaka jest polska kultura? Jeszcze kilka lat temu co drugi obywatel posługujący się rozumem odpowiadał bez wahania. W 1981 odpowiedzi krzyżowały się w powietrzu niczym rakiety zaczepno-odporne. Dziś to się urwało. "Co to jest moje społeczeństwo?" - pytają członkowie społeczeństwa i boją się dowiedzieć, bo a nuż usłyszą coś, co nie będzie się zgadzało z jako tako wyrobionym, w trudzie i niepewności, własnym zdaniem na ten temat.

W takich sytuacjach najchętniej szuka się jednostkowych przykładów mogących zastąpić sąd o całości. Proszę, oto propozycja: Andrzej Wajda.

Jego twórczość pomieściła bodaj wszystko, co było w formie i treści istotne dla polskiej kultury powojennej. Wajda nie bywa kreatorem, wizjonerem, nie antycypuje faktów mających dopiero nastąpić. Był - i jest oczywiście - doskonałym świadkiem, wyrazicie­lem, "zwierciadłem na gościńcu". Gdyby ktoś urządził pokaz jego filmów w układzie chronologicznym, zobaczylibyśmy polską kulturę jaka była rzeczywiście, w całej niekon­sekwencji i konsekwencji zarazem, wielkości i pomyłkach, wspaniałości i głupstwie. Wajda był socrealistą i realistą, inscenizatorem dramatów historycznych i współczesnych, awangardzistą i doktrynerem, romantykiem i klasykiem, człowiekiem establishmentu i wojującym buntownikiem. Jest właściwym bohaterem każdego swojego filmu i prawie każdej inscenizacji teatralnej, a że bywają to nieraz postaci antagonistyczne, nie do pogodzenia - to dlatego, że i Wajda jest wewnętrznie taki. Nie przypadkiem zawsze twierdził, że musi mieć swoich aktorów, że tylko z takimi lubi i umie pracować. Przecież każdemu musiał udzielać siebie samego, i każdy z nich musiał jakby zwrotnie przeniknąć swego reżysera, by powstało dzieło przekonujące.

Nie poważyłbym się pisać w tym tonie o kimś, kogo znam tylko z twórczości i legendy. Ale Wajdy nie znam inaczej, a jednak się poważam. Bo jest w jego dziele coś, co pozwala na pominięcie słynnej zasady, że co innego człowiek, a co innego dzieło. ("Ja tu do was, koledzy, nie mówię teraz jako aktor, ale jako człowiek" - powiedział pewien artysta na zebraniu organizacji młodzieżowej w czasach błędów i wypaczeń.) Wielkość i ważność Wajdy dla polskiej kultury polega na tym, przede wszystkim na tym, że bierze on odpowiedzialność za siebie, dzieło i kulturę - jednocześnie. Jest to zadanie szalone, choć jedynie słuszne, i być może dlatego właśnie wszystkie przegrane Wajdy są równie istotne, co zwycięstwa.

Kiedy zatem przychodzi mi ochota formułować to i owo na temat stanu kultury, patrzę na Wajdę. Jego "Hamlet" w Starym Teatrze i jego filmowy "Człowiek z żelaza" powiedziały prawie wszystko o kulturze początku lat osiemdziesiątych. Teraz oglądam w tymże Starym "Antygonę" i mam wrażenie, że znów wiem dosyć sporo o życiu i sztuce anno 1984.

Wajda jest twórczym reżyserem, ale o sukcesie bądź pomyłce jego koncepcji zaświad­czają naprawdę tylko aktorzy. Jeśli aktorzy grają u Wajdy źle, to znaczy, że źle jest z Wajdą. Aktorzy w "Antygonie", wszyscy, bez wyjątku, bo nie liczę nielicznych udanych momentów, grają źle. Jeśli jest prawdą (a zapewne jest) twierdzenie, że u Wajdy połowa sukcesu spektaklu to trafna obsada, "Antygona" została obsadzona jak najgorzej. Każdy z doskonałych, dobrych i średnich aktorów obsadzonych w "Antygonie" gra poniżej albo znacznie poniżej swojego normalnego poziomu. Jerzy Bińczycki został ośmieszony, bo Wajda kazał mu grać dziada lirnika z Podola odzianego w mnisi habit, a nie - proroka umiejącego rozmawiać z umarłymi. Elżbieta Karkoszka (Ismena), przed której skupio­nym i sugestywnym aktorstwem zawsze chylę głowę, tym razem wyłącznie "gra grą", jak mawia jeden z moich teatralnych przyjaciół. Krzysztof Globisz grający Hajmona jest cieniem siebie z doskonałej głównej roli w "Życie jest snem" Calderona - Jarockiego. Tak plastyczny i "wielofunkcyjny" aktor, jakim jest Tadeusz Huk gra tutaj Kreona płaskiego jak naleśnik, a scena jego finałowego płaczu nad zwłokami ofiar jego postępowania wy­wołuje u większości widzów odruch chowania głów pod pachy. Najstraszniej z samą Anty­goną, czyli jakże zazwyczaj dobrą Ewą Kolasińską, bo krzyżówka Emilii Plater z Anną Walentynowicz daje efekty zdolne powalić galopującego nosorożca.

Przepraszam. Nie powinienem tego tak pisać. Przede wszystkim niech mi wybaczą aktorzy, bo to oni biorą na siebie ciężar dźwigania tych skorup, jakimi są ich role. Ale podkreślam z całą siłą dziewiczego dla mnie w tym względzie wyznania, że nic a nic ich nie winię. Przeciwnie, żal mi ich i współczuję z nimi.

Nastąpiło bowiem jakieś okrutne w skutkach nieporozumienie. Najpierw Wajda wywrócił ideę klasycznego utworu, jakim jest "Antygona". I pal diabli szarganie świętości czy coś w tym rodzaju. Klasyczność polega na stworzeniu pewnej zasady, wzoru, który można ponawiać w każdej epoce szukając w nim elementów wspólnych z czasem realnym. Idea sztuk klasycznych gwarantuje między innymi możliwości odnajdywania się w mitycznym miejscu i czasie. Klasyczność "Antygony" jest ponadto wyrazem pewnej postawy w świecie ludzkiego ducha, która wyraża się poszukiwaniem generalnego i wiecznego sensu w morzu bezsensu, rozpaczy i niemożliwości. Tymczasem Wajda - jak mi się wyda­je - przeniósł całą "Antygonę" w lata osiemdziesiąte XX wieku, nam pozostawiając najwy­żej dopatrywanie się w niej pewnych anachronizmów ze szkolnej lektury (na zasadzie: no, tego już się żywcem nie dało przysposobić, więc zostawmy taki akcencik "starożytny"). Wzorem więc staje się teraźniejszość, a pośród tego błąkają się jakieś relikty zamierzchłych czasów. Wedle tego grzechu powstał co prawda legion różnych przedstawień, ale tym gorzej dla Wajdy.

Osobna sprawa: Chór. Chórowi kazał Wajda raz być tłumem żołnierzy, raz członkami kierowniczego gremium, raz polityczną manifestacją uliczną skandującą na rzecz uwięzionej opozycjonistki, wreszcie niemal grupą stoczniowców prosto z pewnego znanego zakładu pracy. Wygląda to efektownie, ale jest bezsensem. Albowiem Chór w dramacie greckim reprezentuje zawsze całe społeczeństwo jednocześnie, pomimo różnicy stano­wisk, jakie wyraża podczas swoich wystąpień. Klasowo-warstwowy podział Chóru spłasz­cza jego egzystencję do propagandowych plakietek. Ponadto Wajda - raczej mimowiednie - daje w pysk owemu społeczeństwu, bo po pierwsze sprowadza ludzi do roli tłumu poddawanego zawsze tylko zbiorowym odruchom bądź interesom, a po drugie, w związku z tym, że w Chórze występują ciągle ci sami aktorzy, daje jakby do zrozumienia, że każdy może być jednocześnie zarówno zausznikiem władz, jak ich wrogiem, zarówno żołnierzem, jak cywilnym obrońcą praw robotnika i obywatela. Nie wiem, czy o to szło Wajdzie, ale tak się jakoś wykłada.

Wreszcie para bohaterów: kostiumowo czarna Antygona (choć właśnie jest "biała") i na biało Kreon (choć czarny charakter). Zarzucano już Wajdzie, że poprzez takie westernowe ustawienie zlikwidował właściwie prawdziwy konflikt racji, czyli prawdziwą tragedię, bo akurat osnową intelektualną tej sztuki wcale nie jest spór ślepej siły z moralną krzepkością. Miałbym Wajdzie do postawienia zarzut cięższy niestety, i jest to już zarzut generalny, obejmujący wszystko, o czym tu była dotąd mowa. Mianowicie Wajda ma nas, excusez le mot, za idiotów. To znaczy za ludzi, którym nie wolno stawiać kłopotliwych pytań, bo a nuż odpowiemy sobie na nie głupio albo niesłusznie. Należy więc z góry za nas zdecydować, że rację ma "nasza" Antygona, a nie "ich" Kreon.

To przedstawienie zostało zrobione, powiedzmy, przeciw konferencjom prasowym Jerzego Urbana, i to można zrozumieć. Ale żeby używać do tego Sofoklesa?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji