Artykuły

Punk, Janosik, pancerni

O III Genius Loci Festivalu w Krakowie pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Tegoroczny łaźniowy festiwal Genius Loci zapowiadał się buntowniczym hasłem: "Teatr wali pięścią w stół! Dajcie się porwać do łaźniowego pogo!". Różnie z tym było

Na początek - rzeczywiście pogo i punk. Premierowy spektakl Łaźni w reżyserii Łukasza Czuja "Siekiera! Tańce polskie w tonacji punk". Miał to być "koncert performatywny" - koncert był w porządku, z performatywnością znacznie gorzej. Tomasz Mars z zespołem śpiewali i grali głośno, ponuro i z energią, punkowe utwory z lat 80. i 90. brzmiały jak trzeba. I to by wystarczyło, bo nieskładne sceniczne akcje i równie nieskładne projekcje tylko przeszkadzały. Z deklarowanego "zajrzenia w ciemne zakamarki polskiej duszy" pozostało kilka muzycznych faszystowskich demonstracji narodowej siły, było też o wolności, buncie i innych składnikach punkowego ducha.

"Janosik. Naprawdę prawdziwa historia" nie miała ochoty walić pięścią w stół - spektakl Łukasza Kosa z warszawskiego Teatru Lalka to dowcipna reinterpretacja legendy Janosika, na której bawiły się i dzieci, i dorośli. Długowłosy Janosik - w tej roli reżyser - o muskularnym torsie z plastiku, ucharakteryzowany jest na Marka Perepeczkę z serialu, Łowca (Mariusz Laskowski) z ukrytym pod czarnym płaszczem arsenałem broni wygląda jak filmowy Blade. Zbójnicy (niekiedy udający owieczki), z dziarską Ciupagą na czele (świetna Monika Babula) walczą ze złym Murgrabią i Biskupem. A oni są źli naprawdę - choć ich maszyna do torturowania jest z drewna i tektury, aż strach patrzeć na przepuszczane przez nią biedne owieczki, zamieniające się od razu w kiełbasy. Łukasz Kos nie wygładza i nie infantylizuje historii zbójnika; heros Janosik to zmęczony życiem i własną legendą gwiazdor, który z pewną ulgą idzie na śmierć. Za poślednie ziobro wieszają co prawda drewnianą kukłę, nie aktora, co mocno rozczarowało siedzącego przede mną chłopczyka, który z otwartą buzią oglądał przedstawienie.

Najmocniejszy spektakl pokazano ostatniego dnia festiwalu, choć też trudno mówić o waleniu pięścią w stół, raczej o podstępnym działaniu. Paweł Demirski (tekst) i Monika Strzępka (reżyseria) zabrali się za "Czterech pancernych" i wywrócili ich na drugą stronę. Ich spektakl, choć bardzo śmieszny, porusza tematy poważne. Z propagandowej historii o pięknej wojnie, sympatycznych czołgistach i uroczych dziewczętach realizujących postulat przyjaźni polsko-radzieckiej niewiele zostało. Nawet czołg zniknął, choć pies, owszem, jest. Stary, zmęczony facet w mundurze i z medalem, poszczekujący i powarkujący, strzegący uparcie rytuałów pamięci. W finale wymusza minutę ciszy, mierząc we wszystkich z pistoletu.

Spektakl rozgrywa się w zniszczonym pokoju, nie w czołgu ani na froncie. Bohaterowie też są inni niż pamiętani z serialu - podstarzała Marusia w mundurze i rudej peruce, Ślązak Gustlik to kobieta wysmarowana czarną pastą, szlachetny Olgierd i plebejski Czereśniak mieszkają w jednym aktorskim ciele i toczą ze sobą walkę. Demirski i Strzępka tropią podskórny nurt serialu - to, że scenarzysta serialu zręcznie uniknął sprawy powstania warszawskiego, wysyłając pancernych w odpowiednim czasie do szpitala, skłania ich do rozważań na temat nie tyle samego powstania, ile jego medialnego obrazu. Upominają się o miejsce w zbiorowej wyobraźni dla tych gorszych, plebejskich, wypchniętych z niej przez szlachetnych młodzieńców i panny z dobrych rodzin, kreowanych na jedynych bohaterów i jedyne ofiary wojny. Ta sceniczna debata prowadzona jest precyzyjnie i ze swobodą; spektakl jest celowo mało elegancki, operujący grubymi środkami i chwytami - ale skutecznie skłaniający do myślenia. Albo do sprzeciwu, a to już jest dużo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji