Artykuły

Ja, stary

Powrót Adama Hanuszkiewicza do Teatru Narodowego okazał się sukcesem. Były dyrektor tej sceny przypomniał sobie, że jest nie tylko szalonym inscenizatorem, ale takie aktorem.

Przez szesnaście lat, jakie upłynęły od odwołania Hanuszkiewicza z dyrekcji Narodowego w stanie wojennym, artysta imał się różnych zajęć. Wystawiał na prowincji swoje dawne "Balladyny" i "Dulskie", reżyserował za granicą, miał program w telewizji, w końcu objął Teatr Nowy w Warszawie, gdzie występował przed widownią złożoną ze szkół. Przez ten czas nie zagrał żadnej poważnej roli, natomiast często i chętnie recytował, komentował spektakle na żywo, a nawet odczytywał publiczności recenzje ze swych przedstawień, z reguły szydercze.

I nagle po latach funkcjonowania na marginesie Adam Hanuszkiewicz wraca do Teatru Narodowego, którym kierował przez czternaście lat, w roli aktora. W sztuce Augusta Strindberga "Taniec śmierci" na scenie kameralnej gra Edgara, starzejącego się kapitana artylerii, a partnerują mu jego dawni aktorzy z Narodowego: Anna Chodakowska (Alicja) i Krzysztof Kolberger (Kurt). Spektakl, który Hanuszkiewicz sam wyreżyserował, posiada znikomą jak na tego reżysera liczbę ekstrawaganckich pomysłów. Do nielicznych należą zapadnia, z której wynurza się i w którą zapada mieszkanie kapitana Edgara, oraz erotyczno-trupie rysunki Franciszka Starowieyskiego na ścianach. Ale wszystko to blednie przy aktorstwie.

Tajemnica sukcesu tego przedstawienia polega na tym, że Hanuszkiewicz gra samego siebie. Edgar od 25 lat mieszka z żoną na samotnej wyspie jak w twierdzy. Ludzie odsunęli się od niego, służące odchodzą jedna po drugiej, lekarz nie chce nawet zajrzeć. Edgar zaczyna odczuwać starość, ale nie chce kapitulować. Kiedy Hanuszkiewicz mówi o sobie "ja, stary", gdy przekonuje Alicję, że w życiu zachowywał się przyzwoicie, kiedy chwali się, że żył wśród wrogów i lepiej na tym wyszedł, niż gdyby żył wśród przyjaciół, słychać w tym osobisty ton i nie wiadomo, czy mówi w imieniu postaci, czy samego siebie. Chwyta to premierowa publiczność, wyćwiczona w takich aluzjach, i odpowiada śmiechem. Ale do czasu.

Partnerem Hanuszkiewicza nie jest bowiem publiczność ale konkretna postać, kobieta, zmaltretowana przez 25 lat wspólnego życia. Dla niej jest to całe widowiskowe tupanie podkutymi, wojskowymi butami, które ma budzić postrach, dla niej są napady choroby i udawana łagodność. Anna Chodakowska bezbłędnie odpowiada na każdy gest Hanuszkiewicza, razem tworzą parę z piekła rodem. Kolberger od nich odstaje, jego aktorskie patenty, takie jak poprawianie okularów i wpatrywanie się w ciemność z zaciśniętymi ustami, już nie działają.

Hanuszkiewicz i Chodakowska zaczynają natomiast od zaskakującego w tej sztuce komicznego tonu. Małżeńskie piekło jest w ich wykonaniu co najwyżej piekiełkiem. Ale szybko przechodzą do otwartej wojny. Decydujące dla spektaklu jest ostatnie pół godziny. Alicja chce zabić Edgara, Kurt odbiera jej strzelbę, strzela więc z palców. Nagle sytuacja odwraca się o 180 stopni: Edgar odmieniony przez wiadomość o bliskiej śmierci nagle zaczyna się opiekować żoną, która kuli się ze strachu jak dziecko. Jest jednak za późno, wysłany został już donos, który zniszczyć może życie obojga.

W tym momencie zapomina się o Hanuszkiewiczu, jego powrocie na scenę, jego widowni, jego hondach i drabinach, natomiast patrzy się na starego człowieka, który w obliczu śmierci chwyta przeciekające przez palce życie. Z takim obrazem wychodzi się z teatru i nie jest to bynajmniej obraz klęski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji