Artykuły

"Wesele" raz jeszcze

Po jedenastu latach od pamiętnego przedstawienia w Teatrze Powszechnym Adam Hanuszkiewicz ponownie sięgnął po "Wesele". Uczynił to za świeżej pamięci filmowej wizji Andrzeja Wajdy, w chwili, gdy wiele polskich teatrów gra ten arcydramat na rozmaite sposoby: w Krakowie z antykwarskim pietyzmem, w Katowicach z piciem piwa ze złotego rogu...

A więc - bomba poszła w górę! Wyścig się zaczął: kto doścignie, a kto prześcignie Wajdę, kto da lepszy "pomysł", bardziej "odkrywczą" interpretację...

Nie. Nie wolno tak myśleć. Myślenie takie, w kategoriach jakiejś sportowej niemal rywalizacji, w kategoriach artystycznego "wyścigu" - może jedynie przynieść szkody niepowetowane: wypaczyć spojrzenie na dramat, na każdą poszczególną inscenizację, zmącić jej sens, zachwiać kryteria oceny, które winny być stałe i niezmienne. Szczególnie, gdy idzie o "Wesele", jedną z najpiękniejszych i najmądrzejszych sztuk, napisanych kiedykolwiek po polsku, a wymierzoną - między innymi - także w te inteligenckie gry.

Porzućmy tedy porównania i popatrzmy na to nowe przedstawienie Hanuszkiewicza całkowicie świeżym okiem. Wtedy wypadnie stwierdzić na samym wstępie, że jest to przedstawienie wybitne. Ba, zaryzykuję twierdzenie, że byłoby ono wybitne nawet wówczas, gdyby Hanuszkiewicz chybił jako inscenizator: obsada tego "Wesela" gwarantuje poziom przedstawienia. Ale tym razem Hanuszkiewicz nie chybił, chociaż poczynał śmiało.

Rzecz dzieje się w scenografii Adama Kiliana, który zaprojektował prosty dworek bronowicki pośród pejzażu ze Stanisławskiego. Podwójna obrotówka przywozi postacie dramatu, które pojawiają się i znikają, niczym w ludowej szopce, ale jakoś inaczej. Hanuszkiewicz wykorzystał scenę obrotową nie tylko dla celów "komunikacyjnych", lecz także aby wzmóc ruch sceniczny, odebrać niektórym dyskursywnym scenom ich statyczność. Udało się przez to otrzymać efekt niezwykły: postacie rozmawiają idąc, biegnąc, podtańcowując, wycinając hołubce, co znakomicie podkreśla fakt, że pojawiają się w przelocie, w przejściu, mimochodem, by za chwilę pobiec do tanecznej izby.

Hanuszkiewicz świetnie wydobył komizm scen pierwszego aktu, a w lot zrozumieli go aktorzy, szczególnie zaś Andrzej Łapicki, znakomity Pan Młody: rozgadany inteligent, strojący się w "kierezyje", wielomówny, ruchliwy, roztańczony, nieodparcie komiczny w tym najwyższym, ironicznym gatunku komizmu.

Nastrój pierwszych scen zostaje przełamany po raz pierwszy pojawieniem się Racheli. Rachela przybywa do bronowickiej chaty z innego świata, tak jak z "innego świata" przybywa na scenę grająca ją Magda Umer. Naturalna, "prywatna", rzekłbym anty-aktorska "debiutantka" świetnie oddaje charakter postaci, jej "inność44, niezwykłość. Potem sceny z "osobami dramatu44 - mocno przez Hanuszkiewicza okrojone, pozbawione nalotu poetyckiego, z zachowaniem trzonu sensu, idei. Wstrząsająca, pełna pasji rozmowa Stańczyka z Dziennikarzem, pojawienie się Wernyhory - w stroju polskich hetmanów i w towarzystwie złotego Archanioła. Owemu nagłemu przełamaniu nastroju przedstawienia towarzyszą słowa Gospodarza, jakby komentujące zamysł reżysera: "Nastrój? Macie ot nastroje: w pysk wam mówię litość moję!".

Potem w całości akt trzeci, znacznie bardziej wyrównany, bez owej świadomej niekonsekwencji, mający za scenerię ów "dziedzieniec", o którym mowa w dramacie. Tutaj wszystko już jest przygotowaniem do kulminacji (przekonuje o tym choćby wybór scen, wśród nich Hanuszkiewicz pozostawił wiele najczęściej pomijanych), która następuje w sposób teatralnie doskonały, świetnie wyinscenizowany - choć, zda się, tak prosto - a końcowe sceny chocholego tańca, który zamienia się w dramatyczną wizję metafizycznej zagłady - to wstrząsający, zapadający w pamięć finał przedstawienia.

Jak widać z tej pobieżnej relacji - niewiele w tym przedstawieniu owego "świętości szargania", które uchodzi za specjalność Adama Hanuszkiewicza, a jeśli pojawiają się chwyty dotąd nie stosowane, to każdy podporządkowany jest logice tekstu (można to sprawdzić dosłownie, z egzemplarzem w ręce). A tekst, jak wiadomo, jest raczej mocną stroną "Wesela".

No i aktorzy! Oprócz wymienianych, trzeba koniecznie wspomnieć świetne role Bożeny Dykiel (Panna Młoda), samego Adama Hanuszkiewicza (powściągliwy, inteligentny Poeta), Tadeusza Łomnickiego (Gospodarz), Krzysztofa Kolbergera (Jasiek - nagle jaka ważna rola!), a właściwie należałoby wymienić całą obsadę tego wybitnego, znaczącego przedstawienia, prawdziwego sprawdzianu aktorskich możliwości i umiejętności. Tutaj - są najwyższe.

Jest tedy to "Wesele" Hanuszkiewicza dyskursem narodowym, poważnym, mądrym, logicznie wiedzionym (a więc nie "szopka", a więc nie "polska maligna"), jest dramatem nie spełnionego usiłowania i duchowej ociężałości. W świetle logiki tego przedstawienia jasny jest nie tylko sens samego "Wesela", lecz sens "Wyzwolenia", sens dramatów Wyspiańskiego - pełnych tej samej troski, cierpienia i goryczy, jak ta z finału inscenizacji w Teatrze Narodowym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji