Artykuły

Dobrze mi w tej szufladzie

- Tematów, o których musimy mówić jest cała masa, a teatr ma ten obowiązek i przynajmniej dopóki ja będę zajmował się teatrem, to chcę to wspaniałe medium wykorzystywać do wskazywania współczesnych bolączek - mówi MACIEJ NOWAK, dyrektor Teatru Wybrzeże w Gdańsku.

Z dyrektorem Teatru Wybrzeże Maciejem Nowakiem [na zdjęciu] rozmawia Aleksandra Pielechaty:

Podobno Polacy w księgarniach najczęściej kupują książki o papieżu i poradniki. Czy mógłby Pan napisać poradnik "Jak przyciągnąć ludzi do teatru"?

- Przez pierwsze lata pracy tutaj, o napisaniu czegoś takiego myślałem. Z tamtej strony rampy, jako dziennikarzowi i krytykowi teatralnemu, wydawało mi się to wszystko inne. Konfrontacja uporządkowanego świata krytyki teatralnej i przejście na drugą stronę to był absolutny szok. Codziennie odkrywałem jakieś nowe zasady, nowe prawa, które rządzą wnętrzem teatru, o których nie miałem zielonego pojęcia. Na początku wydawało mi się, że odkryłem całą prawdę i już mogę pisać poradnik. Mija piąty rok mojej pracy w Wybrzeżu i wiem coraz mniej.

Żyjemy w epoce standardyzacji. Strasznie trzeba się nagimnastykować, żeby nie wsadzili cię do jakiejś szuflady. Pan się nie boi zaszufladkowania i opinii, że Teatr Nowaka to teatr brudny, niemiły, trudny. Perwersyjny.

- Ten format mnie nie przeraża. Jeżeli już do tej szuflady wpadłem, to się w niej bardzo dobrze czuję, przyznaję. To nie jest tak, że ja już osiadłem na laurach i teraz chcę odcinać kupony i do końca życia być dyrektorem niepokornym. Bo to w ogóle jest śmieszne określenie i śmieszne słowo. Ja dobrze czuję się w tej szufladzie, w której nie ma porządku, w której ciągle szukamy czegoś nowego. Polski teatr jest tak strasznie zachowawczy w swojej masie zasadniczej, w swoich szkołach. Sądzę, że nasz Teatr Wybrzeże i może jeszcze dwa, trzy "niepokorne" teatry w kraju są bardzo potrzebne, jako rodzaj wentylu. Dobrze mi z tym.

A nie miałby pan ochoty przebrnąć tego szablonu "dyrektora niepokornego" i zacząć robić teatr lekki, łatwy i przyjemny?

- Mija 240 lat odkąd istnieje teatr publiczny w Polsce. Misją i niejako obowiązkiem polskiego teatru jest mówienie rzeczy niepopularnych. Przecież już teatr oświecenia, końcówki XVIII wieku, był teatrem krytykującym w bardzo ostry sposób ówczesną sytuację polityczno-społeczną w Polsce. To nie był teatr rozrywkowy. Teatr urągał Bogu i carowi i dla mnie jest czymś nieprzyzwoitym, że dziś w swojej znakomitej większości, teatr zajmuje się problemami tapicerskimi. Polacy są na wojnie, żołnierze z polskimi orzełkami na czapkach są gdzieś daleko na pustyni, nie bardzo wiedząc, o co walczą. Jest 20-procentowe bezrobocie, ogromna rzesza ludzi w Polsce żyje poniżej minimum socjalnego. Ci, którym się udało to malutki margines. Tematów, o których musimy mówić jest cała masa, a teatr ma ten obowiązek i przynajmniej dopóki ja będę zajmował się teatrem, to chcę to wspaniałe medium wykorzystywać do wskazywania współczesnych bolączek.

Teatr ma być swojego rodzaju papierkiem lakmusowym nastrojów społecznych?

- Raczej lustrem oraz instrumentem przekazu. To wynika z jego tradycji. Nie mam ambicji tworzenia teatru politycznego. Teatr stwarza klimat i kieruje tym samym przekaz do wyborców, żeby oni mając w głowie te rzeczy, które wynieśli z teatru szukali wśród polityków takich ludzi, którzy są wrażliwi na takie problemy. Wchodząc do teatru musisz być przygotowany na to, że ów teatr będzie oczekiwał od ciebie odpowiedzi.

W Wybrzeżu, w większości przypadków, jest też tak, że te spektakle są ważne dla publiczności, ale są jeszcze ważniejsze dla nas - twórców. Uczymy się. Przy okazji wystawiania spektaklu o bezdomności, całkowicie zmieniłem moje myślenie o tej kwestii. Dzisiaj czytam, że jakiś bezdomny wywołał pożar na dworcu. Ja wiem, że w tej relacji bezdomny miał oznaczać lumpa i sam z resztą dokładnie tak bym to odczytał niedawno. Ale dziś wiem, po doświadczeniu w schronisku brata Alberta, że za słowem bezdomny nie kryje się wyłącznie lump.

Ale to rzeczywiście może być lump, pijak i nierób.

- Tak, ale za tym kryją się też dziesiątki dramatów, często niezawinionych, tych ludzi, dziesiątki rożnych historii. I to wszystko sprawia, że słowo bezdomny nie ma już jednego znaczenia. Tak samo było przy Szybkim Teatrze Miejskim, kiedy odkryciem był dla mnie materiał, który powstał przy okazji rozmów z żonami polskich żołnierzy w Iraku. Przypuszczałem, że może być pewne niezrozumienie sytuacji, pewne zagubienie, ale nie przypuszczałem, że idzie za tym taki cynizm, który mówi o tym, że na wojnie trzeba przede wszystkim pieniądze zarabiać. Od tego jest ta wojna. I że szkoda, że oni nie stabilizują gdzieś na Wyspach Karaibskich, to można by było ich tam odwiedzić. Najnowszą produkcją w Wybrzeżu jest polska prapremiera "Demokracji" Michaela Frayna, sztuki, na której wystawienie, z niezrozumiałych dla mnie powodów, nie zdecydował się jeszcze nikt w Polsce. "Demokracja" to jeden z hitów na West Endzie, od dwóch lat jedna z najpopularniejszych sztuk, która mówi o mechanizmach polityki, o oskarżeniach o szpiegostwo, o tym, jak wielka i wspaniała kariera polityczna może być podszyta jakąś korupcją. I znowu ja się uczę na tym, poznaję świat na nowo i mam nadzieję, że widzowie również.

Jakie zmiany w Panu nastąpiły w ciągu pięciu ostatnich lat?

- Teatr spowodował, że stałem się bardziej aktywny. Bo był taki moment, pamiętam, gdzieś do połowy lat 90., że ja właściwie usnąłem w tym przyjemnym polskim dobrobycie. Były fajne imprezki, mogliśmy jeździć za granicę i generalnie byliśmy bardzo szczęśliwi, że tak sobie uczestniczymy w tym nowym, lepszym świecie. Teraz muszę szukać nowości, muszę czytać książki i gazety, muszę obserwować to, co dzieje się wokół i rzeczywiście jakoś bardziej się może dzięki temu zradykalizowałem. Nie mogę pozwolić sobie zasnąć w takim przyjemnym, pozornym ciepełku.

Kto przychodzi do Pana teatru?

- Prawdopodobnie grupa, która była grupą docelową polskiego teatru, czyli polska inteligencja, już sobie odpuściła. Schemat myślenia jest bardzo prosty, ma być luz i właśnie to ciepełko. My się już nawalczyliśmy, oprotestowaliśmy, co trzeba przed rokiem 90 i teraz musimy się odkuć. Teraz trzeba odpocząć, teraz nam się należy nowy telewizor, nowy samochód i wakacje w Grecji. A jeśli teatr, to ma być ładnie, kolorowo i wesoło. Wiele osób z tej tzw. elity nie chce uczestniczyć w teatrze. Wielu ludzi ma też jakieś nieprzyjemne skojarzenia ze zbiorowych wyjść do teatru, z przymusem obowiązku kulturalnego. W Polskich głowach panuje obraz teatru jako czegoś nudnego, szkolnego, lekturowego. Albo też równie popularny jest rodzaj gestu: przyjdę, bo człowiek kulturalny chodzi do teatru. Ja takiej publiczności nie chcę. Dlatego też w Wybrzeżu cały czas trwa walka o zbudowanie nowej widowni, nowej publiczności. Moim problemem jest teraz to, żeby przekonać ludzi, którzy rzeczywiście mogą poczuć się zainteresowani, do tego, żeby zaczęli tu przychodzić. Na przykład u nas w foyer od dwóch lat trenują b-boye (tancerze break-dance; przyp. red) z Trójmiasta i ani razu im nie przyszło do głowy, żeby może przyjść na spektakl. Zmusiłem jednego z liderów tego środowiska, żeby przyprowadził swoich kolegów na przedstawienie. Przyszli i się zachwycili

Poprzedniej dyrekcji zespół postawił zarzut oderwania teatru od Trójmiasta i od regionu. Pan bardzo hołubi Gdańsk - motywy z nim związane bardzo często pojawiają się w Wybrzeżu. Każdy dyrektor teatru powinien wykazywać taki lokalny patriotyzm?

- Tak, z tym, że w moim przypadku to w ogóle jest karkołomna sztuka, bo jestem przecież warszawiakiem. Sądzę, iż każde miejsce ma swoją energię i należy robić rzeczy wyrastające z energii danego miejsca. Gdybym robił teatr w Gorzowie, Poznaniu, Krakowie, to byłby zupełnie inny teatr. Gdańsk jest bardzo otwarty i środowisko umie się mierzyć z różnymi tematami. Mimo wszystkich wad, które widzimy i tych wszystkich rzeczy, na które narzekamy, to miasto ma w sobie otwartość, ma ten wiatr od morza. I trzeba tę energię wykorzystać.

Dziękuję za rozmowę.

Maciej Nowak - od pięciu lat dyrektor naczelny Teatru Wybrzeże w Gdańsku oraz Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie. Recenzent kulinarny i teatralny. Obejmując posadę dyrektora w Wybrzeżu miał jasno sprecyzowany plan: stworzyć najbardziej prestiżową scenę w Polsce i przyciągnąć jak największą publikę. W ciągu sezonu Teatr Wybrzeże daje najwięcej premier (12 premier i 500 spektakli rocznie) i jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych teatrów w Polsce. Przez pięć lat frekwencja w Wybrzeżu wzrasta z 40 do 80 tysięcy widzów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji