Artykuły

"Hyde Park" A. Kreczmara

"Rzecz dzieje się w Anglii, czyli nigdzie" - jak mówi na początku jedna z postaci tej wielce przesymbolizowanej, ale nie pozbawionej oryginalności sztuki, czy raczej kabareto-sztuki (przyjętej nota bene w Warszawie przez krytykę z uznaniem), ale rzecz jasna to "nigdzie" jest tylko takim sobie unikiem. To znaczy unikiem przed ewentualnym wścibstwem ze strony kogoś, kto by szukał w owym "Hyde Parka" jakichś zbyt wyraźnych analogii, powiedzmy z - Hondurasem. No, albo z... Polską bo ostatecznie na wiele lat przed Adamem Kreczmarem Alfred Jarry w swoim "Królu Ubu" napisał że "rzecz dzieje się w Polsce, czyli nigdzie".

Otóż "Hyde Park" jest naładowany "angielszczyzną" (oczywiście angielszczyzną z nieprawdziwego zdarzenia) w odpowiedniej-pod względem kabaretowym - ilości i jakości, które zresztą żadną miarą w siebie nie przechodzą, ale równocześnie, ponieważ "rzecz dzieje się nigdzie" naładowany jest w takim samym stopniu aluzjami z gatunku tak zwanych cienkich. Czajami jednak do tego stopnia cienkich, że się co chwila rwą, tak że często trudno się połapać, czy coś tam było w ogóle jakąkolwiek aluzją, czy tylko takim sobie wystrzałem na wiwat.

Jak wiadomo w Hyde Parku (a właściwie głównie w jednym jego miejscu przy Hyde Park Corner), wolno każdemu przemawiać na jaki mu się żywnie podoba temat, pod warunkiem tylko, żeby nie obrażał królowej. I nie musi przy tym wcale stać na skrzynce (ten fragment masowej walki o skrzynki ukazany na scenie jest nota bene pod względem "alegorycznym" szczególnie zagmatwany i wychodzi raczej na "wiwatowy"), jak to sugeruje się w sztuce. Bo faktycznie to jedynie na wyścigach bookmakerzy muszą stać na skrzynkach, gdyż formalnie na terenie torów wyścigowych, czyli na "ziemi wyścigowej" nie wolno im występować, a skrzynka przecież nie jest ziemia. Natomiast na trawnikach przy Hyde Park Corner każdy mówca może stać na czym mu się żywnie podoba, albo w ogóle stać tylko na ziemi. Tyle, że stanie na jakimś podwyższeniu daje mówcy szanse wysłuchania swojego słowotwórstwa czy słowolejstwa. No i ażeby jeszcze wyczerpać ten temat, to nie tylko w Hyde Parku, ale również i w innych punktach Londynu (np. koło Tower) można sobie pozwalać na publiczne oratorstwo, tyle że Hyde Park jest najbardziej popularny.

Otóż w scenicznym "Hyde Parku" przemawiają i ciągle kłócą się między sobą trzej "zbuntowani", którzy na ogół dosyć przystają do rozmaitych zachodnich tak zwanych kontestatorów. Szukanie jednak w tych postaciach jakiejś aluzji do naszych stosunków byłoby niewątpliwie stratą czasu. Aluzje natomiast tkwią w czym innym, a mianowicie przede wszystkim w niektórych piosenkach (bez tych piosenek mających nota bene wcale przyjemną muzykę, sztuka byłaby bardzo miałka), np. o tym, że każda społeczność nie tylko angielska, ale jakakolwiek inna, musi mieć swoja "Królową", której nie wolno tknąć, dalej, że człowiekowi wszystko wolno, z tym jednak małym zastrzeżeniem, że nic tyle wszystko, ile "prawie wszystko", lub że świat jest dostatecznie dobrze urządzony, żeby przeciwko niemu się buntować itd. Pd warunkiem naturalnie, że się będzie zawsze pamiętało, iż "rzecz dzieje się w Anglii, czyli nigdzie". Albo - wszędzie.,.

Przedstawienie "Hyde Parku" znalazło na Małej Scenie świetnych wykonawców w osobach przeważnie nowozaangażowanych do naszego teatru aktorów (z wyjątkiem Jana Jeruzala, którego powrót do Katowic witamy z uznaniem oraz Piotra Grabowskiego), to - jako że panie mają pierwszeństwo - Elżbiety Bajon w roli Owocarki, nie mającej nota bene nic wspólnego z angielską sprzedawczynią, lecz jedynie z warszawska przekupka - oraz pięknie roznegliżowanej Panny Młodej, a dalej Ewy Dałkowskiej równie ładnie roznegliżowanej w roli Barbarelli i Dziewczyny, poza tym śpiewającej bardzo uroczo piosenkę o wymarzonej dziewczynie, ale która tylko się śni.

Ekipa nowych panów, to trzej "kontestatorzy": Krzysztof Kolberger, występujący w roli niejakiego Kubusia, Tomasz Marzecki w roli Spadochroniarza i Maciej Szary w roli Młodego Gniewnego, choć tamci dwaj też byli przez cały czas równie "młodzi i gniewni". Ale wszyscy trzej odznaczali się przede wszystkim wielkim impetem, brawurą, rozpętaniem, a co wszystko rzecz jasna zostało okraszone odpowiednim "tumultem". W każdym razie "nowi" ukazali w tej swojej żywiołowości mnóstwo dobrego aktorskiego temperamentu oraz nie byle jakiej sprawności fizycznej.

Z kolei "starzy znajomi", czyli Jan Jeruzal występujący aż w czterech postaciach: Stagemana, Pana w Ciemnych Okularach, Fotografa i Zmiennika - oraz Piotr Grabowski z policyjnym wdziękiem reprezentujący urząd londyńskiego Bobby'ego, który jak wiadomo znajduje wszędzie posłuch, mimo że nie nosi nigdy pistoletu. Specjalne uznanie za jego z estradową swadą wykonaną piosenkę - najlepszą zresztą z całego repertuaru o tym, że nam - (to znaczy "Anglikom") wolno "prawie wszystko".

Bardzo miły, a zarazem dyskretny akompaniament muzyczny tworzyli pod kierownictwem pianistki Haliny Kalinowskiej trzej gitarzyści: Wojciech Konwiński, Krzysztof Paliwoda i Gerard Przeliort. Muzyka Jerzego Andrzeja Marka.

Reżyseria Zbigniewa Bogdańskiego, scenografia zaś Wiesława Langego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji