Artykuły

Play Mickiewicz

"Młodość" Mickiewicza, pierwsza część tryptyku teatralnego, zamierzonego przez Hanuszkiewicza nie doczekała się u nas omówienia. Nie przez przeoczenie. Taki fakt trudno przeoczyć. Pominęliśmy to przedstawienie świadomie. Bo trudno o nim dyskutować w płaszczyźnie teatralnej. Jest to raczej materiał do dyskusji o nauczaniu literatury.

Bo ten Mickiewicz, który miał za jednym zamachem przyciągnąć starszych i młodszych (starszych przez "młodzieżowe" ujęcie) budzi wątpliwości zarówno z punktu widzenia dramaturgii, jak i pod względem poznawczym. Takie jest powszechne mniemanie najzagorzalszych nawet wyznawców "teatru Hanuszkiewicza". Nawet wśród młodzieży, która - jak wiadomo - jest głównym adresatem przesłań moralnych Hanuszkiewicza. Wkrótce po premierze zorganizowano (po jednym z przedstawień) dyskusję. Tuż po zagajeniu jakiś młody człowiek, uczeń licealny czy student, natarł z całą młodzieńczą gwałtownością na realizatorów za "kabaret", którym uraczono widownię, za próbę udziecinnienia ważnych spraw, przeżywanych przez filomatów i wcale nie obojętnych dzisiejszej młodzieży. Wszystko, co oglądali - mówił młodzieniec - to bajeczki dla grzecznych dzieci. Bo młodzież mało w sumie obchodzą perypetie erotyczne poety, nawet dwuznaczne sytuacje, kiedy uwodząc panią Kowalską staje od jej męża zaświadczenie lekarskie, które go w jakiś sposób chroniło przed skutkami w innej dziedzinie. I tak dalej, w ten deseń.

Myślę, że nie był to głos odosobniony. Wprawdzie młodych ludzi, znających epokę, interesujących się literaturą romantyczną i jej otoką społeczną, a zwłaszcza tych, którzy traktują hasło romantyzm nie tylko uczuciowo, lecz również intelektualnie, jest raczej niewielu. Ale że samo hasło nie zwietrzało dowodzi niespotykane zainteresowanie wystawą malarstwa, prezentującą romantyzm i jego inspiracje. Tłumy zwiedzające wystawę, gdziekolwiek ją eksponowano (po Warszawie została przeniesiona na Śląsk, gdzie racjonując zwiedzanie regulowano ruch w ten sposób, że wpuszczano czekających grupymi na dwie godziny), daje wiele do myślenia. Zaryzykowałbym tezę, zje zainteresowanie rośnie w miarę tego, jak czas na literaturę romantyczną kurczy się w programach nauczania, zarówno w szkołach, jak i na uniwersytecie.

Miałem okazję przekonać się o tym "naocznie". Jadąc do Łodzi znalazłem się w pociągu w towarzystwie trzech młodych dziewcząt, jak się okazało - studentek, łódzkiej polonistyki. Nie jest to wprawdzie najlepsza polonistyka w kraju, ale - o ile się orientuję - niewiele odbiega od ogólnego poziomu nauki literatury w kraju. Dziewczęta wracały właśnie z Warszawy z przedstawienia "Mickiewicza" u Hanuszkiewicza. Była to ich pierwsza wyprawa teatralna, pierwsza konfrontacja na żywo tego, co dotąd oglądały jedynie w telewizji. Wstrzymywały się od zachwytów (bo "znają Mickiewicza", czytały, nie w ramach programu, nauczania, ot tak, same z siebie, z zainteresowania literaturą, "na studiach zadręczają je różnymi gramatykami, czy nieustającym wałkowaniem językoznawstwa"). Umysłowo raczej żywe, ciekawe świata, zdradzające jakiś stosunek do literatury ubolewały nad tym, że wszystko co robią przypomina lizanie cukierka przez szybę. (Różewicza poznają również tylko przez lekturę jego dramatów i "zadawane" na seminariach analizy opracowań jego twórczości; poza "Kartoteką" w telewizji nie widziały żadnej sztuki jego na scenie.) O "Mickiewiczu" powiedziały zgodnie, że przedstawienie przybliżyło im poetę, sprowadziło z cokołu na ziemię. Dzięki Olbrychskiemu okazał się taki zwyczajny i prosta, ludzki, z ludzkimi słabościami. Trudno wprawdzie było zorientować się w jakiej mierze była to fascynacja Olbrychskim, którego widziały po raz pierwszy "na żywo", a ile należy zawdzięczać scenariuszowi. Ale jeśli nawet podzielić zasługi - nie jest informacja bagatelna.

Moje młode towarzyszki podróży nie dostrzegły, bo chyba i nie znały wielu wierszy wmontowanych w scenariusz, że piękny sonet, dedykowany Karolinie Sobańskiej włożył reżyser w usta pani Kowalskiej, co przez odwrócenie sytuacji zmieniło erotyk, w scenę erotomańską, graniczącą z porno: "Daj pierś ucałować!" brzmi w ustach kobiety nieco inaczej, niż w ustach kochanka.

Ale to drobiazgi. Istotne jest co innego. Wbrew ogólnemu mniemaniu młode studentki nie czuły się wcale zaskoczone, że mimo rozpowszechnionej frazeologii romantyczni bohaterowie - filomaci rozprawiali o sprawach publicznych i usiłowali zająć wobec nich stanowisko obywatelskie, że zajmowali się sprawami narodu. Nie psuł tego obrazu fakt, że młodzież owa pozostawała pod nieustającą czujną obserwacją ze strony władz uniwersyteckich, czy innych. Widziały w tym bunt przeciw nudzie oficjalnej nauki, przeciw schematowi studiów. Wraz ze sprowadzeniem Mickiewicza z cokoła na ziemię cała konspiracja filomacka została w ich odczuciu sprowadzona do wymiarów młodzieńczej przygody, czy manifestacji nonkonformizmu. Wychowane na filmach z kapitanem Klossem, karmione opowieściami o przyjaźni Mickiewicza z Puszkinem - zdawały się "rozumieć" nareszcie "Dziady", które stały się przez to "bliższe". Sprawy zyskały - ciągle referuję reakcje młodych studentek - inny zgoła wymiar, nieporównanie bardziej powszedni, w porównaniu z tym, jaki miały w legendzie.

Nie wiem czy taki cel miało owo "zbliżenie" Mickiewicza. Bo w praktyce ów montaż tekstów i faktów z młodzieńczego okresu poety znaczy tylko zmniejszenie skali i redukcję perspektywy. Myślę, że niemało racji miał Kazimierz Wyka, sugerując, że dopiero Nowosilcow nadał rangę filomackiej konspiracji, że śledztwo i późniejsze więzienie wyniosło grupę młodych nonkonformistów i wprowadziło do literatury za sprawą jednego z nich - największego poety polskiego Adama Mickiewicza.

Ale o tym Hanuszkiewicz nie mówi w swoim "Play Mickiewicz".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji