Artykuły

Słowacki w rękach "szarpaczy"

Nie byłabym taka pewna, czy reżyserów teatralnych, zachowujących literalną wierność tekstom autorów, nie powinno się dziś określać mianem awangardzistów. A wnoszę to stąd, iż tacy reżyserzy należą już dziś do odważnych i niepopularnych wyjątków. Przebijają się oni przez masowe, stadne zachowania ich kolegów, szarpiących teksty autorskie na rozmaite sposoby. Dzieje się to już prawie w każdym teatrze.

Może warto by więc rozpiąć nad tymiż awangardzistami ochronny parasol? W przeciwnym razie za jakiś czas "szarpacze" tekstów wyprą ich definitywnie ze scen teatralnych, wszak poczynania reżyserów ("szarpaczy") są już zjawiskiem masowym.

Klasycy coraz częściej służą reżyserom jedynie za pretekst do przećwiczenia własnych pomysłów, własnego warsztatu, a nade wszystko znakomite nazwiska wybitnych autorów, zwłaszcza tych największych, stanowią rodzaj trampoliny dla nazwisk reżyserów, dla ich zaistnienia.

Mordu na naszej klasyce dokonują reżyserzy wedle następującego przepisu: drobno posiekać tekst autorski niczym nać pietruszki, dodać kilka własnych, "rewelacyjnych" pomysłów (najlepiej już gotowych, wziętych z innych przedstawień kolegów), po czym wszystko dokładnie wymieszać i łyżką kłaść na scenę, dzieląc od razu na porcje, czyli akty. Tak mniej więcej wygląda dziś "przywracanie" klasyki młodemu pokoleniu. Wystarczy obejrzeć "Magnetyzm serca" Fredry (?) w Teatrze Rozmaitości, "Poskromienie złośnicy" Szekspira (?) w Teatrze Dramatycznym czy też spektakl oparty na "Samuelu Zborowskim" Słowackiego (?) w Teatrze Narodowym,

Prezentowane obecnie na scenach utwory klasyczne w ogromnej większości w niczym nie przypominają sztuk napisanych przez ich autorów. Najczęściej jedynym łącznikiem z oryginalnym tekstem pozostaje tylko tytuł utworu. Choć i to nie zawsze, vide: wspomniane wyżej przedstawienie J. Wiśniewskiego "wybrałem dziś zaduszne święto".

W teatrze nie może być nudno - stwierdził J. Wiśniewski na konferencji prasowej, poprzedzającej premierę spektaklu. A zatem wszystkie chwyty dozwolone. Ważne, by cel został osiągnięty I rzeczywiście, nudno nie jest. Bo być nie może, skoro straszy się widza scenami i postaciami jako żywo wziętymi z thrillerów i horrorów telewizyjnych. Trupie czaszki, upiory, rozmaite potworki, zombie wampiry, diabły, etc.

Zresztą, czegóż tu nie ma... Na pewno nie ma Słowackiego. Jak wiadomo, fundamentem "Samuela Zborowskiego", a także innych utworów Słowackiego, do których 'wykorzystania w spektaklu przyznaje się reżyser - jest słowo, niezwykła, poetycka ekspresja słowa. Jednak nonszalancja reżysera wobec słowa oprawia, że nie znalazło ono tu przełożenia na obraz i w ogóle na teatr. Zarówno w sferze poetyckiego brzmienia, jak i pod względem treści znaczeniowych, które przecież niesie.

To prawda, że ten nieukończony dramat, którym jest "Samuel Zborowski", to najtrudniejszy] z mistycznych utworów Słowackiego. Stwarza realizatorom niemałą skalę trudności. Niełatwo jest bowiem z dramatu zawierającego taki ogrom fenomenalnych poetyckich meandrów wydobyć strukturę jednolicie pod względem fabularnym znaczącą i układającą się w prostą anegdotę.

J. Wiśniewski wyznaje, że przy tworzeniu spektaklu inspirował się malarstwem schizofrenicznym. Reżyser może się inspirować czym zechce, jest to wyłącznie jego sprawa, byleby tylko miało to charakter twórczy i służyło dobru przedstawienia. Tymczasem "wybrałem dziś zaduszne święto" przypomina apologię bełkotu. Przedstawienie jednak da się oglądać, ma bowiem znakomicie ułożony ruch sceniczny, którego wyrazista ekspresja i dynamika, połączona z płynnością, świetnie harmonizują się z muzyką i tworzą rytm spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji