Artykuły

Marek Kalita w roli cyborga jak z koszmaru Kafki

"Koniec" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego w Nowym Teatrze w Warszawie. Pisze Marek Władyka w portalu tvnwarszawa.pl.

Człowiek zamienia się w kukłę, język w bełkot, wartości w worek pusto brzmiących frazesów. Warlikowski w swoim najnowszym spektaklu "Koniec" prowadzi nas za rączkę w miejsce, gdzie zadawane są pytania, które coraz rzadziej sobie stawiamy.

Czy pamiętacie film Francisa Forda Coppoli "Młodość stulatka" z Timem Rothem w roli głównej? Obdarzony niewiarygodnymi intelektualnymi zdolnościami profesor Dominic Matei wyciąga z nieświadomości młodej kobiety pierwszy pierwotny krzyk, coś na kształt prasłowa. Film powstał na podstawie noweli słynnego religioznawcy Mircei Eliadego, który szukał źródła kultury ludzkiej.

Przywołuję ten film nie bez powodu. Warlikowski w swoim spektaklu proponuje podobną podróż, lecz w przeciwną stronę - do granic ludzkiej kultury, do sfery granicznej bez bogów, idei, autorytetów, pasji. Czyli bez tych atrybutów ludzkiej umysłowości, które miały stanowić gwarancję wartości od czasów pierwotnych. Warlikowski dochodzi do punktu, kiedy już nic uniwersalnego nie można wypowiedzieć i gdzie pada ostatnie słowo.

Tylko sen o pustce

Kluczem do najnowszego spektaklu Warlikowskiego wcale nie jest poetyka snu rodem z Lyncha, jak powtarza wielu recenzentów. Amerykański reżyser w swoich filmach prowadzi regularną grę. Sen Warlikowskiego tkwi korzeniami w twórczości Shakespeare'a i Kafki - życie to egzystencjalna klatka, z której nie można się wydostać.

W "Końcu" w spokojnym, powolnym rytmie zbliżamy się do pustki, do granicy, o której na co dzień nie myślimy, gdy doczesność przygniata swoimi problemami. W świecie Warlikowskiego nie ma czegoś poza, czegoś nad. Pozostawia nas z tą pustką. Tym chce nas wystraszyć.

Zużyte uniwersum wartości

W tej granicznej sferze język staje się ułomnym narzędziem. Nie służy komunikacji, wyczerpuje swoje możliwości. W ostatniej części spektaklu, bazującej na powieści "Elizabeth Costello" Coetzee'go urzędnik (Marek Kalita) pyta Elizabeth (Ewa Dałkowska) o idee, pasje, cel życia. Ona, pisarka, unika odpowiedzi - to jest kres. Może powiedzieć tyle, że jest człowiekiem. Cóż to jednak znaczy?

Zdawałoby się, że w ponowoczesnych czasach już nikogo dziwić nie będzie stwierdzenie, że otacza nas pustka - a jednak fizyk Stephen Hawking, przecząc istnieniu boga, całkiem niedawno był w stanie wzbudzić kontrowersje.

Cyborg nie boi się pustki

Spektakl ma trzy podstawy: "Proces" Kafki, niezrealizowany scenariusz filmowy Koltesa "Nickel Stuff" oraz powieść Coetzee'go. W zasadzie składa się jednak z dwóch części. 4,5-godzinne przedstawienie, to, nie ma co ukrywać, twardy orzech do zgryzienia dla publiczności.

Pierwsza część nuży. Postać Marka Kality to ktoś na kształt zakulisowego gracza, pociągającego za sznurki. Jego pierwszoplanowa rola w zasadzie pozostaje na drugim planie. To typ bez emocji - pozwala wszystkim dokoła się wyzewnętrzniać, cierpieć, oskarżać, lękać się. On w gruncie rzeczy nie ma złudzeń co do świata. Jest cyborgiem. Obserwuje i zagaduje zagubionego Józefa K. (Maciej Stuhra), patrzy na starzenie się matki Tony'ego (Jacek Poniedziałek). Dopowiada ciągle, że nie ma wyjścia, że powinni go posłuchać.

W drugiej 1,5-godzinnej części na scenie pojawia się Elizabeth Costello (Ewa Dałkowska). Pisarka znajduje się w kafkowskiej sytuacji. Czekają na nią drzwi do przejścia. Zanim jednak przekroczy próg, musi złożyć na ręce strażnika - urzędnika (granego znów przez Marka Kalitę) rodzaj ostatecznego oświadczenia - wskazać, w co wierzy. Odpowiedź pisarki wymyka się urzędniczej ścisłości. Ona nie jest relatywistką. Nie może jednak zgodzić się na żadną wymaganą od niej uniwersalną odpowiedź, którą uważa za z gruntu fałszywą.

Zrelaksujcie się, to tylko koniec

Fabularna gmatwanina, jaką serwuje Warlikowski w pierwszej części spektaklu, rozłożona na przeciągające się sceny rzeczywiście jest problemem, szczególnie dla zabieganych cyborgów, jakimi się stajemy. Warlikowski z premedytacją chce nas zmusić do spokoju. Pierwszą część oglądamy jak mocno rozciągnięty w czasie i przestrzeni obraz. W drugiej słuchamy tego, o czym myśleć na co dzień nie mamy czasu. Obie części to w zasadzie odrębne spektakle - to jest zarzut.

Spokój pustki "Końca", melancholii bez boga jest paradoksalnie czymś ciepłym - choć mrocznym, pociągającym - choć koszmarnym. Przedstawienie Warlikowskiego to pomysł na wieczór dla odważnych, którzy mogą liczyć na świetne aktorstwo ekipy Nowego Teatru oraz aktorów stale współpracujących z reżyserem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji