Artykuły

"Wesele" w Olsztynie

Wesele Stanisława Wyspiańskiego w inscenizacji Adama Hanuszkiewicza było pierwszą premierą tego sezonu w olsztyńskim Teatrze im. Jaracza. Wprawdzie teatr gra już od początku września, ale dopiero sobotnia premiera stała się okazją do uroczystej fety.

Wypadło hucznie co się zowie. Przed wejściem witali schodzących się gości studenci Studia Teatralnego przebrani za chochoły. Ludowe melodie przygrywała kapela "Reszelanie". Na widowni zasiadła olsztyńska elita w komplecie. Był wojewoda, prezydent miasta i wielu innych oficjalnych gości. Przemówienia, podziękowania, ukłony. Dyrektor Hass pochwalił się nowym autokarem ofiarowanym teatrowi przez wojewodę. Zawiadomił również zebranych, iż w ciągu tego lata wyremontowano m.in. zagrożone stropy budynku teatru. - Teraz możemy czuć się tutaj bezpiecznie - podkreślił. Wkrótce mają być ukończone nowe schody wejściowe.

Teatrowi przybyło również wielu sympatyków-sponsorów. W antrakcie, na stołach we foyer, wśród kwiatów, ustawiono ufundowany przez nich poczęstunek dla publiczności. Były wina, kawa, słodycze i owoce. I w tak optymistycznym nastroju widzowie przystąpili do smakowania dramatu Wyspiańskiego, mówiącego o polskich narodowych powikłaniach i niemożnościach.

Rozkręciła się obrotowa scena, dawno nie używana w naszym teatrze. Inscenizacja, jak zwykle u Hanuszkiewicza, złożona z bardzo różnorodnej materii, nadzwyczaj widowiskowa, nieco prowokująca, zwłaszcza dla widzów przywiązanych do tradycyjnego kanonu "Wesela". Marysia z Widmem zmarłego narzeczonego tańczy walca "Na sopkach Mandżurii". Stańczyk w rozmowie z Dziennikarzem ("mąć tę narodową kadź, serce truj, głowę trać!") ukazuje mu proroczą wizję zmącenia umysłów przez najtańszy gatunek rozrywki masowej czyli piosenki o mydełku Fa. Również co najmniej mącicielem, jeśli nie wręcz prowokatorem, okazuje się sam Wernyhora: lgnie do Gospodarza jak brat łata, przepija doń jeden toast za drugim i w mętny sposób bełkocze o jakimś Przymierzu. Główni autorzy pomysłu, by zaprosić owe upiory na wesele - czyli Poeta i miłośniczka poezji, Rachela - idą ze sobą do łóżka. Drużbowie również gżą się po kątach. Słowem: dionizje. Całość kończy się porannym tańcem weselników w rytm techno-rocka skomponowanego przez Jacka Śleszyńskiego, zresztą olsztynianina, co też podkreślono w trakcie przedpremierowych wystąpień.

Tyle plotek. Mam nadzieję, że z grubsza uspokoiłem nimi wszystkich zaniepokojonych (bo od czasu sławnych hond w "Balladynie" - czyli od lat dwudziestu z okładem - Hanuszkiewiczem w Warszawie dzieci straszą). Nie jest tak groźnie, jak by chcieli ryczałtowo oczekiwać. Sympatyków zaś tego reżysera (do których i siebie, mimo wszystko, zaliczam), zapewniam, iż znajdą w tym "Weselu" rzeczy warte obejrzenia i osobnego omówienia. Wkrótce do tych spraw wrócę. Po spektaklu z widowni powstał Adam Hanuszkiewicz i publicznie zaręczył słowem honoru, że z siedmiu inscenizacji "Wesela", które w sumie był zrealizował - ta olsztyńska jest najlepsza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji