Artykuły

Najtrudniejsza lekcja naszej klasy

"Nasza klasa" w reż. Ondreja Spišáka z Laboratorium Dramatu w Warszawie na XV Konfrontacjach Teatralnych w Lublinie. Pisze Andrzej Z. Kowalczyk w Polsce Kurierze Lubelskim.

To, że dwa piątkowe spektakle "Naszej klasy" Tadeusza Słobodzianka będą niejako punktem kulminacyjnym tegorocznych Konfrontacji Teatralnych można było właściwie zakładać z góry. Już samo "surowe" czytanie dramatu na festiwalu przed dwoma laty było wydarzeniem znaczącym.

Potem dotarły do nas świetne recenzje po światowej prapremierze w londyńskim National Theatre, następnie była niedawna premiera polska i wreszcie nagroda Nike, najważniejsza w polskim życiu literackim. Dodajmy - w pełni zasłużona. Ale w trakcie spektaklu wszystko to odchodzi na daleki plan, niemal przestaje mieć znaczenie, tak jak tracą na znaczeniu wszystkie słowa poza tymi, które padają ze sceny.

Jedwabne - ta nazwa podlaskiego miasteczka nie pada ani razu w spektaklu, ale płonie wręcz przed oczyma. Czy słusznie? Tak. Bestialski mord w Jedwabnem z 10 lipca 1941 roku, kiedy tamtejsi Polacy spalili żywcem 1600 swoich żydowskich sąsiadów, jest kanwą i historycznym kontekstem utworu Słobodzianka. Ale owa tytułowa klasa, nie musiała być tą z budynku, o którym myślał w czasie pisania. Mogła być w pobliskim Radziłowie, albo w którejś z 29 innych (jak ustalił historyk, Andrzej Żbikowski) miejscowości na Podlasiu i kresach północno-wschodnich, których historie nie zostały jeszcze opisane i boję się, że opisane nie będą. W każdej z nich zapewne można by odnaleźć taką dziesiątkę koleżanek i kolegów z klasy, o jakiej opowiada dramaturg. Byli wszędzie; ze swoimi planami i marzeniami, które w pewnym momencie zostały przekreślone. I tu pojawia się pytanie: przez co? Przez nazizm, klerykalizm, komunizm? Ale przecież same ideologie nie zabijają. To czynią ludzie. Pod różnymi znakami: swastyki, krzyża, sierpa i młota. Słobodzianek nie wskazuje nikogo palcem, unika łatwych (może nawet - kuszących) uproszczeń, stosowania wyraziście czarno-białej tonacji. Mówi po prostu, co się stało i zadaje pytania: dlaczego się stało?, kto zawinił?, jak można z tym żyć? Te pytania bolą. Bo nie da się ich opędzić Sartre'owskim bon motem: "piekło to inni". Tu raczej bliżej do Miltona z jego słowami "piekło jest we mnie". I w tobie, i w tobie. W nas.

Ten ból może łatwiej byłoby znieść, gdyby reżyser, Ondrej Spišák, nadał przedstawieniu wyrafinowaną, rozbudowaną formę sceniczną. Można by próbować wmówić sobie, że oglądamy oto historię równie odległą jak ta Antygony czy Elektry. Ale tak nie jest. Spektakl jest ascetyczny; aktorzy (świetni i - co ważniejsze - nie opatrzeni "serialowo") nie próbują nawet tworzyć kunsztownych ról. Po prostu mówią słowami ofiar i katów. Nie widzimy krwi, spalonych ciał i podrzynanych gardeł; nie słyszymy jęków, płaczu ani modlitw; nie czujemy duszącego dymu. Są tylko słowa. Ale te słowa ranią. Trudno je znieść, a zapomnieć ich nie sposób. Ta lekcja historii, najtrudniejsza lekcja naszej klasy pozostanie w nas na zawsze.

Przed laty na ekranach polskich kin oglądaliśmy świetny film Lordana Zafranovica "Okupacja w 26 obrazach". Bardzo długo sądziłem, że nigdy już nie zobaczę tak wstrząsającego obrazu bestialstwa, do jakiego zdolny jest człowiek. W ten miniony piątek okazało się, że byłem w błędzie. Zobaczyłem.

I już na sam koniec może jeszcze dosłownie trzy zdania. Są takie spektakle, po obejrzeniu których nic już nie jest takie, jak dawniej. "Nasza klasa" jest właśnie takim spektaklem. Każdy powinien go zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji