Artykuły

Skandal festiwalu

"Płatonow" w reż. Mai Kleczewskiej z Teatru Polskiego z Bydgoszczy na 18. Międzynarodowym Festiwalu Divadlo w Pilźnie. Pisze Vladimir Ulec w gazecie Divadelní Nowiny.

Skandal tego festiwalu, pilzneński "Papperlapapp". Dwuipółgodzinne przedstawienie pełne krzyku, agresji, męskiej i kobiecej nagości, kwi i seksu. Dozwolone od 18 lat i tak szalone, dzikie, że w przerwie część widzów wyszła. To jest jak lekcja czeskiego z Kudrnową - mówiły o przedstawieniu dwie licealistki siedzące obok mnie. Reżyserowała to kobieta - zauważyła druga - mnie to nawet zainteresowało. - No przecież mówię, że musi być szalona. - Kto? Kudrnowa? - No obie!

Krytycy teatralni też podzielili się na dwa obozy. Mój kolega (i dramaturg festiwalu) Jan Kerb był zaskoczony i zbity z tropu: W niektórych momentach najchętniej bym się schował pod krzesło, takie to było nieprzyjemne - mówił wzburzony. Grali coś zupełnie innego niż to, co widzieliśmy na nagraniu, na podstawie którego zaprosiliśmy to przedstawienie do Pilzna.

Szef Klubu dramatycznego (i dawny kolega z "Gazety Teatralnej") Vladimir Prochazka, przypadkiem też wielki znawca Czechowa, którego uważa za największego dramaturga analizującego nowoczesny świat, był zachwycony: - To był prawdziwy Czechow. Przedstawili temat, przedstawili sytuację, przedstawili to, o czym przede wszystkim Czechow pisał w swoich wszystkich sztukach: seks! A że ten tekst podarli na strzępy i na końcu Sonia Płatonowa nie zabija? To wcale nie przeszkadza, bo przedstawili temat, w którego ramach taki koniec był logiczny. Ten tekst trzeba jakoś nadbudować. Tak jak leci, nie da się go grać. Ma 160 stron i Czechow go napisał, jak miał osiemnaście lat i jeszcze nie opanował sztuki dramatycznego skrótu.

Do tego, co powiedział Prochazka dołożył się dyrektor festiwalu, Jan Burian: Ależ świetnie grali! Tylu wspaniałych młodych aktorek w jednym zespole u nas się nie znajdzie. Weźmy monolog Saszy (Marta Nieradkiewicz) w drugiej części albo postać Soni (Dominika Biernat) - to był popis!

Zgadzam się z nimi po dziesięćkroć. Był to współczesny - teoretyk by pewnie powiedział: postdramatyczny - teatr, który zakłóca logikę akcji i opowieści, spiętrza sytuacje, wydobywa temat i ściera go na miazgę. Korzysta z aktualnych plastycznych i aktorskich technik, używa najnowocześniejszych technologii (światła, muzyka, inne media), miesza płaszczyzny czasowe, używa mocnych metafor, pracuje z (aż nieznośną) ekspresją, a to wszystko po to, by podkreślić siłę teatru - i do tego w zgodzie z tematem. Temat jest zakodowany głębiej niż się przyzwyczailiśmy oglądać w teatrze, coś jak w obrazach Michaela Rittstaeina, Josefa Bolfa czy Vladimira Franza.

Trzeba się przedrzeć przez tę dzikość i ekspresywność, przez opuszczenie i pustkę życia, i przez postmodernistyczny balast cywilizacyjny, bo inaczej zostaniecie na powierzchni (dla jednych przyjemnej, dla innych nieprzyjemnej) wizualności.

To jest przygoda, o ile ma na nią widz ochotę. A jeżeli nie, to jest zniesmaczony, zniechęcony, wychodzi.

Warta podkreślenia była uwaga, jaką reżyserka poświęciła całościowemu obrazowi inscenizacji - to gdy wszystkie postaci w orgiastycznym porywie rozbierają do do naga i polewają prawdziwą (to najtrudniejsze zadanie w produkcji festiwalu - ostatecznie krew dostarczono z rzeźni) byczą krwią. Zbyteczne? Efekciarskie? Wyczuwam w tym wysiłek na rzecz prawdy, "poświęcenia" aktorów, rytualności przedstawienia. Tego, że nie jest to keczup czy farba, widzowie nie mogą właściwie poznać. Ale zaangażowani w to ludzie znają różnicę. Spróbujcie sobie wyobrazić, że w Winohradskim teatrze - albo w jakimś innym teatrze w innym mieście porównywalnym z Bydgoszczą i jej teatrem aktorzy polewają się krwią.

W ten właśnie sposób teatr zstępuje do głębszych warstw, których nie można opisać i oceniać tylko w kategoriach teatrologicznych. Przyznaję, że to mi się podoba i to mnie interesuje. Z powodu formy, z powodu możliwości odnalezienia w klasycznym, modernistycznym dramacie momentów orgiastycznych, z powodu aktorstwa, a także z powodu drugiej części, gdy powracają niektóre sytuacje, postaci są już jednak teraz wyczerpane, niemal martwe, tkwiące w pułapce czasów, tańczą, kupują w supermarketach, piorą w automatycznych pralkach, żyją w teraźniejszości, której pragną postaci Czechowa, a przez to są nieszczęśliwi, siedzą otępiali na kanapie i palą - nadaję tej inscenizacji znak Wielkiego Wybuchu, Wielkiej Przygody. To szczytowy punkt festiwalu. Na koniec: to przedstawienie, o którym można by długo dyskutować i je analizować. Zobaczyć je tylko raz to za mało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji