Lublin. Kolada na Konfrontacjach Teatralnych
W środę Teatr Nikołaja Kolady zagrał "Hamleta", tego samego dnia rosyjski dramaturg znalazł czas na spotkanie z widzami Konfrontacji Teatralnych. Sala w klubie festiwalowym "Czarna Owca" wypełniona była do ostatniego miejsca.
Kolada wyjaśnił, dlaczego w pewnym momencie przestała mu wystarczać rola dramaturga piszącego dla innych teatrów i postanowił założyć własną, niezależną scenę. - W swoim teatrze jestem absolutnie wolny, także w kwestiach finansowych. Jeśli chcemy, to gramy 50 spektakli miesięcznie. Jednego dnia robimy teatr dla dzieci, a drugiego wystawiamy sztuki debiutantów - mówił wczoraj Nikołaj Kolada, rosyjski dramaturg i reżyser.
Przyznał, że nie zabiega o prywatnych sponsorów, ale zdarza, że znajdują się oni sami. I tak na przykład inscenizację "Wiśniowego sadu" udało się zrobić dzięki pieniądzom od sportsmenki, która teatrowi dała 10 tysięcy dolarów.
Kolada postawił swoją scenę w zdecydowanej opozycji do tradycyjnego teatru repertuarowego w Rosji. W odniesieniu do takiego teatru użył określenia "spleśniały". - Zdarza się, że wykładowcy szkół teatralnych nie pozwalają chodzić swoim studentom do mojego teatru - zdradził. Jednocześnie przyznał, że wiele osób krytykuje go za to, że w przedstawieniach pokazuje Rosję biedną, pogańską, brudną i "za granicę wiezie błoto".
Teatr Kolady ma swoją siedzibę w Jekaterynburgu na Uralu. Spektakle odbywają się w - kontrastującym z pobliskimi wieżowcami - drewnianym, jednopiętrowym budynku z widownią na 60 miejsc. - W dwusetletnim budynku nie mamy wygodnych garderób, zamiast restauracji jest samowar i kanapki - mówił Nikołaj Kolada.
Ale, jak mówi rosyjski reżyser, jego teatr jest wizytówką miasta, a bilety wyprzedają się z dwutygodniowym wyprzedzeniem.
Kolada opowiadał również o tym, że prowadzi kursy aktorskie i za swoje pieniądze wydaje młodych rosyjskich dramaturgów. W rozmowie pojawił się także wątek "Hamleta", którego kilka godzin później lublinianie zobaczyli w Teatrze im. Osterwy. Kolada żartował, żeby nie wychodzić po pierwszym akcie, bo dramat będzie dopiero na koniec. - Kiedy pracowaliśmy nad "Hamletem" powiedziałem aktorom, żeby na początku grali tak, jak w państwowym teatrze z 1952 roku - na przykład głośno deklamowali i wytrzeszczali oczy. W Paryżu widzowie pękali ze śmiechu przez cały pierwszy akt, na takiej reakcji mi zależało - opowiada Nikołaj Kolada.