Artykuły

Teatr jak wino

"Sklepy cynamonowe" w reż. Andrzeja Marii Marczewskiego w Teatrze im. Szaniawskiego w Płocku. Pisze Wiesław Kopeć w Tygodniku Płockim.

Zabrałem mojego 3-letniego syna po raz pierwszy w życiu do teatru. "Czarodziejskie krzesiwo" w wykonaniu płockiego zespołu oglądał jak zaczarowany, ściskając nieco mocniej moją rękę za każdym razem, gdy na scenie działy się rzeczy przekraczające miarę jego wyobraźni. Wiedziałem, że w dziecku rodzą się wielkie rzeczy. Wiedziałem, że stwarza je teatr, jego magia, jego niezwykła siła. Na "Sklepy cynamonowe" szedłem z nadzieją, że tym razem mnie pochwyci czarodziejska moc obrazów "nocy zimowej, kolorowej od iluminacji nieba", że odczuję to "drganie rzeczywistości, które w chwilach metafizycznych odczuwamy jako migotanie tajemnicy", której w prozie Schulza jest tak wiele. A właśnie takie obietnice robił autor - niezwykły wizjoner słowa - i reżyser, owiany w tym mieście nimbem legendy twórca "Mistrza i Małgorzaty".

Niestety, nic z tych rzeczy. To, co udało się zaoferować dzieciom, nie powiodło się w spektaklu dla dorosłych. Przykro o tym mówić, ale "Sklepy cynamonowe" w reżyserii Andrzeja Marii Marczewskiego to spektakl wyjątkowo nieudany, rację ma Pani Milena Orłowska, recenzentka Gazety Wyborczej, nie szczędząc twórcom spektaklu, co rzadkie w Płocku, słów wyjątkowo surowych. Kiedyś trzeba. Może z tego narodzi się w końcu i u nas piękny teatr. Kiedy trzeba - zabawny i lekki, kiedy trzeba - ambitny i trudny. Ale zawsze piękny.

Nic bowiem gorszego niż teatr jednocześnie ambitny i nudny. Nic gorszego niż spektakl, który podoba się tylko samym twórcom - reżyserowi i aktorom (tym razem nawet wymęczona premierowa publiczność nie miała siły zerwać się na równe nogi, a mizerne oklaski nie miały szans dobudzić tych, którzy woleli zaufać Morfeuszowi). Szkoda że nie dociera do twórców tego i wielu innych płockich spektakli jakże trafna myśl wielkiego Petera Brooka: "Teatr jest czymś tak podstawowym i organicznym jak wino: jeśli nie smakuje w chwili, gdy się je pije, wszystko stracone". Wystarczy, aby o tej prostej prawdzie zechciał pamiętać twórca, nie musiałby zasłaniać się "niezwykłym i wymagającym Autorem", nie musiałby chełpić się, że ta sama adaptacja gdzie indziej powaliła na kolana nawet "ogromną ilość profesury" aż dwu zaprzyjaźnionych krajów. Bardzo możliwe, inna scena, inni aktorzy, bardzo możliwe. A dla nas żadne to pocieszenie. Aby "przeżyć spektakl - niech posłużę się słowami samego reżysera - jako wydarzenie", "odczuć teatr jako miejsce magiczne", znaleźć w nim "rzeczy ważne dla człowieka myślącego", "ujrzeć rzeczy, które coś w człowieku zapalają", wciąż jeszcze musimy pojechać do Warszawy.

Nie chcę tu tylko narzekać na twórców. Wiem, że się starają, mają dobre intencje, czasami to się po prostu nie udaje. Pamiętam także, że dobry teatr sporo kosztuje. Na władze w tej oczywistej materii liczyć trudno, a lokalni biznesmeni wciąż wolą wpompować dużą forsę w piłkę. "Wygrywa miasto, które stawia na teatr" - dobrze by się stało, aby te słowa prezydenta Wrocławia dostrzegli przedstawiciele i naszego samorządu na różnych jego szczeblach. Płock to oczywiście nie Wrocław, ale i nam potrzebny jest teatr.

Gdy opuszczałem budynek płockiego teatru z moim synem po "Czarodziejskim krzesiwie", on chciał wiedzieć tylko jedno - kiedy przyjdziemy znowu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji