Artykuły

Muzyka przegrała z librettem

"La liberta chiama la liberta" w reż. Michała Zadary w Operze Wrocławskiej na II Festiwalu Opery Współczesnej. Pisze Adam Domagała w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Premiera w Operze Wrocławskiej. Miało być wielkie wydarzenie, było grube rozczarowanie. Największą słabością "La liberta chiama la liberta" Eugeniusza Knapika jest to, że powstała, by spełnić grafomańską wizję librecisty Jana Fabre'a.

("Wolność przywołuje wolność") jest ostatnią częścią nieznanej w Polsce, monumentalnej trylogii operowej "The Minds of Helena Troubleyn" ("Umysły Heleny Troubleyn"). Obłąkana Helena Troubleyn - jak utrzymuje librecista - żyła naprawdę w okolicach Antwerpii, a Jan Fabre znał ją osobiście, fascynował się jej schizofreniczną osobowością i wysłuchiwał opowieści o wyimaginowanej córce. I to właśnie te historie stały się zaczynem jednej z najdziwniejszych produkcji operowych we Wrocławiu ostatnich lat.

Dzieło Eugeniusza Knapika, wielkiej osobowości polskiego środowiska muzycznego, nie jest u nas powszechnie znane i raczej takim pozostanie - i to nie tylko ze względu na trudny do udźwignięcia przez największe nawet teatry wykonawczy ciężar kompozycji, która w całości trwałaby około siedmiu godzin. Problem tkwi, niestety, w jakości towaru, zaetykietowanego jako przypowieść o potędze ludzkiej wyobraźni i zagrożeniach, jakie kryją się za nadużywaną twórczą swobodą.

Lektura streszczenia całej trylogii z librettem belgijskiego dramaturga, reżysera, malarza i performera karze wierzyć, że zawiera ona w sobie coś na kształt fantasmagorycznej fabuły, z intrygą i przesłaniem. Ale to nieprawda, bo na scenie widać jak na dłoni, że to tylko ciąg bardzo luźno związanych ze sobą obrazów. Powiedzmy sobie bez ogródek: pozbawionych literackiego smaku i sensu, z których w pamięci pozostają pytania wagi najcięższej ("Czym jest życie, czym jest śmierć, czym jest miłość?") lub opis emocjonalnego cierpienia ("Rana tkwi w oku mojego serca"). Pisane po włosku, niemiecku i angielsku wiersze Jana Fabre'a wydają się czymś szalenie patetycznym i w niezamierzony sposób zabawnym, a jakościowy dystans, jaki dzieli je od partytury, która została do nich dopisana, pozostanie jedną z większych zagadek muzyki XX wieku.

"La liberta chiama la liberta" to ponaddwugodzinna dawka efektownej, melodyjnej i przystępnej muzyki, utrzymanej w klimacie ambitnego, bardzo eklektycznego soundtracku filmowego, a zainscenizowanej przez Michała Zadarę w manierze nieokreślonej współczesności i designerskiego umiaru. Majestatyczna muzyka profesora Knapika, która - mam wrażenie - brzmiałaby jeszcze atrakcyjniej, gdyby zredukować jej operową, a więc wokalną funkcję - jest wdzięcznym podkładem dla ascetycznych i statycznych obrazów wymyślonych przez Zadarę i jego kolektyw. Animowani przez reżysera śpiewacy, tancerze i chórzyści poruszają się nienerwowo, jak w staromodnym teledysku, a wpisana w napięcia muzyczne ekspresja wizualna nie dominuje nad ekspresją czysto dźwiękową, perfekcyjnie kontrolowaną przez maestro Jacka Kaspszyka.

Patrzy się na to widowisko z uznaniem i okazjonalną satysfakcją, zadając w duchu pytanie: jakież to by było wspaniałe, gdyby układało się w wywód logiczny językowo i dramaturgicznie. Nie wierzę w to, by Zadara, który na co dzień pracuje w teatrze dramatycznym i zwykle posługuje się tekstami co najmniej kompletnymi pod względem intelektualnym, nie dostrzegł słabości napuszonego libretta Jana Fabre'a. Utwierdzają mnie w tym przekonaniu epizody, sygnalizujące ironiczny, wręcz drwiący, dystans do całej, skądinąd solidnie wykonanej roboty: racjonalny Il Ragazzo, główny protagonista żyjącej w świecie sztuki/urojeń Heleny Troubleyn, pojawia się w surrealistycznym przebraniu rzymskiego legionisty; na moment na scenę wybiega przebrana za komandosów gromadka dzieci; postać tytułowa, otrzymawszy śmiertelny postrzał z łuku, snuje się przez dobrych kilka minut z monstrualną strzałą w trzewiach, szukając dobrego miejsca, by wreszcie skonać; na koniec w niebo lecą baloniki jak na dziecięcym festynie... Zadara prześmiewczo zapowiedział, że za to, jak potraktuje tekst Fabre'a, jest nawet gotów dostać od Belga w twarz. Cóż - myślę, że takie ryzyko istnieje.

Finał Festiwalu Opery Współczesnej był okazją, by zaakcentować nieobchodzony ze szczególnym rozmachem jubileusz 65-lecia polskiej sceny operowej we Wrocławiu. Dlatego premierę "La liberta chiama la liberta" poprzedziła sprawnie przeprowadzona uroczystość odznaczenia połowy personelu teatru wysokimi medalami i orderami państwowymi. I był to jedyny punkt tego wieczoru, którego sens od A do Z zrozumieli chyba wszyscy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji