Artykuły

Premiera i próba

Jakie są "Dziady" w reżyserii Macieja Prusa? Odpowiem uczciwie: nie wiem. Sobotni wieczór w Teatrze Polskim zdominowała bowiem atmosfera jubileuszu 125-lecia oraz otwarcia gmachu po remoncie. A i ja sama narobiłam sobie nie lada kłopoty, oglądając przed premierą próbę przedstawienia.

Na dachu i balkonie budynku pysznią się cztery wielkie metalowe pegazy ze stajni Jarka Maszewskiego. Na chodniku przed teatrem - fluorescencyjny napis anonsujący premierę. Foyer też odmienione nie do poznania: surowe, jasne podłogi i ściany, żadnych złoceń, żadnych czerwieni. Od tła wyraźnie odcinają się czarne (obowiązkowo) sylwetki premierowych gości: jak wycięte z papieru. Mam poczucie, że jestem w jakimś zupełnie nie znanym mi miejscu, że wszyscy zostaliśmy poddani teatralizacji, że od progu sami gramy w przedstawieniu. Wrażenie się potęguje, kiedy przechodzimy przez kulisy, żeby usiać w fotelach, ustawionych tym razem na teatralnej scenie.

Kiedy kurtyna idzie w górę, zwykle spotyka nas niespodzianka: zupełnie nowy, inny świat. Tym razem niespodzianka jest przewrotna, bo widzimy miejsce doskonale znane: po prostu widownię, która daje poczucie swojskości i bezpieczeństwa. Każdy z nas kiedyś tu przecież siedział: po lewej lub po prawej stronie, na górze lub na dole.

Światło wyławia na środkowym balkonie Konrada: chłopca w wełnianym swetrze zarzuconym na ramiona - jakby wszedł tu z ulicy. Na innych balkonach pojawiają się jego współwięźniowie - uwiarygodnieni przez prawdziwość, fizyczność tego miejsca. To nie tło, nie ozdoba, nie ornament, lecz rzeczywisty mur i podłoga. Siłą rzeczy funkcjonuje się w takiej przestrzeni inaczej niż w choćby i najlepiej zbitych dekoracjach. Siłą rzeczy inaczej się mówi i chodzi. Inaczej się słucha. Z balkonu dobiega nas śpiew chóru duchów nocnych, za plecami mamy kościelne organy - jakby ten kościół był tam naprawdę.

Początek przedstawienia trzyma mnie w napięciu, w skupieniu, w poczuciu niezwykłości całej sytuacji, w której się wszyscy znaleźliśmy: my i oni. Ale ciąg dalszy - przyznaję to uczciwie - rozpadł mi się na poszczególne części: lepiej i gorzej grane, czasem krzyczane zbyt mocno, czasem zupełnie niesłyszalne, bo scena tym razem funkcjonuje trochę na zasadzie kanału orkiestrowego -jest wszak niżej niż widownia.

Dyskusja w celi, Improwizacja Konrada, egzorcyzmy, widzenie księdza Piotra, widzenie Ewy - zabrzmiały dla mnie jak osobne fragmenty podane niespecjalnie przekonująco. Także znacznie spójniejsza i drapieżniejsza część druga, na którą składają się Sen Senatora i Bal - pozostawiła we mnie niedosyt.

Wszystkim nam na widowni zdaje się, że znamy tekst "Dziadów". Ale przychodzimy do teatru, żeby usłyszeć go na nowo, w nowym kontekście. Tymczasem mnie gubiły się gdzieś sensy i akcenty, nie umiałam złapać rytmu przedstawienia. I nie umiałam dociec jego wymowy, jego przesłania. Ono buduje się wszak z niuansów. Tu niuanse się rozpłynęły.

Ta - przesadna być może - surowość i krytycyzm bierze się chyba przede wszystkim z tego, że widziałam wcześniej próbę Prusowych "Dziadów". Że na tej próbie - paradoksalnie - zdarzył mi się pełny, mocny i przekonujący spektakl. Z Konradem, który mnie przeraził swoją bezwzględnością w Improwizacji, z wyciszonym księdzem Piotrem, z Senatorem, który cedził słowa-brzytwy, z jego dworem wyrysowanym z niezwykłą precyzją przez aktorów Teatru Polskiego i Polskiego Teatru Tańca. Zdarzył się spektakl, który skłaniał mnie w stronę myślenia o "Dziadach" jako naszym zbiorowym przekleństwie. Poczułam się po nim jak ofiara wieszczenia Mickiewicza - ofiara trochę na własne życzenie. Wszak nikt mi nie kazał czytać wieszcza jak Biblii. To tylko czas był taki i miejsce szczególne. Na tej próbie uświadomiłam sobie - bodaj po raz pierwszy - że więcej w "Dziadach" wątpliwości niż pewności. Więcej znaków zapytania niż wykrzykników.

Próba spektaklu Prusa postawiła mnie wobec ściany: finałowa scena zatrzymana w pół kroku, zawieszona, współczesna do granic możliwości, była groźniejsza niż piorun, który przed chwilą zagrzmiał nad sceną. I miałam bardzo silne poczucie, że historia już się dokonała, że historię mamy za sobą. Że tak naprawdę istotne jest to, co zrobimy dziś ze sobą. Bardziej jako indywidualni ludzie niż jako tak zwany naród.

Będę tęsknić za tym spektaklem z próby. Będę go szukać na scenie Teatru Polskiego, bo wrócę na "Dziady" Prusa, żeby się dowiedzieć, co jest w nich naprawdę, a co tylko mi się zdaje.

Nie wstałam do owacji zainicjowanej przez prezydentów miasta na premierze. Nie poczułam teatralnego powodu, a powód jubileuszowy to dla mnie za mało. Ale stojąc, biję wciąż brawo po tamtej próbie. I wierzę w ten spektakl. Wierzę, że jeśli nie skażemy go na doraźny sukces, powie nam o nas coś, czego wcale nie chcemy słyszeć. Tylko w tej sprawie trzeba pójść do teatru, a nie na jubileuszową fetę. Tylko w tej sprawie trzeba zagrać w teatrze o wszystko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji