Artykuły

Kasandra

Nie wiadomo, jak ma na imię. Nie wiadomo, dlaczego chce się zabić. Wiadomo jedno: chce się zabić. I zrobi to w naszej milczącej obecności. Bohaterka ostatniej sztuki Sary Kane "4.48 Psychosis" jest bohaterką tragiczną. Kasandrą własnego losu. Choć śmierć zadaje sobie sama, nie jest ona jej wyborem. Jest przeznaczeniem narzuconym przez depresję.

Smutek jest dolą człowieka" - tak zaczyna się książka Antoniego Kępińskiego "Melancholia". (Dawniej tak właśnie nazywano depresję.) Jest smutno" - mówi wyłaniająca się z mroku pacjentka "Psychosis". Od tego zaczyna się spektakl i jej pierwszy monolog życiowej katastrofy, albo cichej i nieefektownej implozji, jakiej uległa psychika pacjentki. Negacja siebie samej, odrzucenie przeszłości i przyszłości, poczucie winy i skłonność do obarczania się winami świata: "to ja zagazowałam Żydów, to ja zabiłam Kurdów, to ja zbombardowałam Arabów". Nastrój waha się od rezygnacji do agresji, od stuporu do krzykliwej rozpaczy. Łzy i krew. Suche oczy, zimne spojrzenie. Smutek zaczyna pochłaniać widownię. Jest uczuciem biernym. Inaczej było w "Oczyszczonych" Warlikowskiego. Tam uczucia pobudzały do buntu, gniewu, radości, współodczuwania. Po "4.48 Psychosis" zapada się w smutek.

W "4.48 Psychosis" autorka nie wyodrębniła postaci. Tekst ma strukturę skomplikowanego wiersza. Dwukrotnie pojawiają się w nim liczby. Na czytelniku nie wtajemniczonym w tajniki depresji ciągi liczb sprawiają wrażenie chaosu. Tymczasem tylko pierwszy z nich rządzi się nieporządkiem choroby. Drugi, zapisany pod koniec, jest wynikiem obejmowania siedmiu od stu: "100,93, 86..." aż do dwóch. W szpitalach psychiatrycznych takie odejmowanie jest jednym z testów sprawdzających głębokość depresji. Im lepiej pacjent daje sobie radę z zadaniem, tym bliżej mu do prostej wiodącej ku życiu. Skoro liczby nabierają porządku pod koniec sztuki, to znaczy, że bohaterka sztuki zdrowieje. Tylko po to, by w pełni świadomie popełnić samobójstwo.

CHORA NA ŚMIERĆ

Grzegorz Jarzyna uczynił odliczanie osią konstrukcyjną spektaklu. Liczby odczytuje beznamiętny głos lektora (Ksawery Jasieński). Jednoczenie w różnych miejscach sceny liczby wyświetlają się. Niewielkie, czasem niezauważalne. Odliczanie jest bezlitosne jak ubywanie. Ubywa czasu, życia, bohaterki. Chłodno, bez emocji. Nic się nie da zrobić. Decyzja została podjęta na początku spektaklu, godzina precyzyjnie wyznaczona: 4.48. Zmierzamy w stronę śmierci. Szkieletowa konstrukcja prawej ściany przesuwa się stopniowo w lewo, przerzucając coraz mocniej wydarzenia na drugą stronę. Przechodzimy na stronę śmierci.

Tekst "4.48 Psychosis" sprawia wrażenie nie dającego się wystawić. Nastręcza wszystkie zwykłe trudności związane z dramaturgią Kane, choć jest najmniej drastyczny w potocznym znaczeniu tego określenia. Wymaga znalezienia odpowiednich metafor, które udźwigną tekst ponad banał realizmu czy naturalizmu. Dodatkowo jednak nakłada trudność niebagatelną: jak zagrać samobójcę, bez popadania w stany sentymentalne i łzawe, bez wywoływania politowania widowni, bez skomlenia o litość? Jak zagrać osobę chorą na śmierć?

Jarzyna prowadzi Magdalenę Cielecką drogą najtrudniejszą, bo stara się redukować teatralność jej scenicznego istnienia. Każde słowo, gest powinien wynikać z wewnętrznej potrzeby i wrażliwości aktorki, która ma zadanie podobne do aktora w monodramie. Dodatkowe osoby: kochanka (Katarzyna Herman), lekarz-terapeuta-zły (Mariusz Benoit), przyjaciel (Rafał Maćkowiak), lekarze (Janusz Stolarski, Edward Warzecha), wyłaniają się z wnętrza pacjentki, ich byt jest nieokreślony. Te postaci nie występują w tekście wprost, zostały z niego wyłonione przez reżysera czy umysł pacjentki.

Czasami słychać piosenkę "When I Fall in Love", śpiewaną przez inną z samobójczyń Marilyn Monroe. Nie wiadomo, skąd wdziera się ta słodka i beztroska piosenka do chłodnego, sterylnego wnętrza szpitala. Czasem brzmi czysto, czasami rozjeżdża się, jak dźwięki słyszane w chwili, gdy traci się przytomność. MM śpiewa, pacjentka-aktorka zażywa tabletki, popijając bułgarskim cabernet sauvignon. W głębi turkusowe ściany, lustra i umywalki. Szpital. Matowa szklana podłoga. Na środku prosektoryjny wózek, pełniący rolę stołu, prawie rodzinnego miejsca. Wszyscy aktorzy ubrani ładnie, nawet modnie. Pacjentka w beżowych dzwonach i delikatnym sweterku. Spod swetra wyziera bielizna w wesołe wisienki.

Ale dziwna atrakcyjność depresji zostaje przełamana. Na szpitalnym korytarzu pojawia się druga pacjentka. Stara, nieatrakcyjna, z brzydką fryzurą, w okularach "na receptę", w kapciach i różowym szlafroku. Jej pojawienie się rozbija dźwięczność spektaklu. Jest jak głuchy ton, który zaczyna niepokoić. Depresja i smutek zaczynają wyciekać na widownię, stają się udziałem widzów. W jednej z końcowych scen stara i młoda pacjentka pojawiają się na scenie nago, w lustrzanym ustawieniu. Zaczyna się temat innej depresji, której nie unika nikt.

WIELKIE SERIO

Liczby maniakalnie wyznaczają konstrukcję spektaklu. Przez chwilę biorą we władanie całą przestrzeń. To najefektowniejsza scena przedstawienia. Projekcja liczb opadających w dół po ścianie, jak obsesyjne elementy "tenisa", wynika z rozmowy o lekach i dawkowaniu. Liczby szybko się mnożą, rozwijają się i rozsypują w pionowych szeregach i natychmiast zaczynają pędzić. Jest ich coraz więcej, wszędzie.

W punktowym świetle znów pojawia się twarz pacjentki. Jest zakrwawiona wskutek próby samookaleczenia. Znów śpiewa MM. Widzimy nieomal, jak pada czarny śnieg, o którym wspomniała. Światło przygasa, ale wraca jeszcze do mocniejszego natężenia. "Patrz, jak znikam", powtarza pacjentka i znika w mroku. Lektor powtarza ostatnią liczbę: dwa, dwa, dwa. Zarówno początek, jak i koniec spektaklu Jarzyny różni się od tekstu Kane. W oryginale ostatnia kwestia to "please open the curtains". Tędy mogłoby wpaść światło. U Jarzyny pozostaniemy w mroku.

Porównywanie przedstawienia Jarzyny i Warlikowskiego jest pewnie nieuchronne, co więcej, w pewnym sensie było wpisane w zamiar twórców. Scenografia w obu spektaklach jest bliźniacza (nieomylna ręka Małgorzaty Szczęśniak), w obu światło wyreżyserowała Felice Ross. Premiery miały miejsce w niewielkim czasowym oddaleniu. Nie ma jednak sensu tworzenie atmosfery wyścigu. Tych przedstawień nie da się porównać.

Zasadnicza różnica polega na sposobie traktowania i wykorzystywania cielesności aktorów. Warlikowski doprowadził spektakl do granic intymności, zmuszając wszystkich do przełamywania zawstydzenia i otwierania tym samym nowych wrót percepcji. U Jarzyny cielesność ustępuje miejsca poezji tekstu. Efekt teatralny jest słabszy, mniej szokujący. Dla mnie "4.48 Psychosis" jest dopełnieniem "Oczyszczonych", drugim aktem sztuki, w którym spadamy w otchłań smutku, tracąc resztki promieni wydobytych z "Oczyszczonych". I nie ma żadnego znaczenia nadużywany fakt z biografii autorki, która 20 lutego 1999 popełniła samobójstwo. Ostatnia sztuka Sary Kane jest bardzo mocnym dziełem poetyckim, zamykającym krótką, lecz intensywną ścieżkę dramaturgiczną.

Na afiszu zamiast nazwiska reżysera widnieje znaczek +. Bohaterka sztuki mówi: "postawiłam na sobie krzyżyk". Łatwo się domyślić, jak należy odczytywać kolejny pseudonim Grzegorza Jarzyny.

Ale ten krzyżyk wygląda też jak plaster naklejony na ranę dla tamowania krwi. Są przecież rany, na które plaster nie pomaga. Reżyser spektaklu nie podejmuje roli pocieszyciela. Czy samobójstwo bohaterki "4.48 Psychosis" jest uwolnieniem od męki życia i przynależnego mu smutku, odejściem w stronę jasności, czy krokiem w stronę innej krainy mroku - tego spektakl nie rozstrzyga, podobnie zresztą jak sztuka. Samobójstwo nie ulega wartościowaniu, zabraniając jakby zarazem wartościowania spektaklu. Śmierć nie daje żadnej ulgi. Musimy umierać dalej. Kasandra nie mówiła o sobie. Mówiła przede wszystkim o nas. Sarah Kane przepowiedziała przyszłość naszej egzystencji. +.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji