Artykuły

Dramatyczne i dziwaczne drzewo

"Drzewo" w reż. Lecha Mackiewicza w Teatrze im. Węgierki w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Ojciec jest kobietą, aktorka nie zna roli i nie wie kogo gra, nie wiadomo też już czasem kto jest kim i kto zabił, gdzie się kończy prawda, a zaczyna fantazja... Dziwny spektakl i dziwne emocje wywołuje. Ale to w końcu eksperyment i polska prapremiera.

A to jeszcze nie wszystko - każdy spektakl jest na swój sposób premierą i na każdym widz może się czuć jakby był na pierwszym.

To możliwe, bo "Drzewo" w Teatrze Dramatycznym to przedstawienie o nietypowej formie. Rzecz polega na tym, by w każdej odsłonie sztuki występowała nowa postać - znana gwiazda teatru, kina lub telewizji, zaproszona tylko na jeden spektakl. A jeśli co wieczór jest ktoś nowy, to i za każdym razem oczekiwać możemy nowych emocji, innych sposobów reagowania, itp. Jakby jeszcze tego było mało - idąc do teatru, widz się nie dowie, kto owym zaproszonym gościem będzie, dopóki na widowni nie zgasną światła.

A wybór jest spory - wystąpiła już m.in. Ewa Kasprzyk, Dorota Stalińska, Jarosław Boberek; w kolejce są jeszcze zaś m.in. - Paweł Deląg, Ewa Szykulska, Mirosław Zbrojewicz, Antoni Królikowski, Wenanty Nosul. Co ciekawe - zaproszeni aktorzy też stają przed dużym wyzwaniem - wszyscy wchodzą na scenę bez prób, bez wiedzy, kogo mają zagrać i w czym grać... - przynajmniej tak deklaruje reżyser Lech Mackiewicz, który sztukę Tima Croucha przetłumaczył i przysposobił na grunt polski. Ponoć wszyscy goście obiecali mu, że przed spektaklem o sztukę pytać nie będą - ani o treść, ani o zakończenie. Tuż przed spektaklem mają spotkać się z aktorem, który trzyma w ryzach całe przedstawienie, dowiedzieć się paru szczegółów technicznych i... jazda na scenę.

Nieprzygotowanie gości i ich zaskoczenie mają być istotą i atutem spektaklu. Podobnie jak istotą i atutem spektaklu ma być przygotowanie i zimna krew drugiego aktora.

Ostatecznie wszystko wygląda tak: ten drugi temu pierwszemu każe po sobie powtarzać frazy, daje mu kartkę, z której każe odczytywać kwestie albo też podpowiada przez słuchawkę (tak by widownia tego nie słyszała, choć nie zawsze się to udaje). Pytanie tylko jak to wszystko posklejać, by i pomysł na spektakl miał tu rację bytu, i by pogubiony w galimatiasie aktor gość wypadł wiarygodnie, i by wreszcie publiczność też się całkiem nie zagubiła i łapała wszystkie wątki.

W efekcie każdy spektakl jest wielką niewiadomą. W sumie raczej wiadomo, że prędzej czy później jakoś się skończy i raczej zgodnie z literą sztuki, nawet jeśli zaproszony gość aktor wykaże chęć buntu. Ale też wystarczy kiepskie zaangażowanie w widowisko, by szybko zaczęło się sypać. Ba, nawet bardzo poważne potraktowanie zadania nie gwarantuje sukcesu - w konstrukcji spektaklu i tak wiele jest pustych miejsc, płycizn, bardzo wyraźnych szwów, które mogą irytować widza na tyle, by sobie spektakl odpuścił. Taka też i tego przedstawienia uroda - tyleż samo fragmentów tu poruszających, ile nużących i wprawiających w dezorientację. Tak jak zaproszony aktor miota się po scenie i gra trochę po omacku, tak i widz słucha, nie rozumie, o co chodzi, na chwilę kojarzy, znów przestaje, wątki mu ulatują, nudzi się, jest poruszony, znów rozumie... To spektakl z gatunku: nie znasz sekundy, ani minuty, nie wiesz też, w którym kierunku twoje emocje za chwilę powędrują.

O co chodzi w spektaklu - za dużo zdradzić nie możemy, bo i cała przyjemność (i nieprzyjemność jednocześnie) z jego oglądania widzom umknie. Napiszemy więc tylko, że rzecz dzieje się u hipnotyzera, do którego trafia człowiek potrzebujący pomocy (tę rolę gra zaproszony aktor). Że obu wiąże śmierć i poczucie utraty. Że pewny siebie hipnotyzer będzie miał chwile, w których z twarzy spełznie mu maska showmana. Że nie wiadomo już kto jest kim. Że przeplatają się czasy i miejsca. I że co rusz i pacjent, i widzowie wpychani są w nowe, skrajne emocje.

Ciekawe byłoby zobaczyć kilku aktorów w roli pacjenta hipnotyzera. Każdy zapewne - wrzucony na żywioł - zareaguje inaczej - jeden pozostanie na etapie zgrywu, drugi - wejdzie w psychologię postaci głębiej. Póki co, w roli pacjenta zobaczyliśmy tylko Ewę Kasprzyk. To dobra rola. Niektóre fragmenty spektaklu z jej udziałem były autentycznie poruszające - jak choćby scena w której (słuchając podpowiedzi przez słuchawkę) wygłasza pełen rozpaczy monolog o domu, wypełnionym pustką po stracie bliskiej osoby. W innych partiach spektaklu (sceny wcielania się w różne postaci podczas hipnozy) Kasprzyk zdaje się dobrze bawić, szczególnie gdy nastrój nieco zelżeje. I czyni to z lekkością. Ale że udział w spektaklu dużo ją kosztował i że wcale nie było to takie proste doświadczenie - widać było na jej twarzy już w chwili schodzenia ze sceny.

W rolę hipnotyzera wciela się na przemian dwóch aktorów: Maciej Radziwanowski i Marek Tyszkiewicz. W akcji widzieliśmy pierwszego. Ma niełatwą rolę - poza pilnowaniem własnych kwestii, musi jeszcze jak na sznurku prowadzić gościa. I za każdym razem wszystko zaczyna od nowa. To jak operacja na żywym organizmie - nie wiadomo, co się za chwilę zdarzy, bo też i nowy człowiek uczestniczy w operacji. I nawet jeśli hipnotyzer Radziwanowskiego bywa niekiedy sztywny, nerwowy, czasem sztuczny (ale gwoli sprawiedliwości dodajmy, że bywa też zabawny, ludzki, smutny - szczególnie w chwili, gdy maska cwaniaka zeń opada) - to spory szacunek za dźwignięcie - w sumie dwóch różnych zadań.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji