Artykuły

Żartowniś, ale również człowiek głęboko tragiczny

"Kochaj siebie i innych, choćby byli dalecy od twojego ideału człowieka" - to było jego motto życiowe. Zmarł niespodziewanie, pod koniec września, w swoim domu w wieku 64 lat. Dziś pogrzeb JANA HENCZA - aktora wspominają koledzy z łódzkiego Teatru im. Jaracza.

Skłonność do żartów i niezwykłe poczucie humoru Jana Hencza, aktora Teatru im. Stefana Jaracza, już za jego życia stały się legendarne. Na scenie przypinał sobie krowi jęzor, zmieniał peruki, a gdy w przedstawieniu po wędrówce przez mokradła wylewał wodę z kaloszy, z buta wyskakiwał mu mały karp.

Radosna atmosfera

Jan Hencz urodził się w Łodzi, był absolwentem krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej . Występował m.in. w teatrach w Opolu i Kaliszu. Najczęściej obsadzany był w rolach charakterystycznych. Od 1979 roku należał do zespołu aktorskiego Teatru im. S.Jaracza w Łodzi.

- Rewelacyjnie potrafił zmieniać swój głos - mówi Wojciech Nowicki, dyrektor "Jaracza". - Raz na kilkanaście minut przed spektaklem zadzwonił do mnie podszywając się pod Mariusza Saniternika i powiedział, że nie da rady przyjechać na czas do teatru, bo ciężko zachorował. Natychmiast zadzwoniłem do inspicjentki, żeby coś zaradziła. Po chwili okazało się, że Mariusz jest wgarderobie. Gdy zapytałem Janka, czy to czasem nie jest jego sprawka, nawet nie mrugnął powieką.

Jego dowcipy nigdy nie były złośliwe i zawsze nawiązywał w nich do treści przedstawienia i jego konwencji. Gdy grając Barona Szakaliego w"Sonacie Belze-

buba" Witkacego nadeszła scena samobójstwa, a broń nie chciała wypalić, zdzielił się porządnie kolbą w głowę.

- Był jednym z tych, którzy podtrzymywali teatralny zwyczaj , że spektakl schodzący z afisza trzeba różnymi scenicznymi żartami "spalić" - podkreśla Wojciech Nowicki.

- Byłem odporny na jego dowcipy. Nie licząc tych przypadkowych omsknięć i śmiesznostek, tylko raz mnie "zgotował". Wtedy, gdy dorobił sobie krowi język grając Boga w sztuce Woody'ego Allena "Bóg" - wspomina Mariusz Jakus, aktor "Jaracza".

Wszyscy są zgodni, że krzywdzące byłoby zapamiętać go jedynie jako kawalarza. Chciał tworzyć wokół siebie radosną atmosferę, ale bywały momenty, że przyznawał szczerze, iż to tylko pozory.

Nuta goryczy

- Jako człowiek z natury dobry i ciepły, pogodny duchem, posiadał wspaniałą umiejętność łagodzenia konfliktów. Tym samym udowadniał, że nie są one tak poważne, jak początkowo sę wydawało. Taki człowiek w teatrze to skarb i błogosławieństwo dla wszystkich - podkreśla Wojciech Nowicki.

Ostatnią rolą Jana Hencza był Meir w "Dybuku" w reżyserii Mariusza Grzegorzka. Reba Sendera zagrał Mariusz Jakus.

- Znaliśmy się z Janem Henczem nie tylko od strony zawodowej. Na pozór wydawał się dowcipnisiem, ale na co dzień zmagał się z wieloma problemami osobistymi i zawodowymi. Wiele rzeczy w życiu nie potoczyło się po jego myśli. Chciał na przykład reżyserować - wspomina Jakus.

- Pod koniec życia nieco zamknął się w sobie, ale podnosiły go na duchu role serialowe. Mimo rodziny był to człowiek jednak głęboko samotny. Jak każdy z nas. Był też telefonicznym maniakiem. Potrafił dzwonić do znajomych po kilka razy dziennie. Dlatego tak późno dowiedzieliśmy się po jego śmierci. Bo to zawsze on dzwonił, a rzadziej dzwoniło się do niego.

- Wszystkich witał uśmiechem i ciepłym słowem na dzień dobry. Czasem niegroźnym docinkiem, przekorną uwagą wypowiadaną z sympatii - wspomina Agnieszka Więdłocha, również z obsady "Dybuka". - Zawsze mnie dopingował. W czwartek przed śmiercią, po naszym ostatnim wspólnym spektaklu, w bufecie teatralnym powiedział, że u niego zaplusowałam, bo zauważył, iż byłam bardzo skupiona na spektaklu.

Dziś o godz. 14 Jan Hencz będzie pochowany w części katolickiej cmentarza przy ulicy Szczecińskiej w Łodzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji