Artykuły

Sekret wróżki

Gdy przed kilku laty w archiwach Wytwórni Filmów Dokumentalnych przy ul. Chełmskiej buszowała ekipa filmowców i dziennikarzy z Europy zachodniej szukając materiałów da jakiegoś filmu montażowego, jeden z filmowców powiedział: "Do tej pory myśleliśmy, że siłą eksportową Polski jest węgiel, ale przekonaliśmy się, że wasze archiwa filmowe, to kopalnia złota".

Dokumentem zapisanym na celuloidowej taśmie można by opasać dookoła kulę ziemską, tu zapisana jest historia nie tylko naszych powojennych lat. W starych murach wytwórni debiutowali Munk, Wajda, Zanussi. Tu produkuje się co roku 104 kroniki filmowe, 45 filmów dokumentalnych, 25 dla telewizji i 90 na zamówienie różnych instytucji, a więc ponad 250 tytułów. W nowych halach kręcą filmy reżyserzy, którzy pracę na Chełmskiej przekładają nad możliwości wytwórni łódzkiej i wrocławskiej. W ubiegłym roku WFD obchodziła trzydziestolecie istnienia, doinwestowano ją nieco, jest to konieczne, bo ciasno wszędzie: i w fonotece, i w dźwięku, i w magazynach. Miejmy nadzieję, że ruszy się teraz, bo dyrektor WFD dobrze wie, czego chce i zabiega o rzeczy najważniejsze. A więc m.in. i o to, aby filmy dokumentalne, jakie tu powstają, jakie kiedyś przeżywały swój wiek złoty i rozsławiły Polskę na międzynarodowych festiwalach, miały swoje kino nieustannej prezentacji. Choćby w Warszawie. Gdzie można by ustalać repertuar, puszczać tematyczne serie, robić prawdziwe premiery, bo przecież gatunek, tej filmowej wypowiedzi liczy się w historii i w dniu dzisiejszym polskiego kina, a tymczasem filmy, owoc wysiłku twórczego i młodych i dojrzałych reżyserów wiernych gatunkowi, giną gdzieś na ekranach, powtykane, spychane, nierzadko nie pasujące, ot, po prostu nie chciane na filmowych seansach. Nic więc dziwnego, że dyr. Kruczkowski szuka sojuszników w staraniach o to, by filmy dokumentalne dostały swoje kino tak jak otrzymał Iluzjon filmy archiwalne.

Nie zawsze dbamy o tradycję i ciągłość. W usługach i rzemiośle skutecznie wytrzebiliśmy to, co korzeniami zaczepione było jeszcze w wieku poprzednim, coraz rzadziej spotkać można sklepy rzemieślniczo-usługowe, w których data założenia firmy mówiła o ciągłości: zawodu, umiłowania, mistrzostwa, odpowiedzialności. Tacy ostatni Mohikanie jak np. Chomętowski, Bieńkowski (ostrzenie noży, wyrób nożyczek, cążek itp.) coraz więcej mają powodów do narzekań, coraz częściej ich warsztaty są zamknięte. Tym bardziej cieszy, że na Mokotowskiej, między pl. Zbawiciela a Koszykową, ciągle trwa i prosperuje "Elektrotrójka" pana Leona Karpińskiego. Teraz nawet pojawił się na wystawie napis głoszący, że firma istnieje już 35 lat. Otóż jest to sztuka! Pan Karpiński zakładał swój sklepik-warsztat, gdy był biednym studentem prawa, chodził w pożyczonych spodniach, przetrwał wszystkie burze i napory na rzemiosło i stale produkt swoje spirale na taśmach i drutach szwedzkiej firmy Kanthal. Spirale te biorą państwowi nabywcy do .....pieców piekarniczych, do hoteli i moteli, biorą też cieniutkie zwinięte elastyczne druciki zwykli kupujący, gdy się lodówki zepsują lub nawali suszarka do włosów. Dewizą zakładu jest to, że "sąsiad robi dobrze, a tu robi się bardzo dobrze", z uśmiechem wita się i żegna, klienta, ale najważniejsze, że w tym małym sklepiku-warsztacie w dziedzinie elektromechaniki grzejniczej nie ma nic niemożliwego. Wszystko się zrobi, wszystko się znajdzie na przepaścistych półkach, na których panuje - na oko pewnie tylko - dziki nieład, ale tak naprawdę to towar czeka tu na klienta, jak mawia pan Karpiński. Hej! Łza się w oku kręci, gdy człowiek myśli o tych ostatnich Mohikanach, których coraz trudniej znaleźć na warszawskich ulicach, a niedługo pewnie tylko ciepłe ślady po nich zostaną.

Tymczasem w teatrach stołecznych dwa nieporozumienia. Jedno to przyprowadzanie dzieci na "Sekret wróżki" do Teatru Narodowego. Własny tekst zgrabnie wyreżyserował Maciej Wojtyszko, ale dzieci? No cóż, może by to i zrozumiały, choć lepiej by było, gdyby im zaoszczędzono tego, co niesie w podtekstach ta baśń współczesna, przyozdobiona w piękną scenografię i muzykę.

Drugim nieporozumieniem, ale już prawdziwym, jest przedstawienie Ulmana "Godziny błaznów w składnicy złomu" w Teatrze Kwadrat. Stanowczo nie jest to sztuka na premierę, jak zauważył pewien recenzent.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji