Artykuły

Katarzyna Świebodzka

Nie było innego sposobu na to, by Kasię z Heilbronnu całej Polsce pokazać. Spektakl wyreżyserowany na nowej scenie wrocławskiego Teatru Polskiego, Scenie na Świebodzkim, szybko zyskał sławę teatralnego arcydzieła i równie szybko okazało się, że nigdy z Wrocławia nie wyjedzie. Powód był jeden: nie ma Kasi z Heilbronnu bez Dworca Świebodzkiego i jego pysznej monumentalnej architektury, a dworca przenieść nie można, bo dworce nie podróżują, tylko podróżom służą i sprzyjają. Tajemnicą pozostanie niezwykły urok Sceny na Świebodzkim wynikający z odczuwania dawnego przeznaczenia tego miejsca. Teatr nagle zagarnął wszystkie emocje związane z podróżami, rozstaniami i powitaniami, zyskał dodatkową sferę sentymentów i karmi się nimi. Tak samo jest w paryskim muzeum, pomieszczonym w wielkim budynku dawnego dworca Orsay. Nie było więc innego sposobu, by Kasię ruszyć, jak tylko przenieść ją do telewizora, razem ze Świebodzkim.

Telewizyjna wersja przedstawienia zaczyna się od szerokiego planu fasady Dworca Świebodzkiego. Zegar dworcowy pokazuje pięć po szóstej. Słońce obdarza ostatnimi rozbłyskami przemykające małe fiaty. Za chwilę zobaczymy stojący na peronie parowóz, którego tłoki dudnią i buchają parą. Zanim ruszy, patrzymy na niego już z wnętrza dworca, ze środka teatru. Przejściu z zewnątrz do wewnątrz towarzyszy chwilowe prześwietlenie obrazu, jakby rozświetliło go światło magnezji ze starej lampy używanej kiedyś do fotografowania. Ten krótki rozbłysk wystarcza, by znaleźć się w zupełnie innej przestrzeni. Na peronie, oddzielonym od toru szybami, pojawiają się wszyscy aktorzy spektaklu w codziennych, współczesnych strojach i patrzą z nostalgią za odjeżdżającą z gwizdem lokomotywą. Przedstawienie zaraz się zacznie.

Telewizyjna Kasia z Heilbronnu od swej teatralnej wersji niewiele się różni, pozornie. Jarocki dokonał tylko dalszych skrótów, które nie odejmując spektaklowi żadnych ważnych wątków, czynią go bardziej skondensowanym. Nie znaczy to, że teatralna wersja raziła rozciągłością, ale przecież czas w telewizji płynie zupełnie inaczej. Świadom tego, Jarocki poczynił skróty, które doprowadziły do powstania wartkiego telewizyjnego widowiska. Wypadła na przykład zupełnie scena w grocie, w której Kunegunda i Kasia zażywają kąpieli i gdzie Kasia przypadkiem zobaczyła Kunegundę bez ubrania, odkrywając straszliwe tajemnice dotyczące przemyślnego konstruowania jej urody. O zdarzeniu tym wspomina się jedynie w relacji.

Najbardziej spektakularne są zmiany w scenografii. Spektakl teatralny toczy się w niemal pustej przestrzeni, wśród monumentalnej konstrukcji łuków Dworca Świebodzkiego. W telewizji łuki straciły swą monumentalność i pusta przestrzeń byłaby pewnie nużąca. W dodatku możliwość montażu, a więc szansa niezauważalnego przeprowadzania skomplikowanych zmian dekoracji, stała się wielką pokusą, by wzbogacić przestrzeń i uczynić ją w poszczególnych scenach bardziej konkretną. Łuki wypełnia się więc kamiennymi ścianami lochu, w którym obraduje sąd kapturowy, bądź rozwiesza się za nimi wielki horyzont z górskim błogim landszaftem. W buduarze Kunegundy pojawiają się purpurowe tkaniny na nie istniejących oknach, w scenie zaślubin -kościelne witraże. Rzecz jasna, w scenie pożaru pojawia się prawdziwy ogień, którego języki pełzają tuż przed obiektywem kamery. Muszę przyznać, że w teatrze nie brakowało mi niczego, więc w telewizji nowe elementy scenografii wydawały mi się zbędne, choć nie rażące. Zatracił się tylko jeden efekt, który na Świebodzkim był wręcz porażający. Podczas wędrówki Kasi odprowadzanej do klasztoru otwierały się drzwi po dwóch bokach czarnej sceny, za którymi widniał sielski krajobraz oświetlony jasnym światłem. Nagle pojawiał się inny świat, bliski temu, z którego przychodził do Kasi jasny, piękny anioł. W wersji telewizyjnej takie wrażenie robi scena pod krzakiem czarnego bzu, scena kluczowa dla rozpoznania losu Wettera, scena sennego wyznania Kasi. W wersji teatralnej anagnorismos odbywało się na tle ruchomej projekcji czegoś, co bardziej niż krzak bzu przypominało odbicie światła w tafli zielonej wody. W telewizji zieloną polanę porośniętą soczystą trawą (prawdziwą!) otaczają drzewa. Pośrodku leży śpiąca Kasia, odcinająca się od zielonej trawy jasnością sukienki i sennym rumieńcem twarzy. Oto rajska lewada, miejsce tak doskonałe, że nierzeczywiste. Miejsce w całości i ostentacyjnie sztuczne, wykreowane w teatrze. W głębi, pośrodku, strzela ku górze smukłe drzewo. Nie jest to Kleistowski krzak czarnego bzu, który kwitnąc biało wydziela intensywny, słodki zapach. To jabłoń obwieszona czerwonymi owocami. Rajskie drzewo poznania, pokusy i miłości. Miejsce pod rajskim drzewem przynależy Adamowi i Ewie. W przypadku wszystkich zmian scenograficznych nie rozstrzygnięty pozostanie nurtujący mnie problem, czy wersja teatralna była o tyle wizualnie skromniejsza jedynie z przyczyn czysto technicznych? Telewizja sprzyja kameralności. To proste wyjaśnienie najbardziej generalnej zmiany, jaka nastąpiła w telewizyjnej wersji przedstawienia. Kameralność ma swoje zalety. Pozwala na przykład w pełni docenić niezwykłą grę Kingi Preis w roli Kasi z Heilbronnu, jej całkowite opanowanie ciała i głosu prowadzące do zbudowania całej sylwetki. Kasia ma własny sposób chodzenia, własny sposób mówienia, własny sposób poruszania rękami. Kameralności zbliżenia wydobywają jeszcze bardziej odcienie gry Mariusza Bonaszewskiego w roli Wettera von Strahl. Ale kameralność zmienia całkowicie wymowę spektaklu. Znika rozmach, monumentalność i patos tej inscenizacji. Telewizja nie jest w stanie przekazać tego, co w dramacie Kleista można nazwać romantycznością. Przedstawienie telewizyjne kończy się otwarciem bram teatru i powrotem do banalnej przestrzeni skweru przed budynkiem Dworca Świebodzkiego. Jest już zupełnie ciemno, światła wydobywają z mroku ogromne drzewo. Kasia i Wetter wybiegają z teatru do miasta. Jarocki zmienił zakończenie sztuki. Już w wersji teatralnej Kasia i Wetter nagle opuszczają świat zdarzeń scenicznych i siedząc na proscenium oglądają własne zaślubiny. Prawdziwi bohaterowie oddają się sprawom mistycznej miłości, która ich połączyła. Są oblubieńcami. Ich sobowtóry, które pochłania dworski ceremoniał, stają się mężem i żoną. Kleist nie przewidział takiego rozdwojenia. Jarocki tworząc je, sugeruje wielką kruchość zdarzeń metafizycznych i prawdziwie głębokich uczuć. To co mistyczne jest nieodporne na to co codzienne i trywialne. Miejsce, w którym pozostaje Kasia i Wetter, jest azylem dla ich uczuć. Otwarcie bram teatru i powrót do rzeczywistości w wersji telewizyjnej czyni całą sytuację jeszcze bardziej niejednoznaczną. Aktorzy pozostają w teatralnych kostiumach, nie są więc tymi samymi ludźmi, którzy na początku przedstawienia żegnali odjeżdżający parowóz. Ulegli przemianie, którą nieprecyzyjnie nazwać można przeanieleniem. Przeszli wiele prób, by poznać swe przeznaczenie i prawdziwą miłość. Teatr był alchemicznym tyglem metamorfozy. Kasia wybiegła z Dworca Świebodzkiego. Jeśli teraz ktoś ją spotka, nie będzie już Kasią z Heilbronnu, lecz Katarzyną Świebodzką, a pod jej myląco pospolitym nazwiskiem ukrywa się istota o anielskich skrzydłach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji