Artykuły

"Cymbelin" i "Niemcy" na małym ekranie

Z "CYMBELINEM" są niemałe kłopoty nawet na scenie normalnego teatru, może dlatego jest tak rzadko grywany. Pięć długich aktów, piekielnie zagmatwana intryga, około dwudziestu postaci głównych, a prócz nich "panowie, panie, rzymscy senatorowie, trybuni, zjawy, wróżbiarz, muzykanci, oficerowie, żołnierze, posłańcy i służba...". Jak więc pokazać tę sztukę, tak niewiarygodną a przy tym wręcz rozrzutną przez nadmiar wydarzeń? Jaki klucz znaleźć do niej, aby nie uchybić wielkości Szekspira, nie wypaczyć jego intencji i wystawić ją na scenie w dwu-trzygodzinnym wieczorze? Dodatkowy kłopot to niejasny rodzaj literacki. W pełnym wydaniu Szekspira "Cymbelin" figuruje wśród tragedii - ale czy słusznie?

Reżyser J. Jarocki pokazał nam ten utwór jako komedię, co prawda dość szczególnego rodzaju, bo "czarną", chwilami nawet makabryczną, lecz może przez to bliską współczesnemu widzowi, który bawi się świetnie na różnych: "Czerwonych oberżach" i innych sztukach spod znaku Grand Guignolu. "Cymbelin" Jarockiego jest więc zabawny, oczywiście pod warunkiem, że nie szukamy w nim kamienia filozoficznego na nasze rozterki i spleeny, że podobnie jak publiczność szekspirowskiego "Globu" - owi kupcy, żołnierze, marynarze, podchmieleni winem panicze - z góry przyjmiemy konwencję tej zabawy, gdzie wszystko może się zdarzyć i nic nas nie dziwi, gdzie ojciec nie poznaje w dłuższej rozmowie własnych dzieci, gdzie wdzięczne kościotrupy szczerzą swe piszczele, a na scenę wśród ogólnej radości wnosi się głowę Klotena, gdy jego bezgłowy zewłok leży jak wiązka siana. Widzowie szekspirowscy oglądali to wszystko z radością, bo przychodzili się bawić, wytrząść swe brzuchy śmiechem i cieszyć się swym dobrym samopoczuciem. Wszystko i tak kończy się niewiarygodnym happy endem, a więc śmiejmy się wraz z imć panem Szekspirem.

Zżymam się zawsze na szekspirowskie sztuki w telewizji, bo nikomu nie udaje się wtłoczyć w dwugodzinne przedstawienie i w małe okienko telewizora tej rozbuchanej od nadmiaru wątków akcji i tłumów postaci przepełniających ogromne komnaty, podwórce i pola bitew. Jarocki poradził sobie z tym nadspodziewanie dobrze, choć wszystkich trudności nie mógł jednak pokonać. Przede wszystkim zaufał zdolnemu poecie Jerzemu Sito, który stary, poczciwy przekład ulrichowski gruntownie przerobił, uczynlł jaśniejszym i przybliżył do widza współczesnego. Następnie nie zawahał się przed dokonaniem odważnych skrótów, co wpłynęło na przejrzystość sztuki. Wreszcie powierzył scenografię znakomitej E. Starowieyskiej, która sprawiła, że już samo patrzenie na te świetne renesansowe kostiumy Brytyjczyków i zbroje wojowników rzymskich dawało niemałą satysfakcję.

Oczywiście wszystkie sceny zbiorowe musiały być okaleczone i wiele straciły na małym ekranie. W pewnej chwili kamera zajrzała za kulisy, gdzie inspicjent kierował gromadą rzymskich żołnierzy, którzy mieli wyjść na scenę. Można uznać to za dobry pomysł, gdyż przypomniano nam, że to wszystko jest zabawą, że ktoś tam musi pociągać jakieś sznurki. Takich pomysłów było w przedstawieniu więcej i były - bardzo szekspirowskie! Przecież w jego teatrze scena była otwarta i kulisy nie miały dla publiczności tajemnic.

Tak więc krakowski Teatr Stary dzięki odwadze, inteligencji i zmysłowi humoru reżysera w dużym stopniu pokonał czy też przeskoczył trudności, jakie telewizji sprawia zawsze wielki repertuar szekspirowski. Można mu tego pogratulować.

ZNACZNIE prostsze zadanie miał Teatr Łódzki, który pokazał "NIEMCÓW" Kruczkowskiego w poprawnej reżyserii F. Żukowskiego. Kształt przedstawienia nie odbiegał od znanych mi inscenizacji tego świetnego dramatu, wykonanie aktorskie było na dobrym, a niekiedy wręcz znakomitym poziomie (np. Berta Sonnenbruch w interpretacji H. Małkowskiej).

Dwa pomysły reżyserskie zasługują na podkreślenie: po pierwsze, ilustracja muzyczna Pendereckiego i Honeggera oraz, po drugie, wstawki (czołówka i przerwy między aktami i odsłonami), które nie nawiązując bezpośrednio do akcji scenicznej, stwarzały doskonały klimat dla odbioru sztuki. Te wszystkie "parademarsze", hełmy, druty kolczaste itd., ukazane migawkowo na odpowiednio dramatycznym tle muzycznym, przyczyniały się do spotęgowania nastroju. Przeniesienie z teatru na mały ekran telewizyjny nie nastręczało chyba szczególnych trudności, gdyż "Niemcy" są sztuką zwartą, kameralną, jakby wręcz pisaną z myślą o ograniczonych możliwościach teatru telewizyjnego.

Na razie V Telewizyjny Festiwal Teatrów Dramatycznych nie sięgnął jeszcze do sztuk współczesnych ("Niemcy" ze względu na ich rangę artystyczną i powszechną znajomość można chyba zaliczyć do klasyki). Ale różnorodność repertuaru i interesujące koncepcje reżyserskie już teraz pozwalają tegoroczny Festiwal zaliczyć do imprez udanych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji