Artykuły

Ani sad, ani ludzie

Już pierwszy rzut oka na scenografię budzi podejrzenia o zły smak i wątpliwości natury interpretacyjnej. Powiększona scena wysuwa się ku przodowi szerokim kobiercem sztucznej roślinności, jaką można spotkać w co drugiej podrzędnej kawiarni. Tu rozgrywają się nie tylko sceny w plenerze, dom i sad zlewają się czasem w jedną przestrzeń, ale nie wiadomo po co. Postacie przechadzają się wśród listowia z niejakim trudem, gdyż nieposłuszne rośliny czepiają się kostiumów. Podobnie jest z wiązką sztucznego jaśminu (udaje kwitnącą wiśnię), którą Waria, a potem Firs daremnie usiłują ustawić w źle dopasowanym dzbanku.

W metalowo połyskującej ścianie przeglądają się tiulowe zasłony, zaśniedziałe lustra blach odbijają pustkę pokoju. Ta próbka umetaforycznienia scenografii gryzie się z tym, co kryją wmontowane w ścianę szafy i drzwi. Po ich otwarciu ukazują się naturalistycznie zagracone wnętrza. Scenografia Wiesława Olki nie służy budowaniu jakichkolwiek sensów, jest efektem dla efektu - nie trafionym. Gorzej, że niejasność sensu i stylu przekłada się na całe przedstawienie. W pierwszej scenie Duniasza (słabiutka Małgorzata Kożuchowska) pręży się prawie lubieżnie w oczekiwaniu na gości, balansuje na granicy zieleńca i pokoju. Podobnie jak wiele innych, ta scena ma posmak figury retorycznej zaczerpniętej z przestarzałego teatru, a jednocześnie daje widzowi sygnał, że dziewczyna przez skórę czuje romans z Jaszą. I rzeczywiście oddaje mu się bez większych ceregieli.

Zresztą wszyscy grają bez zastanowienia, aby do przodu, bez względu na to, czy na scenie panuje śmiech, czy płacz. Ten pseudodynamizm recenzenci interpretowali jako znak nowych czasów: tak właśnie trzeba żyć - przystosowywać się, nie poddawać sentymentom, bo zmiana warty jest nieuchronna. Można przystać na taką interpretację, ale trudno jej się doszukać akurat w tym spektaklu. Raniewska (Danuta Stenka) dość chętnie wraca do tego, co ją i jej bliskich przywiodło do zguby; Waria (Aleksandra Konieczna) odchodzi do podobnie staroświeckiego majątku i będzie zarządzać po dawnemu; Ania (Agnieszka Kotlarska) ugrzęźnie u rodziny, bo trudno wierzyć w zapewnienia tak nieudacznego Trofimowa, jakim go przedstawia Mariusz Bonaszewski; Gajew (Krzysztof Wakuliński) z posadą czy bez i tak będzie grał w bilard i wydawał resztki pieniędzy na cukierki. Stary świat sam się wyczerpuje i napór "nowego" nie ma tu nic do rzeczy. Tym bardziej że Łopachin Jarosława Gajewskiego (najlepsza rola spektaklu) to ani cynik, ani cham łasy na bratanie się z państwem. Mało wyraziście zarysowane postacie to podstawowa wada spektaklu przygotowanego przez Rosjanina Leonida Hejfeca w Teatrze Dramatycznym. Sad Czechowa tworzą przecież ludzie. Dźwięk siekier rozbrzmiewający w finale właśnie ich dotyczy. Zakończenie "Wiśniowego sadu" Hejfeca rozpływa się w szlochach, w potykaniu się o bagaże, których zresztą nikt ze sobą nie zabiera. Graciarnia przytłacza nawet śmierć Firsa (Gustaw Lutkiewicz), jeden z najbardziej wstrząsających finałów w światowej dramaturgii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji