Artykuły

Polskie Simsy

"Rodzina Dreptaków" w reż. Jerzego Satanowskiego z Teatru Na Woli w Warszawie na XXVI PPA we Wrocławiu. Dla e-teatru pisze Agnieszka Kłos.

O Andrzeju Waligórskim krążą legendy. Poeta, liryczny socjolog, świetny obserwator małego realizmu wkroczył na wrocławską scenę po liftingu. Scenariusz do warszawskiego przedstawienia opracował Jerzy Satanowski.

Jeśli wymiania się obok siebie tak wielkie nazwiska i dodaje ze sceny dobrych polskich aktorów, stałych gości corocznego Przeglądu Piosenki Aktorskiej, można spodziewać się niemałego sukcesu. Nazwisko Waligórskiego przyciągnęło jednak niewilu miłośników dobrego słowa. W pierwszych rzędach zasiedli najbliźsi przyjaciele wrocławskiego barda. W dalszych przeciętna widownia seriali.

Siedziałam pośrodku. Również w metaforycznym sensie. Trudno było mi zrozumieć konwencję przedstawienia, która podbiła od razu wrocławską widownię. Złapały mnie tylko rymy Waligórskiego i jego słowna "sklejka". Po takich tekstach równie łatwo się roześmiać, jak i zastanowić.

W biurze organizacyjnym szef wrocławskiego Przeglądu, Roman Kołakowski narzekał na pogodę i wróżył z nieba, że na koncert nie przyjdą spodziewane tłumy. Myślę, że pogoda tego dnia miała najmniejsze znaczenie. Spektakl o rodzinie Dreptaków żyjącej w określonych czasach nie wzbudził wielkiego zainteresowania. Niektóre rzędy były puste.

O co chodzi? Zawiodła klasyka czy interpretacja aktorska? Sądzę, że sama historia, którą warszawski Teatr na Woli postanowił nieco odgrzać. W niektórych widzach, tych z pierwszych rzędów, pojawienie się na scenie legendarnej rodziny, wywołało wzruszenie i nostalgię. W innych było po prostu dobrym pretekstem do zabawy. Ożywiali się jak podczas telewizyjnego sitcomu na dźwięk co bardziej rubasznego rymu, pękali ze śmiechu podczas drugorzędnych aktorskich gagów. Tak, Waligórski doczekał się zupełnie innej widowni. Zmienionej, przeciśniętej przez sito transformacji, zmodyfikowanej telewizją i paskudnymi serialami.

Wobec takiej widowni spektakl Satanowskiego nie miał szans. Nawet najczarniejszy humor czy subtelna aluzja polityczna były natychmiast brane za najlepszy kawał. W miejscu aluzji, zadumy czy sarkastycznego dowcipu pojawiały się przerysowane zdarzenia na scenie. A może to ja nie zrozumiałam reżyserskiego zamierzenia i o taką konwencję od początku pracy nad spektaklem chodziło?

Jeśli tak, to należałam zdecydowanie do widzów siedzących pośrodku widowni. Słabo reagujących na pospolite gagi, zirytowanych plebejskim wydźwiękiem całości, urzeczonych za to klasą tekstów Waligórskiego. I żeby było jasne, doskonale znam najpopularniejsze teksty radiowego barda, łapię jego zamierzoną prostackość i dosadność. Teksty jednak potrafią bronić się same. W połączeniu z serialową manierą wywołały niesmak.

Może się niepotrzebnie czepiam i wymądrzam, skoro sam Kołakowski postanowił zmienić formułę tegorocznego PPA i posunąć część z jej bogactwa ludziom spod strzechy. Konsekwentne zamierzenie wymaga ofiar. Spośród widowni było ich zaledwie kilka. Sceniczny mariaż serialu ze szkolnym przedstawieniem robił ogromne wrażenie. I wywoływał śmiech. A o to przecież chodziło realizatorom.

PPA jest zatem imprezą dla każdego, dla widza seriali również. Dlatego powszechny aplauz wzbudził Mariusz Kilijan, wrocławski aktor, znany widzom doskonale z teatru. Aktor zaprezentował widowni typowy zestaw swoich środków. Kto wie, znanych z pewnością od czasów dyplomu. I tak pozostaliśmy niezaskoczeni przez nikogo. Waligórski po raz setny popisał się słowem, Satanowski bezpieczną konwencją, a wypróbowany aktor, starymi środkami.

Dreptaki odczytane współcześnie są nudne i tak sztampowe, że skojarzyłam je tylko z czymś do przejścia. Rodzajem pasażu, treści do przelecenia i zapomnienia. Bez obrazy dla mistrzów Kabaretu Starszych Panów, to była zabawa dla nieco starszawej widowni. Kto kogo parodiował w tej konwencji? Może widzowie uczestniczyli w rodzaju nierozpoznwalnego autopastiszu?

Spektakl przygotowany przez Warszawę dzielił się na dwie części. Nie tylko pierwszą i drugą, przede wszystkim słabszą i lepszą. W części drugiej mogliśmy nareszcie skonfrontować dobre słowo Waligórskiego ze współczesnością. Taki dialog był potrzebny do podniesienia ogólnego poziomu tego przedstawienia. Najlepiej wypadły prezentacje uwspółcześnionej wersji "Pana Tadeusza" oraz bajeczki Babci Pimpusiowej.

Nazwałam sobie w głowie ten cały obszar twórczości Waligórskiego "przygodami człowieka krytycznego", który myśli. Bo taka prosta historia Dreptaka jest tak naprawdę opowieścią o przeciętnym człowieku, który idzie naprzód, a w czasach niebezpiecznych politycznie drepcze w miejscu. I zauważa wiele szczegółów historycznych oraz tych z życia codziennego, składającego się na pełny pejzaż jakiegoś czasu. Na przykład małego realizmu.

Sklejka czyli warsztat Andrzeja Waligórskiego to niezły klej słowny i mocne obserwacje społeczne. Jeśli humor to gorzki oraz dużo prostych, najprostszych skojarzeń również dotyczących seksu. Bo w takich sprawach ludzie dogadują się od razu. Nawet podzieleni sceną i światłami teatru.

Póki co Polakom barwną rodzinę Dreptaków zastępują na co dzień Simsy i ich elektroniczna wersja.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji