Z tęsknoty
Z Kariną Piwowarską o premierze w Teatrze Polskim rozmawia Stefan Drajewski
- Dlaczego spośród kilkudziesięciu sztuk Kolady wybrała pani właśnie "Gąskę"?
- Takie było zamówienie teatru, a to, że zbiegło się z moimi poszukiwaniami, to prawie cud. Chciałam wyreżyserować komedię.
- Skąd taka tęsknota?
- Jako reżyserka debiutowałam w Wałbrzychu bardzo poważną sztuką współczesną. Był to "Kuferek" Jana Purzyckiego. Rzecz o dwóch więźniach skazanych na dożywocie. Uf. Po tym doświadczeniu chciałam wypróbować swoje siły w zupełnie innym gatunku i odpocząć. Poza tym, dawno nie widziałam dobrej komedii na scenie.
- Sztuka Kolady nie jest tylko bezmyślną komedią...
- Tekst jest bardzo ryzykowny - można z tego zrobić farsę nad farsami albo Ibsena. W trakcie prób staram się znaleźć równowagę. Ten tekst się mieni i ma niebywałą amplitudę: od Czechowa po "wilka i zająca". Tak więc trzeba na niego bardzo uważać.
- "Gąska" to rzecz o teatrze, czyli środowisku, które pani zna z autopsji.
- To fakt, opowiada o życiu aktorów na prowincji. Ale tak naprawdę jest to opowieść o tym, że nigdy nie wiadomo, kiedy i gdzie narodzi się w człowieku artysta.
- Doznała już pani uczucia "narodzin artysty" w sobie?
- Spektakl jest wypadkową działań wielu ludzi: reżysera muzyką scenografa aktorów... Są momenty, kiedy każdy z nas realizatorów i wykonawców czuje, że patrzy na coś, nie jest tylko jego wkładem, ale całością, własnością wszystkich. I wtedy czuje się...
- Skąd pani przyjechała?
- Z Krakowa gdzie ukończyłam reżyserię. Debiutowałam natomiast w teatrze w Wałbrzychu, w którym panuje świetna atmosferą a moja sztuka wygrała konkurs i będzie prezentowana w Teatrze Narodowym w Warszawie. Ale Poznań znam, bo przez lata pielgrzymowałam tu na "Maltę".