Artykuły

Teatr bez konsekwencji

Drażni mnie ten spektakl, uwiera. Obawiam się jednak, że nie z powodu swojej społecznej wymowy. To raczej teatralna niekonsekwencja, która tę wymowę znacznie osłabia.

Jestem gorącą zwolenniczką teatru, który skłania widza do myślenia, prowokuje go, dotyka, porusza. Nie potrafię jednak zaakceptować ostatniej premiery w Teatrze Polskim. Mam wrażenie, że między scenę i widownię wkradł się jakiś fałsz.

Sztuka Norena opowiada o ludziach z tzw. marginesu. Jej bohaterowie to stali mieszkańcy i stali bywalcy dworca: alkoholik, schizofrenik, bezrobotny, nadwrażliwa poetka, przegrany aktor, troje ćpunów, dwie dziwki, alfons, mężczyzna, który nie potrafi się odnaleźć po stracie córki, bezdomna kobieta. Poznańska realizacja (znacznie ponoć skrócona) mocno jest osadzona w naszym lokalnym kontekście i kolorycie: jakby postacie wchodziły na scenę wprost z pobliskiego placu Cyryla Ratajskiego, gdzie dziewczyny wabią klientów, a w zaparkowanych nieopodal samochodach czekają ich "pracodawcy", czy z podwórka na tyłach teatru, zasłanego strzykawkami, z pubów, nocnych sklepów i licznych bram, do których "lepiej nie zaglądać". Padają znane nazwy i nazwiska, aktorzy mówią z poznańską melodią, co jakiś czas oglądamy fragmenty filmu nakręconego w tych "zakazanych miejscach", także na Dworcu Głównym.

Dialogi sprowadzają się niemal wyłącznie do wulgaryzmów. Akcja... Akcji w tradycyjnym rozumieniu w zasadzie tu nie ma - w widzu narasta poczucie tkwienia w sytuacji bez wyjścia, konieczność obserwowania tego, czego się obserwować wcale nie chce: awantur, "delirek", "odjazdów", bicia, wyzwisk. Jakbyśmy - zupełnie realnie - czekali w dworcowej poczekalni, postawieni nagle wobec świata, którego staramy się unikać. Teraz musimy patrzeć. Ale równocześnie - będąc w teatrze - wierzymy, że z tego patrzenia tym razem coś wyniknie.

Gdyby naturalistyczny trop pociągnięty został konsekwentnie do jakiejś pointy, jakiejś konkluzji, jakiegoś końca, może stałoby się piątkowego wieczoru coś ważnego. Ale teatr zrobił krok do przodu - poza swoje mury, poza utarte konwencje - a potem się z tego ruchu wycofał.

Ten krok widać w pracy aktorów: niemal wszystkie postacie grane są z niezwykłą wprost wiarygodnością dopóty, dopóki nie wpadają w pułapkę teatralnej sztuczności. Naprawdę jestem pełna podziwu dla przenikliwości w penetrowaniu tematu, daru obserwacji i zupełnie niepojętego zaangażowania czy wręcz poświęcenia w graniu. Wszyscy aktorzy przekroczyli jakąś - niebezpieczną chyba - granicę, idąc niemal w kierunku psychodramy. Momentami dawało to na scenie efekt porażający, kiedy indziej - wymykało się spod kontroli, czasem nieznośnie raziło i żenowało. Najkonsekwentniej i najprecyzyjniej znaleźli się w tej sytuacji Michał Kaleta, Janusz Stolarski i Piotr Kaźmierczak - obecni na scenie niemal przez cały czas nie wypadający z roli.

Do wypadania z roli okazji było mnóstwo. A to trzeba "przywalić w kanał" i tak zasłonić przed widzem strzykawkę, żeby nie było widać trafiania w żyłę. A to trzeba wygłosić płomienny monolog o Dostojewskim i bohater zmuszony jest zapomnieć, że w jego słowniku niewiele jest wyrazów cenzuralnych, czego żywe dowody dawał jeszcze przed chwilą. A to postać przysiada na krawędzi sceny i zwraca się bezpośrednio do widzów, pytając, po co przychodzą do teatru - ot, taki, nie przymierzając "efekcik obcości" na chwilę, żebyśmy się za bardzo nie przyzwyczaili do zbrutalizowanej wersji a la Stanisławski. A to całe towarzystwo dostaje "odlotu" i biega po scenie w migających światłach w rytm głośnej muzyki, uskuteczniając układ choreograficzny pt. "teraz mamy wizję". Po co to wszystko? Po jaką cholerę?

Jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B. Wiem, że tu dopiero zaczynają się schody, bo przecież na pewno nie chodzi o to, żeby na scenie autentycznie ćpać. Żeby ze sceny leciały tylko przekleństwa. Wiem, że przekraczanie teatralnych granic jest niebezpieczne, bo teatr - z założenia sztuczny i nieprawdziwy - każdą sztuczność i nieprawdę obnaża wyjątkowo boleśnie. I wiem, że tym razem się nie udało. Nie udało się, bo teatr, jak każda sztuka, wymaga formy adekwatnej do przekazywanych treści. Tu albo się ten fakt neguje, albo usiłuje formę rozbijać, albo też, w chwilach bezradności, wraca do skostniałych teatralnych chwytów.

Największy kłopot z tym przedstawieniem i główne źródło jego porażki upatruję jednak gdzie indziej. Mam wrażenie, ze zaadresowano je do "mieszczańskiego społeczeństwa, które nie widzi problemu". Stąd epatowanie mocnymi środkami, stąd "walenie z grubej rury"; a teraz wam pokażemy, a teraz zobaczycie, poznacie prawdę, której się boicie, której nie chcecie widzieć, której się wstydzicie, która was dotyczy, za którą jesteście odpowiedzialni. Nie sądzę jednak, żeby "mieszczańskie społeczeństwo" chciało grać w takie gierki. Ma bowiem swoje wygodniejsze i bezpieczniejsze niż Teatr Polski przestrzenie do spędzania wolnego wieczoru. Tu może się najwyżej poczuć nieco obrażone łub znudzone, co - przyznam szczerze - jestem w stanie zrozumieć. I ostateczny efekt będzie taki, że "społeczeństwo" wyjdzie, tak jak ileś osób wyszło z premierowego przedstawienia. Widz, którego Teatr Polski ma szansę w nowym, postulowanym od roku kształcie zainteresować, problem widzi świetnie. Mało tego - on ten problem ma. I próbuje sobie z nim radzić: w domu, gdzie ojciec pije, w szkole, gdzie kolega popełnił samobójstwo, w pubie, gdzie dealerzy sprzedają prochy, na tramwajowym przystanku, gdzie dochodzi do mordobicia dresiarzy, w nocnym pociągu, gdzie spotyka się rówieśnika na przepustce z Wronek... Poznań pełen jest mroczności, jak mnóstwo innych polskich i obcych miast. Nie trzeba pokazywać palcem czarnej rzeczywistości, bo jak się żyje, to nie sposób jej nie zauważyć. Jest wszędzie. Jedni z nas się jej panicznie boją i z tego lęku gotowi są skazać ją na śmierć. Innych ona pociąga, wciąga i unicestwia. Jeszcze inni próbują się nie bać i nie dać wessać.

Powiedzieć - jak robi to ostatnia scena przedstawienia - że rak toczy nas wszystkich, to, przepraszam, banał. Na scenie nie dzieje się bowiem nic ponad to, co widać na ulicy. Podniesienie beznadziejnego życia tej ulicy do rangi sztuki to nie jest uczciwy zabieg, bo w ostatecznym rozrachunku nie chodzi o sztukę, tylko o życie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji