"Evita" razy sto
Polskiej premierze "Evity" Tima Rice'a i Andrewa Lloyda Webbera towarzyszyły niebywałe emocje. Rzecz była ogromnym przedsięwzięciem nie tylko artystycznym oraz organizacyjnym, ale także finansowym (miliard starych złotych). Teatr Rozrywki, w osobie dyrektora Dariusza Mirowskiego, starał się o prawa autorskie długo, spełniając wiele zadziwiających warunków, z których podstawowym była akceptacja twórców musicalu. Po obejrzeniu taśm z nagraniami chorzowskiego zespołu, autorzy wyrazili wreszcie zgodę i wtedy dopiero... zaczęły się schody.
Trudno powiedzieć, że "Rozrywka" debiutowała "Evitą" w dziedzinie sztuki wystawiania musicalu, nigdy dotąd nie była to jednak produkcja (owszem, właściwe słowo!) tak skomplikowana. Aktorzy ze zdumieniem wpatrywali się w partyturę, zachodząc w głowę "jak to wyśpiewać", muzykom (orkiestrę powiększono), pod wodzą Jerzego Jarosika i Josepha Hertera, nuty śniły się po nocach, a tancerze - podobno - nawet po ulicach chodzili w takt układów Przemysława Śliwy. Pełną parą ruszyły teatralne pracownie - do spektaklu trzeba było wybudować kilka wersji zmieniającej się dekoracji, projektu Pawła Dobrzyckiego, i umieścić ją na scenie obrotowej. Drobiazgiem nie było także uszycie 200 kostiumów, w tym 12 olśniewających kreacji, które dla odtwórczyń roli pani Peron, wymyśliła Dorota Morawetz.
W okolicach premiery wszystko stawało się coraz bardziej klarowne i sprawne, choć pamiętam Marcela Kochańczyka - reżysera i inscenizatora przedstawienia, jakieś parę dni przed wielką galą... Nie wyglądał szczególnie przytomnie i słowa nie chciał na temat realizacji powiedzieć, ale dopiero po premierze zrozumiałam dlaczego. To była po prostu katorżnicza robota.
Premiera okazała się jednak wydarzeniem, nie tylko towarzyskim, choć takiego tłumu gości z Polski dawno nie widziano. 11 grudnia 1994 roku, na widowni Teatru Rozrywki zasiedli artyści, politycy, naukowcy oraz... konkurencja. Ale to był artystyczny triumf, na finiszu którego nawet konkurencja poderwała się z miejsc. Owacjom nie było końca, gazety - także ogólnopolskie rozpisywały się o sukcesie, zaś Marię Meyer - Evitę okrzyknięto gwiazdą pierwszej wielkości. Smaku zwycięstwa nie umniejszyły liczne awarie sprzętu technicznego, gdy wysiadły bowiem mikroporty, to artyści śpiewali bez ich pomocy.
W tamtym przedstawieniu, obok Marii Meyer, wystąpił także Michał Bajor w roli Che Guevary. To on, na bis, wyciągnął był (dosłownie) na scenę drugiego Che, czyli Krzysztofa Respondka i zaśpiewali w duecie. To był dobry znak - pan Krzysztof stał się potem ulubieńcem publiczności i rozpoczął udaną karierę. Trzecim odtwórcą roli Che był Paweł
Kukiz, ale wtedy, 11 grudnia, nie odważył się wystąpić, bo jak sam mi powiedział - "umarł ze strachu", gdy dotarło do niego, na co się poważył. Zadebiutował wiele tygodni później i stworzył świetną postać, choć w niezupełnie musicalowym stylu. Rolę Evity grała w Chorzowie także Sabina Olbrich, której wystąpienie widownia nagradzała długimi brawami, podobnie jak pracę nad przygotowaniem wokalnym solistów i chóru, wykonaną przez Ewę Mentel i Jana Wierzbicę.
Bo publiczność bardzo sobie chorzowską "Evitę" ulubiła, wielu miłośników oglądało spektakl wiele razy i pewnie nie zabraknie ich na setnym przedstawieni tego tytułu, które zobaczymy już 26 września, o godz. 19.00. Kto nie będzie miał w tym dniu czasu, ten ma okazję obejrzeć spektakle 24 i 25 września. W imieniu całego zespołu serdecznie zapraszamy.