Artykuły

Premiera Ferdydurke, czyli mózgów parowanie

"Ferdydurke" w reż. Bogdana Michalika w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie. Pisze Tadeusz Piersiak w Gazecie Wyborczej - Częstochowa.

Młodzież wychodziła z "Ferdydurke" rozchichotana. Nie bezrefleksyjnie jednak. A co, jeśli na maturze napiszę: nie przeczytałam, bo mnie nie zachwyca? - pytała jedna z dziewczyn. Ziarno zostało rzucone.

Spektakl zaczyna się rewelacyjnie. Jeszcze przed symbolicznym podniesieniem kurty, w ciemności sceny jarzy się portret Witolda Gombrowicza z podmalowanymi ustami, zwieńczony wieńcem laurowym. Zapada ciemność, a po rozjaśnieniu świateł widzimy, że Gombrowicz toczy z nami pojedynek na miny. Portret jest po prostu na gumowym podkładzie, który poddaje się modulacji przez ręce aktora. Genialne!

Potem jednak zaczyna się gombrowiczowsko-michalikowski prolog o manipulacji i głupocie. Zachęcająco brzmi fragment o szczytowej głupocie i miałkości tzw. artystów. Wywód jednak zaczyna się dłużyć i nabierać pimkowskiego, przemądrzałego tonu. Bo to spektakl adresowany do młodzieży?

Zaraz jednak rusza przedstawienie. Wybór tekstów i kontekstów jest raczej typowy dla wystawień "Ferdydurke". Oszczędzono nam pojedynku na miny między Miętusem a Syfonem. Dobrze? Niedobrze? Trudno orzec. Na scenie i tak dzieje się dużo, dynamicznie i śmiesznie. Ponieważ to nie jest komediowość do "zrywania boków", więc na sali słychać raczej indywidualne parskania. Za to słychać, jak - niemal - paruje z mózgownic. To działa!

Działa nie tylko dzięki urodzie myśli i języka Gombrowicza, dzięki atrakcyjności dziania się. Także przez aktorstwo - bez zarzutu w każdym przypadku. Pysznie kreowane postaci można długo wyliczać. Przepięknie układa się sławna na cały świat lekcja polskiego, podczas której profesor wpaja młodzieży, że "Słowacki wielkim poetą był!". Duet profesora Bladaczki (Aleksandra Wojtysiak) i Gałkiewicza (Paula Kwietniewska). Pięknie brzmi zaangażowana recytacja Syfona, który na błagalną prośbę nauczycielki udowadnia, że "wielka poezja nas wzrusza" wygłaszając "koncert Wojskiego". Scena w klasie ma nieoczekiwaną, bardzo energetyczną kulminację wykoncypowaną przez Bogdana Michalika. Nauczycielka chcą wpoić w młodzież jedynie słuszne prawdy, zmusza klasę do recytowania haseł. Recytacja przechodzi w rodzaj melorecytacji, z czego rodzi się gospel, a uduchowieni nim uczniowie schodzą w kulisę wypełnioną jasnym światłem. Piękne! Choć interpretację każdy niech opracuje na własny rachunek.

Ciekawym rozwiązaniem zaproponowanym przez reżysera jest rozegranie sceny prezentacji ciała pedagogicznego w konwencji teatrzyku lakowego. Choć nie mamy do czynienia z marionetkami, ale pacynkami, pomysł ten ma swój sens. Tę odmienność bardzo życzliwie przyjmuje też publiczność.

"Ferdydurke" w odczytaniu Bogdana Michalika nie jest obrazoburcza, interpretacja nie odkrywa nowych podkładów tekstu. Chyba że reżyser chciał odnieść traktat o przyprawianiu pupy i gęby do obrazu naszego kotła politycznego - na zasadzie: "takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie". Z jednej strony mamy odcinanie się od zarzutu niewinności przez stronnictwo Miętusa. Z drugiej strony w wykonaniu syfonowców - zatwardziałe trwanie przy tradycyjnych wartościach, wsparte lękiem przed wyjściem z okopów tradycji, żeby się nie zabrudzić nowymi doświadczeniami. Jako żywo przypomina to nasze główne obozy polityczne, które też nie są w stanie spotkać się gdzieś pośrodku. Czy w tę stronę chciał zmierzać Bogdan Michalik, czy nie - taką interpretację zasugerował, wkładając w usta Bladaczki sławne "coś tam, coś tam" poseł Elżbiety Kruk.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji