Artykuły

Falstart

Wszystko zaczyna się projekcją filmu z Bośni czy Czeczenii, zamiast programu dają gazetę pełną zdjęć i relacji wojennych. Teatr usilnie przekonuje widzów, że "Antygona" to nie zabytek sprzed dwóch i pół tysiącleci, lecz zapis dylematów bez trudu znajdujących odniesienia we współczesności. Wysiłek ten idzie jednak w warszawskim Teatrze Studio na marne - nie tylko dlatego, że żadnym odkryciem nie jest już przecież ponadczasowy charakter konfliktu pomiędzy prawem ludzkim a prawem boskim, bądź pomiędzy logiką przemocy a logiką miłosierdzia (ten drugi temat zdaje się bliższy twórcom przedstawienia). Nade wszystko dlatego, że umieszczony w prologu autentyk bezlitośnie obnaża retorykę, upozowanie i konwencjonalność widowiska. Konwencjonalność deklamacji (choćby chóru), konwencjonalność ruchu (wciąż te same gesty, pozy, bieganina po podeście aż śmieszna w swej banalności), konwencjonalność sytuacji. Gdy zaś reżyser próbuje rozwiązań niekonwencjonalnych - jest jeszcze gorzej: Kreon - wojenny watażka wpada w regularną histerię, przewodnik Tejrezjasza wirujący w tanecznym zapamiętaniu odwraca uwagę od mowy profety. Odnosi się wrażenie, że nikt tu nie wierzy w siłę Sofoklesowych słów i stojących za nimi uczuć. Jeden monolog złamanego Kreona mówiony przez Jerzego Radziwiłowicza wstrząsającym szeptem ma temperaturę godną podjętego tematu. Zbigniew Brzoza wszedł szturmem do polskiej czołówki reżyserskiej; jego dyrekcja w Studio pozostaje jedną z największych nadziei teatralnej Warszawy. W imię tej nadziei jednak i w imię sympatii dla twórcy trzeba "Antygonę" potraktować jako falstart.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji