Artykuły

Z poszanowaniem autora

Reżyserzy wystawiający klasykę na polskich scenach traktują ją na ogół przedmiotowo i służebnie - jako dogodne pole dla harców własnej wyobraźni, w najmniejszej nawet mierze nie licząc się z autorem i przesłaniem, które zawarł w swym dziele. Mnożą się więc wątpliwej jakości dzieła-hybrydy, przykrawane, dekomponowane i naciągane do inscenizatorskiej tezy po granice możliwości i zdrowego rozsądku. Dlatego też z największą przyjemnością obejrzałem "Antygonę" Sofoklesa w reżyserii Zbigniewa Brzozy, która jest współczesnym odczytaniem utworu klasyka, jednakże z pełnym poszanowaniem autora i bez niewłaściwych ingerencji w treść sztuki.

Historia wojny o władzę w starożytnych Tebach jako żywo przypomina wciąż nękające naszą planetę konflikty zbrojne, pociągające za sobą krwawe hekatomby. Spływają krwią w bratobójczych walkach Bośnia, Albania, Czeczenia, Algieria, Rwanda... Doniesienia agencyjne przynoszą coraz to nowe informacje o gwałtach, torturach, czystkach etnicznych, o wypalonych miastach i masowych grobach. W różnych punktach naszego globu, chociaż także na południu Europy, o krok dosłownie od naszej cywilizacyjnej "kolebki" - Grecji.

W spektaklu Zbigniewa Brzozy bohaterowie Sofoklesa poruszają się w świecie odpychająco nieciekawym. Jakieś wryte w ziemię schrony, pokryte zatartymi graffiti. Między dwoma wystrzelającymi ukośnie w górę gigantycznymi betonowymi umocnieniami, migocze ruchomy obraz. To najwyraźniej współczesna projekcja stosów ludzkich trupów. Nie sposób jednak odróżnić z jakiego miejsca na ziemi. Obraz zanika. Tupocząc bosymi nogami wbiega Antygona (Maria Peszek), niby uosobienie wszystkich cywilnych kobiet-uciekinierek z terenu bratobójczych walk. Królewska córka nosi bowiem najprostszą bawełnianą czarną sukienkę, poprzecieraną i wystrzępioną. Tak mogłaby wyglądać siostra jakiegoś czeczeńskiego Polinika albo żona bośniackiego Hajmona (Redbad Klynstra). Kreon (Jerzy Radziwiłowicz) i jego świta to "psy wojny". W zrudziałych, poszarzałych od ognia i prochu wojskowych płaszczach i panterkach. Poruszają się jak komandosi: zwinnie, wytrenowanymi tygrysimi skokami.

Konflikt między reprezentowanym przez Antygonę prawem boskim, które nakazuje grzebać poległych, a prawem stanowionym przez człowieka- Kreona, autorytarnie zabraniającego pochówku zdrajcom, doskonale wpisuje się w realia naszej epoki. Niestety. Spektakl w Teatrze Studio nie przynosi ról-olśnień. Antygona Marii Peszek nie gra hardego dziewczęcia, któremu konflikt z wujem-władcą dodaje sił. Wygląda raczej na świadomą rzeczy, przedwcześnie dojrzałą, zrezygnowaną kobietę, która w pokorze przyjmuje wyznaczony jej los. W jej buncie od początku wyczuwa się zalążek cichej rezygnacji. Rolą tak ustawioną, jakkolwiek skupioną i konsekwentną, Maria Peszek nie potrafi jednak skutecznie przejąć widzów. Przyzwyczajeni do perfekcji Jerzego Radziwiłowicza, otrzymaliśmy kolejny pokaz rzetelnego warsztatu i... nic nadto. Gabriela Kownacka jako Eurydyka dała zaledwie znak postaci.

W sumie jednak zwartą inscenizację Brzozy ogląda się bez odruchu zniecierpliwienia. W takiej "Antygonie" każdy, bez względu na wiek i upodobania estetyczne, znajdzie dla siebie coś wartościowego, godnego przemyślenia i uwagi. Jeśli potraktować ten spektakl jako chrzest bojowy dyrektora w roli reżysera, to bez wątpienia wypadł on pomyślnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji