Artykuły

Marzenia o własnym teatrze

Razem z Jandą nad szansami prywatnych scen zastanawia się wielu artystów, którzy nie odważyli się na takie ryzyko. Teatr należy do ostatnich dziedzin życia w Polsce, których nie dotknęły przemiany rynkowe. Przez 15 lat powstało zaledwie kilka prawdziwych scen komercyjnych, to znaczy ze stałą siedzibą i repertuarem.

Pięć nowych prywatnych teatrów powstaje we Wrocławiu i Warszawie. Ryzyko plajty jest duże, bo tuż obok dotowane sceny grają komercyjne hity z bulwarów Paryża i londyńskiego West Endu. Nad kasą wisi jeszcze tytuł ostatniego filmu, który tu wyświetlano: "Pianista". Od dwóch lat warszawskie kino Polonia [na zdjęciu widownia] należące do państwowego przedsiębiorstwa Max Film czekało na nowego właściciela. Od miesiąca jest nim Krystyna Janda. - W Kolonii naliczyłam kilkanaście prywatnych scen, pomyślałam, dlaczego nie u nas? - mówi aktorka. Nie tylko Janda realizuje marzenie o własnym teatrze. Jesienią zadebiutowała sala w Fabryce Trzciny, prywatnym centrum kulturalnym na warszawskiej Pradze założonym przez producenta i kompozytora Wojciecha Trzcińskiego. W repertuarze są spektakle miejskiego Teatru Nowego i produkcje niezależnych grup.

Z kolei grupa medialna ITI otworzyła teatr w dawnym kinie Bajka, gdzie sezon zainaugurował Wojciech Pszoniak z monodramem "Belfer". Teatr będzie miał też znany aktor Emilian Kamiński, który zdobył 5 mln euro z funduszy europejskich na adaptację piwnic w Śródmieściu. Ma to być wspólne przedsięwzięcie prywatnej fundacji i samorządu, do którego należy budynek.

Jednak tylko Janda zaryzykowała pieniądze własne i rodziny. Za kino zapłaciła 1,5 mln złotych, kolejne 2 mln zł ma kosztować remont i wyposażenie. Same fotele to 300 tysięcy zł. - Na moim warszawskim domu wywiesiłam napis "Na sprzedaż". Chyba nie oszalałam? - zastanawia się aktorka, która planuje otwarcie we wrześniu.

Wolny rynek ze wspomaganiem

Razem z Jandą nad szansami prywatnych scen zastanawia się wielu artystów, którzy nie odważyli się na takie ryzyko. Teatr należy do ostatnich dziedzin życia w Polsce, których nie dotknęły przemiany rynkowe. Przez 15 lat powstało zaledwie kilka prawdziwych scen komercyjnych, to znaczy ze stałą siedzibą i repertuarem. Jednym z pierwszych było Studio Buffo założone przez prekursorów musicalu w Polsce - Janusza Józefowicza i Janusza Stokłosę.

Kiedy na początku lat 90. zaczynali w sali kinowej dawnej YMCA, wszystko było wielką niewiadomą. Po pięciu latach zdobyli silną pozycję artystyczną i ekonomiczną, głównie dzięki rewiom piosenek z PRL-u. Przy teatrze powstało studio nagrań i restauracja, do kasy wpływało rocznie do 8 mln zł. - I wtedy okazało się, że już nie jesteśmy sami na rynku - opowiada Stokłosa.

Prywatnemu teatrowi wyrosła dotowana z publicznych pieniędzy konkurencja zajmująca się podobnym repertuarem. Po remoncie otwarto teatr Syrena, a Wojciech Kępczyński, nowy dyrektor Romy, zaczął zmieniać profil teatru z operetkowego na musicalowy.

- Konkurencja sama w sobie jest dobra, ale jeśli inni gracze na rynku dostają gigantyczne dotacje, staje się nieuczciwa - uważa Stokłosa.

Roma dostaje od miasta ok. 10 mln zł, Syrena ponad 3 mln zł. Studio Buffo przez dwanaście lat - ani złotówki. Efekt: po 2000 r. firma przygasła, część artystów odeszła do konkurencji. Józefowicz wyjechał na dwa lata do Rosji, gdzie zrealizował wielkie widowiska: rosyjskie "Metro" i "Czarownice z Eastwick".

Dzisiaj teatr ledwie zarabia na siebie. Kiedyś grali prawie trzydzieści przedstawień w miesiącu, dzisiaj dziesięć. Reszta to gościnne produkcje niezależnych grup, takich jako Montownia.

Hybryda publiczno-prywatna

Prywatne teatry rozrywkowe nie powstały w Polsce, bo nie zależało na tym środowisku. Potrzebna jest odpowiednio duża scena - 300 miejsc to minimum, aby spektakl zarobił na siebie. Tymczasem w Polsce 90 proc. takich sal zajmują stałe zespoły, a na budowę nowych nie ma chętnych. Ostatnio z pomysłu budowy teatru w Warszawie wycofał się Jerzy Gudejko, właściciel największej agencji aktorskiej. Jak mówi, powstające w mieście prywatne sceny wystarczą.

Gdyby postawił teatr, ryzyko plajty byłoby duże. Problem polega na tym, że dotowane teatry obok inscenizacji klasyki i ambitnego repertuaru współczesnego grają farsy i musicale, a więc repertuar komercyjny, który prywatni przedsiębiorcy w Europie wystawiają dla zysku. Powstała w ten sposób zdumiewająca hybryda publicznej sceny z komercyjnym przedsiębiorstwem niemająca precedensu w żadnej dziedzinie kultury.

Przykładem są należące do samorządu Warszawy dwa teatry - Komedia i Kwadrat. Oba dostają dotację nie tylko na utrzymanie budynków i obsługę (w 2003 roku było to w sumie 2,6 mln zł) ale także na premiery. Komedia otrzymała m.in. 300 tys. zł na farsę "Łóżko pełne cudzoziemców", której tematem są nieporozumienia w hotelu na skutek wynajęcia pokoju wielu osobom naraz.

Kochane pieniążki

Dzięki pomocy samorządu aktorzy związani z Komedią mogą spokojnie grać, bez strachu, że w razie klapy elektrownia wyłączy prąd albo nie starczy na czynsz, co grozi prywatnemu przedsiębiorcy. To tak, jakby zespołowi Ich Troje ufundować studio nagrań i wytwórnię płytową. Interes jest zbyt lukratywny, aby ktokolwiek chciał zrezygnować. Oba teatry przynoszą rekordowe wpływy, z których wypłacane są honoraria. Tylko w 2003 roku artyści zarobili w Komedii 2,5 mln zł.

O tym, jak dotowane teatry bronią przywilejów, dużo wie Marek Rębacz, prywatny przedsiębiorca teatralny z Lublina i autor komedii, które od dziesięciu lat wystawia w wynajmowanych salach w całym kraju.

- W jednym teatrze musiałem dawać pięć procent nieoficjalnej prowizji od wpływów z kasy. W drugim - kiedy okazało się, że gram przy kompletach - podniesiono mi opłatę za wynajem o połowę i spektakl zaczął przynosić straty. W trzecim zrobiono wszystko, abym jak najszybciej zerwał umowę, włącznie z usuwaniem reklam i odwoływaniem spektakli z dnia na dzień. Nie wiem, co było przyczyną: zazdrość o widza czy bezinteresowna polska złośliwość?

Jak mówi Gudejko, inną formą nierównej konkurencji są ceny plakatowania, stosowane przez należącą do warszawskiego samorządu firmę Warexpo: wyższe dla prywatnych teatrów, niższe dla miejskich.

Teraz Rębacz swoją nową komedię "Płeć przeciwna" przygotowuje dla prywatnego kinoteatru Bajka. Tam ma gwarancję, że reklamy nie znikną z budynku i nikt nie będzie kombinował, jak utrącić konkurencyjne przedstawienie.

Potrzebna terapia

Są jednak zwiastuny zmian. We Wrocławiu dwaj aktorzy związani z Teatrem Polskim - Paweł Okoński i Wojciech Dąbrowski - założyli prywatny zespół specjalizujący się w farsach i komediach. Przez siedem lat jako Teatr Poniedziałkowy grali w wynajmowanych salach, od tego roku umówili się z miastem, że będą stale występować w sali Wrocławskiego Teatru Lalek, która wieczorami stała pusta.

Wystartowali w sylwestra pod szyldem Wrocławskiego Teatru Komedia z przebojem Raya Cooneya "Mayday 2" (małżeńskie kłopoty taksówkarza bigamisty). Do marca bilety są wyprzedane.

- Myślę, że zwolniliśmy dyrektorów wrocławskich teatrów z konieczności robienia komercyjnego repertuaru - mówi Okoński, który od 12 lat gra główną rolę w pierwszej części "Mayday" w dotowanym Teatrze Polskim. Teraz zdecydował się odejść na swoje.

- Powstanie sal do wynajęcia to warunek, bez którego prywatny teatr nigdy nie będzie silny - mówi Rębacz.

Silny teatr prywatny jest w Polsce potrzebny, aby uzdrowić sytuację na publicznych scenach. Aby przestały grać hity z bulwarów Paryża i londyńskiego West Endu, a skupiły się na wielkiej literaturze i w końcu zaczęły inwestować w polską dramaturgię. Mówił o tym w niedawnym wywiadzie dla "Polityki"' Andrzej Wajda: "Solidarnościowe rządy pozostawiły teatr bez zmian, na uboczu ekonomicznych reform. Gdybyśmy wówczas zastosowali terapię szokową w stylu Balcerowicza, mielibyśmy dziś zupełnie inną sytuację na rynku teatralnym. Myślę, że zdrowszą".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji