Artykuły

Jak motylki z bykami

"Białe małżeństwo" w reż. Krystyny Meissner w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Najnowszą premierę Teatru Współczesnego promował perwersyjny gadżet. Słodkie żelki w formie męskich członków kryły się w maleńkich słoiczkach, niczym na babcine konfitury z wiejskiego kredensu. Podobnie jest w "Białym małżeństwie", gdzie upiory chowają się pod wykrochmaloną na sztywno poduszką.

Od czasu, kiedy prapremiera "Białego małżeństwa" wywołała obyczajowy skandal i została wyklęta z ambony przez kardynała Wyszyńskiego, minęło 35 lat. Dziś dramat Tadeusza Różewicza nikogo nie gorszy i nie dziwi wcale, że premiera we Wrocławskim Teatrze Współczesnym nie jest opatrzona podtytułem "tylko dla dorosłych". Co nie znaczy, że tekst stracił na aktualności.

Temat seksualnej opresji, jakiej podlegają wszyscy bohaterowie "Białego małżeństwa", nabiera dziś, kiedy erotyzm atakuje nas zewsząd, nowych znaczeń. A feministyczny bunt może właśnie dopiero teraz ma szansę zabrzmieć pełnym głosem. Jednak Krystyna Meissner w swojej inscenizacji nie próbuje uwspółcześnić dramatu Różewicza.

Zamiast tego zabiera nas do małego dworku, gdzie spotykamy ludzi, z których ich seksualność uczyniła niewolników. Przede wszystkim Biankę. Pensjonarka pachnąca bułką z masłem - tak mówi o sobie z ironią. Powód zmartwień całej rodziny - bo pisze wiersze i bynajmniej nie jest kokieteryjną. Nieodmiennie przeraża ją horror płci, brzydzi myśl o erotycznym zbliżeniu z mężczyzną. Jego nagość, pożądliwe spojrzenie, dotyk - wywołują u niej napady histerii. Ucieka w młodzieńczą egzaltację, czuje się zagubiona. "Teraz wszystko widzę nieczysto" - mówi, klęcząc przed konfesjonałem. I dodaje: "Ja nie chcę być dziewczyną. Chcę mieć zamiast otworu członek. (...) Czy to jest grzech?". Nieodrodna córka swojej matki, wyssała z jej mlekiem zahamowania i oziębłość. Jest przy tym bardziej świadoma siebie i zdecydowana na walkę o wolność, a raczej o jej minimum, dostępne w ramach społecznego porządku. Dlatego, przedwcześnie wydana za mąż, proponuje Benjaminowi tytułowe białe małżeństwo. Rozpaczliwie próbuje uwolnić się od ograniczeń płci.

Mamy też Paulinę, mleczną siostrę Bianki. Śmiałą, bynajmniej nie ograniczoną świadomością własnej płci, zbuntowaną przeciwko zakłamaniu, które każe jej być uduchowioną dziewicą z dworku, kiedy ona sama czuje się człowiekiem z krwi i kości. Paulina puszcza wiatry, bez zażenowania woła na widok znalezionego w lesie sromotnika: "On mi coś przypomina!", na życzenie perwersyjnego Dziadka zdejmuje z nóżki pończoszkę. Ale potrafi też tupnąć tą samą nóżką i zbuntować się: "Nie jestem Goplaną z galarety i tęczy (...) Z nas zrobili aniołki, motylki. I jak teraz taki byk zapłodni motylka?".

Jest też erotycznie oziębła matka Bianki ("Całe życie w ciąży" - wzdycha, utyskując na nękającego ją nocami męża), Ojciec, którego seksualna obsesja zamieniła w Minotaura, Ciotka, samotna ze swoją ideą wolnej miłości, której nie ma z kim dzielić, i Benjamin, narzeczony Bianki, równie niedojrzały jak ona. I Kucharcia - jedyna osoba wyzwolona naprawdę, traktująca seks jako sprawę, którą nie warto zaprzątać sobie głowy.

Krystyna Meissner zrealizowała "Białe małżeństwo" w kostiumie z modernistycznej epoki, rezygnując z odwołań do tu i teraz. Jest w tym spektaklu oszczędność formy, która pozwala w pełni wybrzmieć temu, co zapisane w słowach. Jest świadoma ucieczka przed podkreślaniem inscenizacją tego, co perwersyjne w dialogach. Umowna, efektowna scenografia Andrzeja Witkowskiego umieszcza akcję sztuki w typowym polskim dworku - między konfesjonałem, łóżkiem, stołem a pobliskim lasem.

W rezultacie dostaliśmy przedstawienie zrealizowane z taktem i wyczuciem, ale nie porywające. Jest w nim wiele dobrych scen i reżyserskich pomysłów. Spowiedź Bianki przed konfesjonałem, rozmowy bohaterki z Pauliną, scena menstruacji, operetkowa sekwencja leśna czy zaślubiny, kiedy weselni goście zamieniają się w podglądających noc poślubną. Ojciec Bianki jako opętany seksem Minotaur, jak z erotycznych grafik Picassa, czy sama Bianka podczas sceny corridy, niczym płachtą kusząca go swoim pensjonarskim mundurkiem. Bardzo dobra jest Katarzyna Bednarz w roli Bianki, przejmująca w finalnej scenie, kiedy proponuje Benjaminowi braterstwo, wyśmienita Katarzyna Z. Michalska jako Paulina. Znakomity Jacek Piątkowski jako groteskowy Dziadunio, podstarzały erotoman-fetyszysta. Jednak napięcie tych pojedynczych scen i jakość aktorskich kreacji nie przekładają się na temperaturę całości, a w jej odbiór wkrada się znużenie. Mając do wyboru poszukiwanie punktów styku tego, co napisał Różewicz ze współczesnym kontekstem, Krystyna Meissner wybrała wierność didaskaliom. Tym, którzy szukają w teatrze realizatorskiej sprawności, takie "Białe małżeństwo" wystarczy. Ciekawi, co wynika z lektury dramatu po latach, w zmienionym kontekście, mogą być zawiedzeni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji