Artykuły

O prawo do życia

Zdarza się tak jeszcze w wielu instytucjach: o tym, co myślą naprawdę pracujący w nich ludzie, pozwalają sobie mówić otwarcie tylko odchodzący. Zdarzało się i w wielu krajach: co myślało wielu, wypowiadali głośno jedynie desperaci lub emigranci. Ale wyciągnięty po latach z szuflady radzieckiej cenzury "Samobójca" Nikołaja Erdmana (sztuka z 1930 roku) jest głosem z najbardziej ponurego okresu w pokojowych dziejach ludzkości. "W naszych czasach - mówi jeden z bohaterów utworu - to, co mógłby pomyśleć żywy, może wypowiedzieć tylko umarły". A chociaż mamy tu do czynienia tylko z tragikomedią, pisaną przecież w tomie żartobliwym, choć ludzkie dramaty wyglądają w niej zaledwie zza groteskowej zasłony, jest to jednak - by użyć słów Meyerholda - wesołość, w której dają się słyszeć dźwięki śmierci.

Na szczęście Jerzy Jarocki w swoim wrocławskim przedstawieniu "Samobójcy" nieszczególnie dba o pogodny nastrój na widowni. Satyryczne ostrze sztuki stępiało już zresztą na tyle, że próby odnoszenia jej do naszej rzeczywistości społecznej i politycznej, dzisiejszej rzecz jasna, byłoby grubą przesadą. Reżysera interesują raczej uniwersalne wątki dramatu Erdmana. Te zatem, które oparły się próbie czasu: poczucie bezużyteczności jednostki na zakrętach historii, tęsknota szarego człowieka za lepszym życiem, pragnienie względnej stabilizacji, a co najważniejsze - instynkt życia, bez względu na wszystko. Podczas przedstawienia Teatru Współczesnego z Wrocławia śmiech na widowni odzywał się więc rzadko i na krótko.

Jest tam jednak doskonały finał, wynagradzający nam pewną monotonię trzech pierwszych aktów. Otóż kiedy tytułowy bohater (gra go Krzysztof Kuliński), po przypadkowej pogróżce i próbie szantażu zamiarem samobójstwa, po podjęciu decyzji, poszukiwaniu idei swego czynu, pożegnaniu z ludźmi, obrazoburczym telefonie na Kreml, domniemanej śmierci i nieoczekiwanym powrocie do domu tuż przed własnym pogrzebem, kiedy chowa się wreszcie do trumny przed nadchodzącą grupą żałobników, wówczas w przedstawieniu Jarockiego rozpoczyna się jedna z najświetniejszych scen komediowych, jakie można dzisiaj oglądać w naszych teatrach. To wyszukanie sztuczny, z gruntu fałszywy, operowy w konwencji obrządek żałobny nad trumną zakończony nagłym ożywieniem rzekomego samobójcy. A zaraz potem następuje jego przejmujące wołanie o prawo do życia, choćby to miało być nawet "życie szeptem"...

Ta cała finałowa sekwencja to inscenizacyjny majstersztyk, znakomicie odegrany przez wrocławski zespół. Robi wrażenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji