Artykuły

Erdman w PWST

Bodaj po raz pierwszy piszemy o przedstawieniu szkolnym, dyplomowym. Ale też okazja jest niecodzienna, bo związana z niemałą sensacją repertuarową, jaką bez wątpienia stało się wystawienie "Samobójcy" Nikołaja Erdmana. Oficjalną prapremierę polską warszawskiego Teatru Ateneum (za sygnalizowaną wcześniej, bo już w "Dialogu", który przed paroma miesiącami podał tekst sztuki), poprzedziła praca dyplomowa studentów TV roku wydziału aktorskiego krakowskiej PWST. A że studencki "Samobójca" pokazywany jest publicznie, chyba wypada tę realizację uznać za prapremierową. Zresztą we to jest najważniejsze, tym bardziej że wróżę Erdmana dłuższy sceniczny żywot.

Los tej komedii jest tyleż zawiły, co i typowy. Napisana w roku 1930, niedoczekała się realizacji, choć Meyerhold bardzo o to zabiegał, pomny sukcesu, jaki przyniósł mu "Mandat" debiutancka sztuka Erdmana. Nie pomogły również starania innych wybitnych ludzi tej epoki: sztuka znalazła się na indeksie, a na Erdmana spadły szykany i na nic się zdały błagalne listy Bułhakowa słane do Stalina. Erdmana skutecznie wyciszono i choć napisał jeszcze potem kilka udanych scenariuszy filmowych, to dla teatru jego talent przepadł bezpowrotnie, no chyba że powołana teraz w Związku Radzieckim specjalna komisja badająca spuściznę literacką autora "Mandatu" coś sensacyjnego odkryje Bardzo v to jednak wątpliwe, dlatego świadomość, że tak uzdolniony pisarz teatralny milczał przez następne czterdzieści lat życia, działa wprost porażająco.

Sztukę opublikowano w Związku Radzieckim niedawno, bo w ubiegłym roku. Oczywiście natychmiast ją wystawiono w moskiewskim Teatrze Satyry. Z wielkim - jak twierdzą świadkowie - powodzeniem. Czy i u nas "Samobójca" okaże się teatralnym szlagierem?

Krakowskie przedstawienie nie daje na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Dlaczego? Ano bo okazało się, że sztuka Erdmana nie jest samograjem", a stop komizmu i tragizmu, z jakiego jest zbudowana, trudno osiągnąć na scenie. Oczywiście, wobec przedstawienia szkolnego stosować trzeba szczególne miary. I nie tylko ze względu na brak doświadczenia aktorskiego wszystkich odtwórców ról, ale i dlatego, że aktorom każe się grać postacie znacznie niekiedy starsze od nich samych. To nie jest detal, który można przesłonić charakteryzacją czy dobrymi - jak w tym przypadku - kostiumami Zofii de Inez-Lewczuk.

Jest i inny jeszcze rodzaj ograniczenia, dostrzegalny w krakowskim wydaniu "Samobójcy". Otóż aktorzy, jak się zdaje, zbyt kurczowo trzymają się swych ról, zamykając się w obrębie ściśle wyznaczonych zadań, jakby bojąc się, że przeszarżują. Ale to łatwo się tłumaczy w przedstawieniu szkolnym. Umyka jednak przy tym komizm słowny przede wszystkim.

Postacie zostały skrojone bardzo wyraziście. Nie można tego jednak stwierdzić w odniesieniu do Krzysztofa Gadacza, odtwórcy tytułowej roli. Miał on rzecz jasna najtrudniejsze zadanie i powinien być zdecydowanie pierwszoplanową postacią przedstawienia. Tak się nie stało. Ta rola przerosła młodego aktora. Podsiekalnikow, ów nieszczęśnik, któremu wszyscy wmawiają, że powinien się zastrzelić, jest u Erdmana nie tylko bezsilny. Powoduje nim przede wszystkim rozpacz. To ona czyni go śmiesznym. Tego tonu nie udało się Gadaczowi osiągnąć. Jego Podsiekalnikow jest od początku osobowością zdegradowaną, bezwolną, stąd w finale, gdy jednak wybierze życie, nie będzie to akt buntu i moralnej przygany skierowanej przeciw bezdusznej machinie totalitarnego świata.

Według mnie najciekawszą sylwetkę nakreślił Roland Nowak. Jego Aristarch Grand-Skubik jest mistrzem tego koszmarnego przedpogrzebowego ceremoniału. To zdeprawowany "przedstawiciel inteligencji", sprowadzony tylko do kilku powierzchownych cech, lecz to wystarczy by nadać tej postaci ironiczno-sarkastyczny wymiar. Zresztą cała galeria postaci, reprezentujących poszczególne "stany", została ciekawie pokazana, a groteskowe rysy nie zostały nadużyte (warto zauważyć rolę zupełnie pozbawionego skrupułów sąsiada Podsiekalnikowa czyli Aleksandra Kałabuszkina, w wykonaniu Zbigniewa Pateraka). Spośród ról kobiecych wyróżniły się Maria, żona Podsiekalnikowa (Dorota Segda) i jej matka Serafina (Beata Zygarlicka).

Opiekę pedagogiczną nad studentami roztoczył Jerzy Jarocki. On też to przedstawienie wyreżyserował. Zapewnił rytmiczne tempo, szybki przebieg akcji, którą przez prawie trzy godziny widz śledzi bez znużenia. Szczególnie atrakcyjna jest druga część spektaklu, a w niej akt III Erdmanowskiej sztuki. Przyjęcie, które zgotowano na cześć Podsiekalnikowa owa koszmarna przedśmiertna stypa świetnie została zakomponowana. Absurd nabiera piramidalnej wielkości. Strugami leje się wódka wśród niewybrednych dowcipów ojca Jełpidiia, sprośnych chcichotów wątpliwej reputacji dam, bogoojczyźnianych bełkotów pisarza Wiktora - "rosyjska dusza" została skarykaturowana tęskne romanse przedzielane toastami jakby dowodziły całkowitego zidiocenia całego tego towarzystwa.

Jarocki, czujący świetnie literaturę rosyjską, dbając o każdy szczegół nie popadł jednak w rodzajowość. Ten świat jest metaforyczny i czyta się nie tylko jako złośliwy wizerunek NEPowskiej rzeczywistości lat dwudziestych. Ten świat jest okrutny, raczej przerażający tri śmieszny. Pozór realizmu został zachowany: oglądamy nie figury, tylko ludzi z krwi i kości, a nad nimi czai się niewyrażalny strach To on sprawił, że elementarne odruchy moralne są dla nich niedostępne. Gdy Podsiekalnikow sięgnie po telefon, by przed śmiercią "obtańczyć samego najwyższego" na Kremlu, biesiadnicy w jednej chwili chowają się pod stół. Tak, to świat sparaliżowany lękiem, a jego rządy odbierają człowiekowi ludzki wygląd.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji