Artykuły

Ciastko z dużą dziurką

"Krum" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego, koprodukcja TR Warszawa i Starego Teatru w Krakowie. Recenzja Janusza Majcherka w Newsweeku.

Aktorzy grają doskonale, a scenografia zachwyca. Cóż z tego, skoro na nowym spektaklu Krzysztofa Warlikowskiego trudno wysiedzieć.

Naprawdę wszystkiego bym się po Krzysztofie Warlikow-skim spodziewał, ale nie tego, że potrafi w teatrze zanudzić na śmierć. Jego dotychczasowe przedstawienia co najmniej bulwersowały, jeżeli nie szokowały. Nowy spektakl reżysera to trzygodzinny gniot. Z muzyką Pawła Myldetyna - o brzmieniu kapiącej wody - "Krum" w stołecznym teatrze Rozmaitości ma cechy chińskiej tortury.

Pierwsze komentarze widzów dziwnie jednogłośnie przywoływały hasło "telenowela". Zgoda, tyle że rozciągnięta w czasie do rozmiarów powieści-rzeki. Sztuka izraelskiego pisarza Hanocha Levina - skądinąd w swojej ojczyźnie bardzo cenionego - odwołuje się do codziennego życia, z całym jego banałem, zwykłością i szarością. Ludzie mają tu jakieś oczekiwania i pragnienia, ale "pospolitość skrzeczy" - egzystencja toczy się zawsze poniżej marzeń i projektów. Bohaterowie odprawiają rytuały i obrzędy, śluby i pochówki, doświadczają zdrowia i choroby, wyjeżdżają i wracają, szukają (szczęścia, odmiany losu?) i przeważnie nie znajdują, kochają się - albo tylko tak im się wydaje. Czasami są weseli, ale częściej smutni. I w gruncie rzeczy nie ma specjalnego znaczenia, że ci ludzie mieszkają w Izraelu, równie dobrze mogliby żyć w Kolumbii czy Estonii, bo ich los jest banalny uniwersalnie.

Wielki dramatopisarz potrafi z banału ulepić arcydzieło. Przykładem "Nasze miasto" Wildera. "Krum" Levina nie wdaje się arcydziełem, ale ma w sobie nutę poezji oraz szczyptę humoru. Przypuszczam, że wystawiony tradycyjnie byłby w miarę zajmującym obrazkiem psychologiczno-obyczajowym.

Tymczasem Warlikowski postąpił z tekstem w sposób, który przypomina sławny przepis na obwarzanki: bierze się dziurkę i oblepia ciastem. Wokół przeciętnej sztuki odbywa się w teatrze Rozmaitości inscenizacyjna celebra (jakby wzorem Krystiana Lupy, który nie tak dawno na tej samej scenie przez cztery i pół godziny rzeźbił i pieścił drugorzędną sztukę Dei Loher "Stosunki Klary").

Scenografia Małgorzaty Szczęśniak jest jak zawsze piękna: to w zasadzie pusta przestrzeń, z pojedynczymi meblami, zamknięta z trzech stron ciemnymi, lśniącymi taflami ścian. I jak zawsze u Warlikowskiego, świat sceniczny powoływany jest do życia za pomocą światła o wyszukanych tonach, barwach oraz - jeżeli można tak powiedzieć - temperaturze (kolorowy chłód). Ponad przestrzenią gry, frontalnie do widzów, wisi ekran, na którym co jakiś czas wyświetlane są filmowe projekcje: sceny rodzajowe z życia codziennego we współczesnym Izraelu.

W tej pięknej, wyrafinowanej kompozycji znakomicie odnajdują się aktorzy. Dla pustej złośliwości można by ironizować, że poetyka telenoweli nie jest im obca, bo przynajmniej kilkoro z występujących w "Krumie" artystów zatrudnia się w telewizyjnych tasiemcach. Byłoby to jednak niesprawiedliwe: styl aktorstwa zarobkowego nie naznacza ról ani Stanisławy Celińskiej, ani Marka Kality, ani Jacka Poniedziałka, który notabene zaskoczył mnie wyciszeniem i powściągliwością, nie mówiąc już o tym, że od początku do końca gra ubrany.

Nowy, zaskakujący aspekt osobowości pokazała Maja Ostaszewska, którą po wymyślnej transformacji, w barankowej peruczce, trudno rozpoznać. Podobali mi się również: neurasteniczny i hipochondryczny Redbad Klynstra oraz bardzo - chyba najbardziej - Małgorzata Hajewska--Krzysztofik, nie mniej od Ostaszewskiej odmieniona, w stylu kobiet Almodóvara.

No i teraz łapię się na tym, że najpierw zganiwszy przedstawienie, zaczynam je obsypywać pochwałami. Sprzeczność? Pozornie. To w spektaklu tkwi paradoks.

Spośród wszystkiego, co z dorobku Krzysztofa Warlikowskiego znam, "Krum" jest przedstawieniem najbardziej jednorodnym stylistycznie. Widać wyraźnie, że reżyser osiągnął jakiś nowy, zapewne nie ostatni etap w poszukiwaniu środków wyrazu. Dysponując od dawna rozpoznawalnym stylem, nie popadł w manieryzm, lecz chce ten styl destylować i wysubtelniać. Nie będąc nigdy specjalnym amatorem sztuki reżyserskiej Warlikowskiego, przyznaję, że śledzę jego dokonania z uwagą. Bardzo źle wspominam takie przedstawienia, jak ekscentryczne oraz niepoukładane "Elektra" czy "Poskromienie złośnicy", z zachwytem - precyzyjnych i przejmujących "Oczyszczonych". "Bachantki" "Hamleta", "Burzę", przy rozmaitych zastrzeżeniach i wątpliwościach, były co najmniej warte dyskusji. Tak czy inaczej, wydaje się, że droga Warlikowskiego wiedzie od ekscesu ku uspokojeniu (według zasady: bunt nie przemija, bunt się ustatecznia) czy wręcz ku swoistemu "klasycyzmowi", przynajmniej w tym sensie, że reżyser rezygnuje ze zbędnych ornamentów, dążąc do formy doskonale prostej i maksymalnie funkcjonalnej.

To wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie fakt, że świetnie skonstruowaną formę wypełnia płaska, banalna oraz śmiertelnie nudna treść, którą reżyser za wszelka cenę usiłuje ukazać jako głęboką i ważną. W "Krumie" uwagę zwraca jedno: że Warlikowski zmienił pole swoich zainteresowań. Jeszcze niedawno ciekawiła go egzystencja wykolejona - ludzie perwersyjni, wynaturzeni, wykluczeni. Taki krąg tematyczny sprawiał, że wokół przedstawień Warlikowskiego toczyły się zajadłe spory, często z powodów ideologicznych przesłaniające rzeczywistą wartość spektaklu, jak choćby w przypadku "Oczyszczonych". Tymczasem "Krum" dowodzi, że uwagę reżysera zaprzątnęło tak zwane samo życie w całej swojej nieokazałej zwykłości. Oczywiście, Warlikowski pokazuje tę zwykłość jako zasłonę, za którą kryje się istota rzeczy.

Można by rzec, że reżyser mistycyzuje banalność istnienia. I pewnie nawet taka operacja byłaby do przeprowadzenia, gdyby nie fakt, że materiał dramaturgiczny tak subtelnej problematyki nie niesie i odstaje - w dialogach, fabule - od formy, w którą został ujęty, a którą obliczono najwyraźniej na literaturę z najwyższej półki.

Warlikowski ma dziś już taką pozycję, że międzynarodowe festiwale - gdzie jako ambasador polskiego teatru udanie przejął sukcesję po Grotowskim, Kantorze, Gardzienicach - zapraszają jego przedstawienia w ciemno. W ten sposób "Krum" pojedzie na prestiżowy festiwal do Awinionu. Życzę Warlikowskiemu jak najlepiej, ale chciałbym zobaczyć reakcję Francuzów. Może nie znając tekstu, nie zorientują się, że w godnej podziwu teatralnej formie polski zespól z wielkim oddaniem celebruje "samo życie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji