Artykuły

Jarocki, Dejmek, Grzegorzewski

Warszawskie Spotkania Teatralne - 81

Trzy przedstawienia trzech wybitnych twórców teatralnych wypełniły pierwszą cześć kolejnych Warszawskich Spotkań Teatralnych, zorganizowanych tym razem z dwumiesięcznym poślizgiem kosztem przeglądu 1980, który przepadł i pewnie już nie będzie oddany nam w tradycyjnym terminie grudniowym br. Można byłoby posądzać władze stołeczne o niepopularni dziś oszczędzanie na kulturze, gdyby nie zapewnienia pracowników Wydziału Kultury, składane niedawno wobec dziennikarzy na temat przygotowywanych już pofestiwalowych wizyt teatralnych, które zapewnią naszej widowni kontakt z ciekawszymi przedstawieniami powstającymi poza Warszawą. Ich głód potwierdził i tym razem run na kasy Teatru Dramatycznego oraz tłum młodzieżowej w większości publiczności, wypełniający szczelnie każdego dnia festiwalową widownią. Niby żadna to nowość, a jednak zjawisko znaczące w czasach, gdy wiele warszawskich teatrów, straciwszy publiczność "organizowaną'' świeci dziś ponoć pustkami.

Obejrzeliśmy więc dzieła Jerzego Jarockiego, Kazimierza Dejmka i Jerzego Grzegorzewskiego. Niekoniecznie najnowsze; łódzki "Vatzlav" Dejmka musiał czekać blisko dwa lata na "przepustkę" do Warszawy. Nie to jednak najważniejsze; nie to także, że "Rewizor" Jarockiego zaskakuje, a "Ameryka" Grzegorzewskiego wymaga nie lada cierpliwości. Ważne natomiast, że tych właśnie twórców nie powinno zabraknąć w festiwalowym przeglądzie, i że ich nie zabrakło - bez względu na to, czy zasłużyły sobie na to zaprezentowane przedstawienia.

Błazenada Jarockiego

"Rewizor" Gogola przygotowany przez Jerzego Jarockiego z zespołem Starego Teatru z Krakowa imponuje niezwykłą konsekwencją reżyserską i wyrafinowanym aktorstwem, a zarazem zadziwia brakiem zaufania do jednego z najwybitniejszych komediopisarzy wszystkich czasów. Zdarzało się - to prawda, że Gogol mylił się czasem w ocenie własnych dzieł, a nawet sam starał się przytępiać ostrze swej satyry w komentarzach do własnych utworów. Trudno jednak chyba traktować pomyłki te jako regułą.

Jarocki zadał gwałt Gogolowi swym krakowskim przedstawieniem. Postanowił mianowicie prześmiać genialnego prześmiewcą. I przegrał: jego fantazja reżyserska wsparta perfekcyjnym rzemiosłem aktorskim przynosi bowiem efekty żałosne. Przed taką właśnie błazenadą przestrzegał chyba Gogol w swoich uwagach "dla tych, którzy chcieliby grać jak należy Rewizora pisząc: "Najbardziej należy obawiać się popadnięcia w karykaturą. Nie powinno być niczego przesadnego lub trywialnego, nawet w poślednich rolach. Aktor winien szczególnie starać się. być skromniejszym, prostszym i szlachetniejszym niż w istocie jest ta posiać, którą przedstawia. Im mniej aktor będzie myśleć o tym, by śmieszyć i być śmiesznym, tym bardziej ujawni się komizm zawarty w jego roli".

W spektaklu Jarockiego jest wprost odwrotnie.

Alegoria Dejmka

Jakże piękny, szlachetny, skromny i czysty był na tym tle "Vatzlav" Sławomira Mrożka w realizacji Kazimierza Dejmka i w wykonaniu łódzkiego Teatru Nowego. Jakże mądry i odważny (jego premiera miała miejsce w kwietniu 1979!), nacechowany powagą choć zabawny, pełen, zaufania do Mrożka i ufności w siłę słowa, pełen szacunku dla teatralnej tradycji.

Przedstawienie to zyskało już sobie szeroką sławę w kraju. Tym większą, że grane z wielkim, powodzeniem, otoczone było jeszcze do niedawna swoistą enigmą ocen i opisów. Określane jako baśń historiozoficzna, jest w istocie wspaniałą, nawiązującą do najlepszych wzorców klasycznych alegorią teatralną: alegorią gorzkiego losu człowieka, a Polaka przede wszystkim, losu Europy i naszego narodu.

"Vatzlav" wydaje się być jedną z najbardziej osobistych wypowiedzi literackich Sławomira Mrożka, świadczącą zarazem o głębokiej więzi pisarza z krajem. Potwierdza jego niezrównane . mistrzostwo paradoksu. Odzywa się w tym przedstawieniu raz jeszcze Dejmek-moralista, powraca Dejmkowski teatr narodowy i polityczny: zachwyca umiar, precyzja i mistrzowskie wyczucie stylu.

Publiczność i tym razem przyjmowała dzieło Kazimierza Dejmka z wielkim entuzjazmem nie ukrywała swojej woli stałego obcowania z jego twórczością na warszawskiej scenie.

Niepokoje Grzegorzewskiego

Nie jestem admiratorem teatru Jerzego Grzegorzewskiego, choć jego kreacje inscenizacyjne śledzę i szanuję ich oryginalny język teatralny, ich niepowtarzalną senną wizyjność. Także i tym razem, wracając ponownie do tekstu "Ameryki" Kafki, zaprezentował on z wrocławskim zespołem Teatru Polskiego spektakl plastyczny raczej niż dramatyczny, interesująco zaaranżowany, konsekwentny w swym mrocznym nastroju, bardzo Kafkowski - ciężki do przełknięcia.

W przedstawieniu Grzegorzewskiego dominuje forma; niezwykła, wzbudzająca niepokój jest aranżacja plastyczna sceny. Wyraziste, wręcz agresywne epizody aktorskie otaczają naiwnie zagubionego w brutalnej rzeczywistości Karla Rossmanna. Rzeczywistość tę konstruuje inscenizator - swoim zwyczajem - skupiając na scenie wymyślne i niefunkcjonalne elementy scenograficzne i rekwizyty, nakłada na siebie i szatkuje nerwowe monologi, rwące się dialogi, wydobywa światłem z mroków sceny uzupełniające się epizody, potęguje nastrój muzyką słowa i kontrabasu. Wykazuje niezwykłą oryginalność i fantazję w operowaniu środkami formalnymi swojego teatru, ale pozostawia widza chłodnym i niewzruszonym.

Niezwykły to teatr, poszukujący wspólnego języka z niepokojami współczesności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji