Artykuły

Dlaczego do nas "Rewizor"?

Dla tych, którzy w Gogolu upatrują orędownika zawziętej satyry lub wręcz patrona krytyki zjadliwie obnażającej anomalie społecznych stosunków, idea wystawienia "Rewizora" mogła wydać się anachronizmem, ba, zgoła nietaktem wobec sytych i w sytości swej wybrednych widzów, którym nie w smak teraz poobiednia musztarda. Duch czasu, zdawać by się mogło, tematów żąda arcypoważnych, a i teatrowi nie przystoi już może rola mizdrzącej się potokiem uszczypliwych aluzji trybuny. Ci, którzy dotąd uparcie wychwytywali zawiłe rebusy teatralnych podtekstów, doczekali się wreszcie uczciwszych gazet, które, jak zewsząd słychać, ofiarują im wreszcie zasłużoną, choćby za wytrwałość, rekompensatę. Hojne gesty odprawiających pośpieszną pokutę dziennikarzy odkrywają wszystko to, co jeszcze do niedawna niektórym teatrom z trudem udawało się przemycać. W obliczu powszechnych rachunków sumienia i ożywczych wiatrów odnowy zgoda na model Gogolowski - nawet jeśli byłaby konsekwencją wcześniejszych ustaleń repertuarowych - mogła wydać się niefrasobliwym powrotem do zużytych już nieco form teatru, w którym natrętna gra domysłów zastąpiła wszelką interakcję. Scena bywała nierzadko jedyną ostoją swobodnej myśli, trosce tej poświęcając niekiedy swój artystyczny poziom, to prawda. Bywała jednak zbyt często kokietką. Lecz teraz - zapytacie - dlaczego do nas "Rewizor"?

Czy zatem w przesłaniu tej tak osobliwie wystawionej w Krakowie komedii nie tkwi nic więcej poza prześmiewczą pasją, poza zawiścią małostkowych porachunków z tymi, którzy już dawno przestali śmieszyć? Czy rzeczywiście jest ten spóźniony "Rewizor" spektaklem niestosownym? Czy może aktualność jego zwietrzała, jak zwietrzeć pragnie zła i niechciana pamięć o czasie, który zbyt wielu wydał Horodniczych i Dzierżymordów? Odpowiem: po trzykroć nie. Nie - na przekór pustej satysfakcji prześmiewców, których dziś tak wielu.

Podobno "koń, jaki jest, każdy widzi". To samo z "Rewizorem". Dramat Gogola, którego powracająca wciąż aktualność spędza sen z powiek socjologom uzbrojonym w powagę teorii, należy do tekstów powszechnie znanych, a dzięki genialnej konstrukcji fabuły zyskał popularność niemal anegdoty. A przecież im bardziej popularny i uklasyczniony, tym częściej stawał się pastwą teatralnych uproszczeń. Trudno wznieść się ponad rodzajowość Gogolowskich typów i porzucić nawyki wyświechtanej farsy. Pozyskać aplauz widowni to troska zrozumiała, tyle że najwięcej jej tam zazwyczaj, gdzie brak reżyserskiej koncepcji lub choćby oryginalnej wizji, silniejszej niż przyzwyczajenia widza.

W Starym Teatrze - inaczej. Dlaczego? Jarocki ma do dyspozycji świetny, zaangażowany (nie tylko na scenie) zespół aktorów; odkrywczą, pełną inwencji scenografię Wiśniaka; genialne pastisze, liryzm albo ironię muzyki Radwana; posiada wyobraźnię i pomysłowość podporządkowane klarownej koncepcji, wolność w zakresie rozwiązań technicznych, a nad sceną demiurgiczną władzę. Jednakże obdarzony bogactwem - zachowuje skromność, widzom zaś ofiarowuje obfitość teatralnych doznań. Jako reżyser nie kryje swej uległości wobec sugestii Gogola. Nie próbuje uczynić sztuki bardziej komiczną niż ona jest w istocie, wiedząc zapewne, że to dążenie jałowe, tak jak wszelkie poprawianie arcydzieł. Tekst "Rewizora" traktuje bez pietyzmu, lecz z wyraźnym szacunkiem. Wykreśla tylko te fragmenty i sceny, które mogłyby burzyć rytm scenicznej akcji. Jako człowiek i twórca nam współczesny poszukuje takich rozwiązań scenicznych, które zachowując niezmienioną treść dramatu, pozwolą mu w pełni wyrazić własny niepokój i stołek do rzeczywistości.

W pewnym momencie przestaje być "Rewizor" jedynie zabawną komedią. I jeśli jego zdeformowana rzeczywistość mimowolnie odsłania zatrważające oblicze także i naszego czasu, jeśli reguły Gogolowskiego świata wciąż przystają do naszych, to w analogii tej zawiera się prawidłowość, która przejmuje trwogą. Gogol, gdy wczytać się weń dokładnie, przeraża niemal tak mocno jak Dostojewski. Cóż bowiem kryje w sobie to każdorazowe uwspółcześnianie się jego utworu? Uniwersalność komicznych charakterów czy raczej przejaw niezmienności ludzkiej natury? Złośliwość kapryśnej historii czy przygnębiający dowód powtarzalności jej żelaznych prawideł? Pobłażliwość dla niewinnych słabości człowieka czy strach przed jego ciemnym wnętrzem?

Bohaterowie "Rewizora" - ludzie nikczemni i mali - obnażeni w swym zatroskaniu o siebie i obleśnym nadęciu budzą zwykle najpierw śmiech, lecz zaraz potem grozę. Gogol mógłby nam wszystkim odebrać resztki dobrego samopoczucia, gdyby nie fakt, że jako widzowie tkwimy w scenicznym świecie tak samo głęboko, jak postacie, które go tworzą. Wpisani weń i uwikłani, rozumiejący jego obłędną logikę i prawa, tracimy dystans doń stopniowo, lecz nieodwracalnie. "Z czego się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie". I choć na pomoc wezwiemy czystość swoich sumień, któż zdoła odnaleźć w sobie pełną ulgę? Czy w każdym czai się ta kreatura - Horodniczy? Czy w każdym ten diabelski błazen Chlestakow?

Inscenizacji krakowskiej obcy jest optymizm spod znaku nieszczęsnego konspiratora. Jarocki problematykę utworu nieustannie konfrontuje z realną rzeczywistością, dzięki eremu anegdota Gogola urasta do wymiaru pewnej prawidłowości społecznej. Jednocześnie uwagę swą skierowuje raczej ku jednostce, jej sytuacji psychicznej i moralnej. Jest ironistą zjadliwym aż do natręctwa, ale w jego szyderczym głosie pobrzmiewa ton moralisty.

Interesują go bardziej indywidualne pobudki działania Chlestakowa, Horodniczego i całej urzędniczej szajki niż przejawy anormalności sytuacji, w której wszyscy niespodzianie się znaleźli. Jest bez wątpienia zafascynowany monstrualnością Gogolowskiego świata, ale w absurdalności jego reguł próbuje doszukać się żelaznej logiki. "Rewizora" traktuje jako obraz rzeczywistości zdeformowanej u podstaw, lecz u podstaw tych dostrzega jednostkę właśnie - człowieka w jego pierwotnych odruchach. Dlatego w postaciach dramatu tyleż samo odkrywa komizmu i głupoty, ile zła, sprytu (Horodniczy to przecież świetny organizator), wyrachowania i niepohamowanej żądzy władzy. Dlatego groteskowość przełamuje psychologicznym prawdopodobieństwem, a zdeformowanemu światu narzuca rygor wiarygodności.

A przecież wiarygodność właśnie to w przypadku Gogola rzecz nader ponura. Toteż przestaje być ten "Rewizor" jedynie beztroską farsą i uciechą z głupca. Tkwi w nim raczej paradoks, powaga śmieszności - cała nasza jaskrawość. I coś więcej jeszcze. Bo wrażliwy na wszystko, co pozwoli mu zajrzeć w odrażającą czeluść ludzkich instynktów, pozostaje Jarocki reżyserem działającym tu i teraz, świadomym swego czasu. Całą tę psychologię nikczemności, jakiej dostarcza dzieło Gogola, umieszcza zatem konsekwentnie w perspektywie politycznej. Jego "Rewizor" to więcej niż wizja potęgi chełpliwie śniona przez Horodniczego, to więcej niż zamknięta w genialnym skrócie historia wzlotu i upadku natury skończenie małej i pazernej - to przede wszystkim rzecz o mechanizmie władzy, rzecz o systemie władzy opartym na strachu.

I choć ten polityczny kontekst nadawała zwykle tekstowi Gogola sama rzeczywistość, Jarocki przezornie nasyca zakończenie sztuki grozą i dziwną powagą. Pragnąc jakby poskromić Gogolowski komizm, do niemego finału "Rewizora" dopisuje jeszcze jedną scenę. I ten nowy finał właśnie, przewrotnie przełamujący chichot rozrachunkowej satyry, dobitniej wyraża niepokój, ostrzej pyta o teraźniejszość. Oto niespodziewane, fatalne dla wszystkich przybycie prawdziwego rewizora stanowi tam nie tylko kres nadętej szczęśliwości Horodniczego, ale pozbawia go również władzy w miasteczku. Bo upadły i skompromitowany nie może dłużej przewodzić urzędniczej bandzie. Jego miejsce zajmie ktoś inny, najsilniejszy spośród pozostałych, bezzwłocznie zyskując ich bojaźliwą, niemą aprobatę. Żadnych zmian, ta sama celebra - lecz to już nie dziwi, bo może właśnie "tak to się załatwia w praworządnym państwie".

I jest w scenie tej obcesowość aluzji szytej grubą nicią, jest sceptycyzm, błysk durrenmattowskiego "Upadku", ostrzeżenie na wyrost, ironia - wszystko, czego chcecie. Jest jednak także troska. Jest rozwaga przeciwna wszelkim przejawom euforii. Bo ten - nomen omen - "Rewizor" to głos karcący niezdrowe emocje. Głos pełen przestrogi, nieufny, to prawda. Tyle że jak dotąd historia zwykle przyznawała takim głosom rację.

Istnieje jeszcze inny powód, który sprawia, że w czasie, gdy nasz opieszały teatr zdaje się dopiero kształtować swoje nowe oblicze, spektakl Jarockiego stanowi dla widza doświadczenie szczególne. Oto ten posierpniowy "Rewizor", o którym zamiar powzięto jeszcze w maju i poświęcono mu prób bodaj pięć miesięcy, zawiera w sobie ślady dwóch różnych epok publicznego myślenia. Korzeniami tkwi jeszcze w tradycji teatru aluzyjno-prześmiewczego, lecz siłą niemej sceny finałowej choćby (może jednej z największych w teatrze powojennym) potrafi tradycji tej zaprzeczyć. I w takiej dwoistości właśnie, która dziejom powstania tej inscenizacji zapewni być może miejsce w aneksach historii polskiego teatru, więcej doszukacie się prawdy - także o siłach i środkach naszej sceny - niźli w niejednej programowej deklaracji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji