Artykuły

"Wszystko należy do sądu"

Znam wiele efektowniejszych inscenizacji Jerzego Jarockiego, ta wszakże - pozornie nieefektowna - wydaje mi się jedną z najgłębszych i najdojrzalszych. Wielka, a zarazem tak trudna do zdefiniowania powieść Kafki musiała pociągnąć takiego reżysera jak Jarocki. Reżysera, który osiągnął bezbłędną precyzję środków scenicznych i umiejętność dochodzenia do samej istoty i samego dna wystawianych utworów. Jego Proces na scenie Starego Teatru w Krakowie jest niesamowicie adekwatny w stosunku do dzieła Kafki! Wyraża je środkami teatru w sposób niespotykanie pełny i precyzyjny. To odczucie, dominujące, gdy siedzi się na widowni, jest niezmiernie trudne do krytycznego zanalizowania i opisania. To prawie tak, jakby chciało się opisać treść słyszanej symfonii, której mistrzostwo wyraźnie, odczuwamy, ale nie potrafimy Wyrazić w słowach na czym ono polega, jak to zostało zrobione. W teatrze spotykamy się z takim zjawiskiem nieczęsto, a kiedy już się spotkamy, wiemy, że mamy do czynienia z przedstawieniem bardzo wybitnym.

Opisać istotne, wewnętrzne treści jakie niesie przedstawienie Jarockiego jest tak samo trudno, jak opisać treść Procesu Kafki z jej wszystkimi wieloznacznościami i całą enigmatycznością. Na scenie uchwytny staje się tylko najbardziej ogólny sens dzieła, a więc jego sens metaforyczny - podobnie jak przy lekturze. Osiągnięcie takiego efektu w teatrze jest rzeczą bardzo rzadką, prawie niemożliwą. Scena bowiem, bezlitośnie ciągnie ku określoności, konkretnym upostaciowaniom i uprzedmiotowieniom. W prozie wygląda to wszystko zupełnie inaczej. Na scenie nieokreśloność osiągnąć trzeba przy pomocy określoności, co brzmi absurdalnie, a jednak jest możliwe, jak udowodnił Jarocki swoim przedstawieniem. W jaki sposób tego dokonał pozostanie tajemnicą jego reżyserskiego warsztatu. Jedno jest pewne: zrobił to w znakomitej współpracy z zespołem Starego Teatru, który raz jeszcze okazał się nieprawdopodobnie zdyscyplinowany, pracowity i podatny prowadzącej go ręce świetnego reżysera.

Po co dążył Jarocki do uzyskania owego efektu nieokreśloności, niedopowiedzenia i wieloznaczności tego, co dzieje się na scenie? Efektu osiągniętego przy tym środkami bardzo wyrazistymi, niejednokrotnie ostrymi aż do brutalności? Odpowiedź jest prosta: chciał wyrazić istotę i pełnię utworu Kafki. Utworu, w którym - jak słusznie pisze Zbigniew Osiński - wszystko jest rozwiązane definitywnie, j ostatecznie, nieodwołalnie, a zarazem nic nie jest rozstrzygnięte, gotowe i jednoznaczne. Chciał uzmysłowić widzowi wszystkie znaczenia Procesu i dojść do znaczenia najogólniejszego, do wielkiej i wielostronnej metafory ludzkiego życia, jaka zamknięta jest w dziejach Kafkowskiego Józefa K.

Proces w inscenizacji Jarockiego jest trzecim po wojnie przedstawieniem tej powieści w naszym teatrze. Przedstawienie Teatru Ateneum z roku 1958, bardzo związane ze swoim czasem, było historią niewinnego człowieka zaszczutego przez groźny, demoniczny system przemocy. W ubiegłym roku Adam Hanuszkiewicz w Teatrze Narodowym dał zupełnie odmienną wersję Procesu, w której ustosunkował się krytycznie wobec bohatera Kafki poszukując jego własnej winy w przedstawionej historii. Jarockiemu obca jest zarówno pierwsza, jak i druga interpretacja. Obca i niewystarczająca. On chce spojrzeć na sprawę tak szeroko, jak sam autor i uczynić ją równie pojemną, jak to zrobił Kafka.

Przekonujące i bliskie przedstawieniu krakowskiemu jest to co pisze w jego programie cytowany już Zbigniew Osiński: "Wydaje się, że w żaden sposób nie można Józefa K. osądzać jednoznacznie, formułować wyroki na jego temat. Jakiekolwiek bowiem osądzanie będzie zarazem jego urzeczowieniem i uprzedmiotowieniem, naszym mimowolnym - być może włączeniem się w proces..." Jarocki w żadnym wypadku nie chce włączać się w proces przeciwko Józefowi K., nie chce go także komentować. Pragnie go tylko na scenie pokazać w całej złożoności i wielostronności.

Przecież o owym procesie nie wiemy nic konkretnego. To chyba po prostu życie Józefa K., jego walka ze złowrogim i absurdalnym światem. Takim procesom poddany jest każdy z nas, tak jak każdego z nas czeka śmierć. To jest proces bez wyroku, który zapadałby konkretnego dnia w konkretnym sądzie. "Wyrok nie zapada nagle - mówi do bohatera Kapelan w katedrze - samo postępowanie przechodzi stopniowo w wyrok". Wszyscy i wszystko na około należy do sądu. Mówi o tym Józefowi K. malarz Titorelli. Scena z Titorellim jest w przedstawieniu Jarockiego jedną z kluczowych. Podobnie

jak rozmowa z Kapelanem w katedrze. Titorelli pytającemu bohaterowi wiele wyjaśnia. Robi mu wykład o tym, że istnieje prawdziwe uwolnienie (które się właściwie nie zdarza), uwolnienie pozorne i przewleczenie wyroku. W kategoriach Kafkowskiej metafory te dwa ostatnie stany określają ludzkie życie. Kapelan wykłada Józefowi K. relatywizm naszych sądów o świecie i życiu. Wniosek, jaki bohater wyciąga nie jest pocieszający: "Z kłamstwa robi się istotę jego porządku...".

Ale Józef K. zdaje się dochodzić do zrozumienia trudnych i okrutnych prawd o świecie i o własnym losie. Dlatego śmierci poddaje się bez oporu. Pełna wstrząsającego i absurdalnego piękna jest ta końcowa scena w krakowskim przedstawieniu. Na czarną dotąd dekorację Skarżynskich spadają zewsząd ogromne białe płachty. Cała scena staje się nagle olśniewająco biała. Dwaj wytworni panowie wprowadzają obnażonego do połowy Józefa K. Kładą go na białym kamieniu, następnie jeden z nich precyzyjnie wbija mu sztylet w serce. Dzieje się to bezszelestnie, szybko, w milczeniu. Kiedy na piersi Jana Nowickiego wykwita czerwona plama - jest już po wszystkim. Wtedy jeden z Katów pyta drugiego: "Czy coś mówił?" - "Coś o wstydzie, który miał go przeżyć".

Cały tok przedstawienia do tej końcowej sceny jest po prostu obrazem życia Józefa K. Życia dosyć pospolitego, zwyczajnego. I gdyby nie mówiło się ciągle o owym zagadkowym i enigmatycznym procesie, w którym nie wiadomo o co chodzi - wszystko byłoby naturalne. Ale ponieważ bohater wie, że toczy się przeciwko niemu (jak zresztą i przeciwko innym) jakiś proces - życie jego nabiera symbolicznego znaczenia. Wszystko co go otacza nie przestając być naturalne zaczyna być metaforyczne, staje się nieokreślonym do końca symbolem. Życie Józefa K. urasta niepostrzeżenie do wymiarów syntezy egzystencji człowieka.

Podziwiać trzeba, jak po mistrzowsku prowadzi Jarocki obraz tego życia, jak operuje przestrzenią sceniczną zorganizowaną przez scenografów w sposób przecież statyczny i bardzo licznym zespołem wykonawców. Zespół to bez solistów (bo nawet pięknie prowadzący główną rolę Jan Nowicki nie robi tego na zasadzie solowej), ale każdy epizod ma tu swoje znaczenie i każdy aktor świetnie to rozumie. A już ze względu na ważność swoich epizodów najgłębiej - obok Nowickiego - zapadają w pamięć Edward Lubaszenko jako Titorelli i Jerzy Święch jako Kapelan. Wszyscy zresztą rozumieją, że tworzą spektakl zespołowy, spektakl i pod tym względem wzorowy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji