Artykuły

Proces przeciw światu

"Proces" Kafki w reżyserii Jerzego Jarockiego jak symfonia przeznaczenia od początku niesie temat nieuchronności losu, powracający w repryzach - wizualnej, czasoprzestrzennej, słownej, muzycznej. Część I tej teatralnej symfonii mogłaby nazywać się "Osaczanie", cz. II - "Obrona i śmierć". Przestrzeń sceny (scenografia Skarżyńskich) ciemna, zabudowana od prawej strony murem, od lewej ciemną boazerią mieszkania - Józefa K., Panny Burstner, adwokata, w głębi schodami, które prowadzą do pracowni Titorellego, do stolarza Lanza, kancelarii sądowych - ta przestrzeń jak w snach jest jednością wielokształtnego, zmiennego koszmaru. Czas nie płynie, zastyga wokół bohatera, jak oskarżyciel główny zaskakuje go na uczynkach - w rozbłyskach światła i ciemności; cokolwiek by uczynił, K. okazuje się bohaterem ze znieruchomiałej, żałobnej kliszy. Jak memento brzmią słowa dialogu: "Gdyby między tymi wyjaśnieniami zachodziła sprzeczność, miałbyś rację [...] Ale sprzeczności nie ma". U Kafki są to słowa Kapelana objaśniające sens przypowieści o drodze człowieka do Prawa U Jarockiego powracają trzykrotnie: po raz pierwszy niby mimochodem, na stronie wypowiedziane, jako strzępek rozmowy urzędników bankowych przyglądających się bezładnej wędrówce K., potem rzuca je do telefonu Wicedyrektor w krytycznej dla K. chwili, wreszcie sens ich wyjaśnia się w ostatnim, przedśmiertnym dialogu z Kapelanem. Trzykrotnie też powtarza się w spektaklu inny leitmotiv słowny - "Musze odejść". Tę kwestię wypowiada Józef K. wobec Panny Burstner, po zwierzeniach i scenie miłosnej, potem w rozmowie z Woźnym Sądowym, kiedy sentencjonalne słowa: "u nas z zasady nie rozpoczyna się procesu bez widoków zasądzenia" odbierają mu całą nadzieję, i znowu w poprzedzającej finał scenie z Kapelanem. Pierwsze wejście na scenę Strażników przywołuje muzyczny temat losu; prosty, kilkutaktowy, odegrany niewprawną ręką ślepego skrzypka, będzie towarzyszył scenicznemu życiu Józefa K. w momentach znaczących, a widowni przypominał o nieuchronnym finale.

Wewnętrzna zasada adaptacji i reżyserii dzieła Kafki dokonana przez Jerzego Jarockiego ujawnia się już poprzez scharakteryzowane wariacje głównego wątku tematycznego - jest przejrzysta, logiczna i symetryczna. Absurdalność i dziwność wydobyte z międzysłownych przestrzeni literatury materializują się w konkretnych, spójnych znakach teatralnych. Jakieś chichoty kobiet, przemykających przez scenę, erotyczne sceny - fantasmagorie, dziewczynki od Titorellego, jakby z płótna Olgi Boznańskiej "Na schodach" - jest tych znaków tak wiele, że ich bogactwo zbliża się niebezpiecznie do kapryśnej rozrzutności ornamentu.

Spektakl Jarockiego pozostawia nas w przekonaniu o niewinności egzystencjalnej bohatera zdziwionego i zbuntowanego przeciwko mechanizmowi świata, z którym na próżno usiłuje walczyć. Oskarżenie zostaje go w powszednim dniu, w 30 urodziny, kiedy chciałby po prostu zjeść śniadanie. Jest to moment tak zwykły, że Józef K. nie domyśla się nawet powagi i istoty sytuacji - chwyta tylko jej formę, proces, który mu niesłusznie wytoczono.

"Są dzieła - pisał o Kafce Albert Camus - w których postać przyjmuje jako naturalne to, co się jej zdarza. Przez szczególny i oczywisty paradoks, im bardziej przygody postaci będą niezwykłe, tym bardziej opowieść wyda się naoczna: proporcjonalnie do rozpiętości, którą wyczuwamy między dziwnością życia człowieka i naiwnością, jaką ten człowiek ją przyjmuje".

Cecha tragiczności jest u Kafki złączenie jaźni bohatera ze światem: świat tylko wypromieniowuje absurd z siłą naoczności, jako system fałszywych mniemań Józefa K. "Nie zważaj wiele na mniemania" - przypomina Kapelan. Zdarzenia są za Józefem K. - narracja pozornie nie ujawnia nic, co by uczynił złego, co by uczynił przeciw prawu w swoim zwyczajnym, trochę lekkomyślnym życiu. Ale "Proces" wśród wielu różnych wykładni ma także i tę, szczególnie dziś może aktualną i żywą, że wśród złożoności "dobrze spełnionego" życia można nie zauważyć, iż jest ono oparte na fałszywym systemie wartości. Józef K. w istocie zlekceważył wartości: zagrożony, osaczony przyszedł zwierzyć się Pannie Burstner. Była to jego szansą zbliżenia się do człowieka, może szansa miłości. Ale potraktował ją zdawkowo, wykrzyczał tylko histerycznie swój strach i poprosił o formalną pomoc, na drodze sądowej. Zdawkowo jak z wieloma innymi dziewczętami, obszedł się z kimś, kto mógł mu być przyjacielem. Także i w banku prokurent Józef K. lekkomyślnie traktuje sytuacje, które zagrażają jego niewinności. Pochłonięty absurdem procesu nie uświadamia sobie, że "zwyczajne życie" dostarcza sądowi dowodów winy. Oto idąc pewnie po szczeblach hierarchii do kariery, traci ważnego klienta na rzecz wicedyrektora banku. Co więcej, ten klient wie o jego procesie i on daje mu polecenie do malarza sądów Titorellego K. skwapliwie z tego korzysta - znowu szuka próby uniewinnienia się poza zwyczajną sytuacją, w której zawinił, szuka formalnej obrony swojej niewinności. Dlatego Titorelli wnikliwie, kilkakrotnie pyta, czy K. jest istotnie niewinny. Głęboki sens tego pytania pozostaje poza świadomością K., jak nie dotarła doń powaga kwestii Strażnika z pierwszej sceny: "Trzeba się skupić, na tym, co Pana czeka". "To, co go czeka", rozumie K, tylko jako wszczęty przeciw sobie proces, nie pojmując, że idzie tu o całość jego własnej egzystencji, o jej prawdę i ludzkie prawo, nie zapisane w żadnym kodeksie świata, do odpowiedzialności za własny los. K. szuka pomocy i drogi do niewinności wszędzie - u Adwokata, u Leni, u malarza; nie szuka jej tylko w samym sobie. Nawet w ostatecznej chwili, porzuciwszy Adwokata, zdany już tylko na siebie, kiedy sytuacja podsuwa mu możliwość refleksji, skupienia się na własnym życiu, kiedy dziwnym zbiegiem okoliczności Dyrektor poleca mu oprowadzić gościa po katedrze, K. zabiera ze sobą katalog zabytków. Sytuację znaczącą i dziwną traktuje ze zwykłą sobie zdawkową naturalnością, nie wykracza refleksją poza jej codzienny, pozorny status.

Taki proces toczy się w życiu każdego z nas i podobnie jak Józef K. nie dostrzegamy jego istoty; pochłonięci spełnianiem naturalnych, ważnych celów, umieramy nagle pozostawiając absurdalnie niezałatwione sprawy, pozostawiając absurdalnie niezałatwione życie, które samo siebie nie zrozumiało. "Jak gdyby wstyd miał nas przeżyć...".

Józef K. nasycał świat swoją winą - to, co jest skończonością, uznał lekkomyślnie za nieskończoność, traktował jako naturalne to, co się takim zdawało Absurd świata i winę Józefa K. łączy nierozerwalny związek, ten sam - powtórzmy za Camusem - "który wyczuwamy między dziwnością życia człowieka i naiwnością, z jaką ten człowiek ją przyjmuje".

Ten związek w swoim spektaklu Jarocki rozerwał, odwrócony porządek Kafkowskiej naturalności zmienił w naoczną dziwność, absurdalność świata która rozgrzesza bohatera. Kiedy świat jest totalnym koszmarem i winą człowiek nie ma na nim już nic do zrobienia - tę prawdę wypowiedział kiedyś Kazimierz Wyka, analizując filozofię modernistów. Z Józefem K. Jana Nowickiego możemy współczuć jako z ofiarą absurdalnych, przerażających splotów wydarzeń, nie odczuwamy ani ciężaru winy. ani wielkości wyzwolenia - tragizmu ludzkiego dochodzenia do prawdy, do poznania, które miały się stać jego udziałem. Paradoksalnie i my za bohaterem przyjmujemy dziwność jako oczywistość, jako prawo świata wymierzone przeciwko nam, nie chcąc wiedzieć, że to prawo w nas jest, nie tylko w świecie.

Adaptacja Jerzego Jarockiego, czuła na wszelkie absurdy rzeczywistości objawiającej się bohaterowi na prawach sennego koszmaru, odejmuje sytuacjom dramatycznym, w których objawia się wina Józefa K., ich głębokie, sprzeczne z naoczną zwykłością motywacje. Scena z Panną Burstner, pośpieszna, naturalna, nie ujawnia nienaturalności egoizmu K. Wizyta u Titorellego, której bezpośrednią, acz daleka od zwykłej logiki przyczyna są kłopoty bankowe prokurenta K., w inscenizacji Jarockiego pozbawiona jest motywu łączącego, postaci Fabrykanta. To on właśnie, ważny klient, daje Józefowi K. polecenie do malarza sądów w adaptacji Gide'a i Barraulta. W tejże adaptacji Józef K. opuszczał kulminacyjny moment swego procesu, i aby się "rozerwać" szedł z katalogiem zabytków zwiedzać katedrę. U Jarockiego jest w nią rzucony, jak w senne przywidzenie. Obie te sceny - i cały świat wizji reżysera, rozdarty w strzępy sen o przemijaniu - utraciły więź z autorską nadświadomością sytuacji, utraciły Kafkowską dialektykę absurdu. Spektakl budowany jest z naiwnej, odwróconej perspektywy, z której ogląda świat prokurent Józef K. W finalnej scenie powieści jest trudne światło nadziei, to samo, które jaśnieje Człowiekowi w chwili poznania kresu prawa w przypowieści Kapelana. U Jarockiego - na spowitej w białe prześcieradła scenie rysuje się tylko cień czarnych oprawców, po człowieku nie pozostaje żadna nadzieja ani żadna wolność. Wraz z nim - obojętny i daleki - umiera świat fantomów, w które uwierzył.

Na tym przecież, na wierności wobec struktury oryginału, nie wyczerpuje się znaczenie spektaklu teatralnego. Ma on swoją wykładnię subiektywną i współczesną tę, która pozwala arcydziełu odradzać się wciąż na nowo. Jaka jest wykładnia "Procesu" Jerzego Jarockiego? Odpowiedź na te pytanie zawiera się w rysach sylwetki Józefa K. Jan Nowicki traktuje życie z naiwnością i żarliwością 30-letniego dziecka swojej epoki. Jego oczom świat przedstawia się jako zły i absurdalny, gdyż takimi przeświadczeniami nasycono jego świadomość Natury tego zła nie sprawdza własnymi przemyśleniami. Jest żarłoczny na życie, lekkomyślny, zapalczywy. Jest poszukiwaczem intensywności i prawdy istnienia w wielości zdarzeń. Do histerii upaja się prawdą własnego krzyku. Jego cnota jest żarliwość, jego winą nieświadomość. Tę nieświadomość można czasem traktować jako niewinność, ale dzieło Kafki cała swą bolesną, trudną prawdą temu właśnie zaprzecza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji