Szekspir w stylu buffo
Bije gong i dwaj panowie brytyjscy, dworzanie królewscy, wciągają na scenę człowieka uśmierconego przez okrutnego głupka Klotena, królewicza i pyszałkowatego, chutliwego jedynaka, bez którego trudno się obejść tak tragediom królewskim, jak i dramatom mieszczańskim. Z punktu zostajemy wprowadzeni w szekspirowski gąszcz krwawych namiętności i nawet nie mamy czasu na protest, na refleks, że przecież znajdujemy się nie na "Tytusie Andronikusie", lecz na przedstawieniu romansu z wyższych sfer, w którym więcej jest krzyku niż myśli, banalnych sytuacji niż odkryć.
Następna scena przerzuca nas jednak do komnat italskich, gdzie dwaj dorodni młodzieńcy - do połowy obnażeni, a od połowy przyodziani w białe rajstopy, efeby - na widok których homoseksualiści dostają zapewne skurczu gardła - toczą zapasy, rzec można, w stylu klasycznym. Uspokajamy się nieco wietrząc przewrotną zabawę reżyserską, ale oto znowu wracamy do Brytami i w klimat intrygi dworskiej podlanej gęsto sosem pożyczonym z innej kuchni, z innego obejścia. Zaczyna mi się ta historia nie podobać. Czyżby Jarocki zachorował na Peter Brooka! Akurat przy okazji "Cymbelina"! Wychodzimy na pierwszą przerwę w ponurych nastrojach, który nas nie opuszcza przez połowę następnego aktu.
Ale oto w ten poszarpany i melodramatyczny tekst Szekspira wnikają tony coraz bardziej ostre, coraz namiętniejsze, emocje biją w niebo, materia przeżyć tak się zagęszcza, iż nagle przeradza się we własną karykaturę, w akcenty autoironii. Poruszam się niepewnie na krześle. Jeszcze nie wierzę reżyserowi, jeszcze chciałbym mu wymyślać za zły smak, odebrać mu inteligencję, wytrawną znajomość teatru i jego stylów, ale już wiem, że Jarocki świetnie sobie zakpił nie tylko z Szekspira, nie tylko z Peter Brooków, Janów Kottów, teatrów okrucieństwa, grozy, ze wszystkich dreszczowców i katastrofistów. Nie, nie tylko z nich - także i z premierowej widowni. No i zaczynamy się nie najgorzej bawić, tak dobrze nawet, że kiedy jeden z dzikich synów królewskich, jeden z tych zbuntowanych bitników średniowiecza wnosi na scenę uciętą głowę Klotena - śmiech idzie po widowni, by uderzyć w powały, gdy zwloką przed widownię okrwawiony kadłub ofiary.
Przed paru miesiącami widziałem podobne w: pewnym sensie przedstawienie we Wrocławiu, w teatrze Skuszanki. Tam jednak reżyserka zakpiła sobie cudownie z teatru grozy, podkładając pod jego konwencje, pod jego styl poczciwie banialuki Labiche'a, tu Jerzy Jarocki zagrał cięższym kalibrem, uczynił zabawę na koszt dostojnych klasyków starożytności i współczesnych mód. A nad tym zbałaganionym, szczującym się i rozdartym światem z gorzką zadumą i ironią pochylają się tylko bogi i doświadczone duchy.
Przeto, mówiąc przy okazji, pompatycznie brzmi przedmowa Jerzego Sity, jak zresztą większość przedmów pomieszczanych w programach teatralnych, które pisane są raczej nie dla ludzi. Irytująca jest ta maniera uczoności, pozornych głębi, wyprana z urody stylistycznej i komunikatywności. To ostatnie nie dotyka już Sity, przecie od poety możemy żądać więcej.
No więc, można powiedzieć dostaliśmy Szekspira w stylu buffo. Oczywiście, nie jestem pewna, czy wolno się tak bawić, nie - broń Boże - ze względu na poszanowanie pomników z brązu, lecz na małą mimo wszystko wiedzę publiczności chociażby o współczesnym "teatrze grozy". Taka impreza może się minąć z celem, a zabawa zostanie dla nielicznych. Chociaż, czy ja wiem czy przypadkiem nie stawiam minimalistycznych horoskopów?
Scenę zaś wypełnił gęsty tłum panów brytyjskich i italskich, wojów i sług, królewiąt i dyplomatów - to ze świata żywych. Z tamtej zaś odległej okolicy, zawitały duchy, bogowie i śmierć. W tym morzu rozrób i erotomanii, błyszczy, rzec można, jak nieskazitelna lilia - jedyna pozytywna bohaterka tego dramatu - Imogena, liliowo i pastelowo zagrana przez Ewę Lassek. Przy niej zaś namiętny, szekspirowski Marek Walczewski jako Postumus, giętki i szujowaty Jachimo (Jan Nowicki), po królewsku pewny i arbitralny, a po ludzku chwiejny Cymbelin (Wiktor Sadecki), chytry Pizanio (Antoni Pszoniak), patriarchalny Belariusz (Bolesław Smela) siłuje się ze swymi osiłkami - bitelsami (Gwideriusz - Andrzej Buszewicz i Arwiragus - Józef Morgała), Jan Bińczycki tworzy bardzo sugestywnymi środkami postać rzeczonego Klotena, Halina Kwiatkowska - Królową i w ogóle scena jest zaludniona jeszcze przednimi aktorami, choć pokazującymi się epizodycznie, by wspomnieć tylko Wojciecha Ruszkowskiego (Wróżbiarz) i Kazimierza Witkiewicza (Kajus Lucjusz).
Scenografię przygotowała Ewa Starowieyska, budując na scenie serię portalików odniesionych stylistycznie do miejsca dziejących się wydarzeń, muzykę zaś skomponował Włodzimierz Szczepanek, w której mieszały się tony zawodzeń pogrzebnych, mocnego uderzenia i opery.
Wszystko zaś, by zostawić ślad kronikarzom, działo się na scenie Teatru Starego. Reżyser Jerzy Jarocki. Przekładu szekspirowskiego "Cymbelina" dokonał przed wielu lat Leon Ulrich a mimo to, przekład ten brzmi nadal czysto i sugestywnie. W ten tekst ingerował zresztą Jerzy Jarocki ustawiając go wedle swoich potrzeb.