Artykuły

Zapraszamy do łaźni

Jakiż ten Majakowski żywotny, połyskujący ciągle aktualnymi pointami, bliski nie tylko w czasie, ale i w przestrzeni. Na jego "Łaźnię" różni ludzie w różny sposób się gniewali - być może zresztą, że sportretował w niej współczesnych sobie, których głupotę i schematyzm myślenia tak wnikliwie przeniknął. Znamy Majakowskiego jako szczerego, patetycznego poetę, jako głębokiego liryka, jako uskrzydlonego twórcę - rewolucjonizującego zarówno treść, jak I formę poezji. "Łaźnia" ukazuje w nim bezlitosnego krytyka; bezlitosnego, ale życzliwego nowym czasom, starającego się wszelkimi dostępnymi mu środkami poprawić je tam, gdzie wydają mu się one skrzywione.

Można "Łaźnię" grać w rozmaity sposób: zagrać ją jako komedię buffo; zrobić z niej farsę zapełnioną kukłami; można wreszcie, nie rezygnując z akcentów groteskowych, wydobyć z tej sztuki tony aktualnej satyry. Ostatecznie i w naszym życiu spotyka się niejednego Pobiedonosikowa, a także wokół problemu tzw. sztuki dla mas narastają czasem, w ogniu dyskusji, nieporozumienia, które dostrzegł kilkadziesiąt lat wcześniej Majakowski, ukazując je w krzywym zwierciadle aktu II "Łaźni".

Jerzy Jarocki, reżyser przedstawienia katowickiego, które zainaugurowało tegoroczny II Ogólnopolski Festiwal Sztuk Rosyjskich i Radzieckich, ukazał nam Majakowskiego żywego. Zafascynowany poszczególnymi partiami utworu, nie dbał zanadto o wierność wobec oryginalnego zamysłu dramaturgicznego autora. Samodzielnie rozbudował w ten sposób akt I - w kierunku satyry antybiurokratycznej, co nas nota bene jakoś mniej już dzisiaj zajmuje. Tego samego rodzaju samodzielna rozbudowa bardziej natomiast pomogła aktowi II, w którym inwencja reżysera przygotowała widowni szczególne niespodzianki, podczas gdy fajerwęrkowo-fantastyczne wątki zostały przez niego sprowadzone do znaczenia poetyckiego symbolu.

Nie należy oczywiście tych uwag o samodzielnej rozbudowie poszczególnych partii sztuki uważać za zarzut, wszak Jarocki wtłoczył całość w interesujące ramy jednolitej konstrukcji artystycznej. Posiada ona rytm rozpędzonego automatu, który zatrzymać może dopiero coś nieoczekiwanego. Ostateczny sens sztuki został przez niego uzupełniony powrotem do sytuacji wyjściowej. Pobiedonosikow gramoli się ponownie do swego biura i odnosimy wrażenie, że akt I rozpocznie się na nowo.

Dawno widownia naszego teatru nie reagowała takimi wybuchami śmiechu.

Spektakl katowicki wnosi do dziejów scenicznej recepcji Majakowskiego nowe, świeże akcenty. Jarocki skorzystał z doświadczeń własnych i obcych, dotyczących nowoczesnych form inscenizacyjnych i z powodzeniem przeniósł te doświadczenia na teren "Łaźni", która po dziś dzień jest sztuką niemal awangardową w swym dramaturgicznym zamyśle i konstrukcji.

Napisałem tyle o reżyserii ponieważ stanowi ona najwięcej o powodzeniu spektaklu. Nie wszyscy bowiem aktorzy - mimo iż Teatr im. St. Wyspiańskiego oddał tej sztuce najlepsze swoje siły - nie wszyscy niestety, zrozumieli właściwie niełatwe intencje reżysera. Gdybyśmy próbowali hierarchizować osiągnięcia aktorskie w tym spektaklu, musielibyśmy na czoło wysunąć Tadeusza Kalinowskiego, Janusza Chełmickiego i Mieczysława Jasieckiego. Kalinowski w roli Pobiedonosikowa stworzył masywny typ wulgarnego zwierzchnika, który - za Putramentem to określmy - zapomniał już dawno o miodowych miesiącach swej władzy, a zajęty jest wyłącznie przystosowaniem jej do własnych korzyści. Chełmicki jak zwykle wykazał olbrzymią kulturę, odtwarzając ograniczonego, ale umiejącego trwać w pierwszych szeregach Iwana Iwanowicza. Co to jednak znaczy, gdy świetny aktor występuje nawet w małej rólce... jak potrafi on ożywić postać niejednokrotnie zaledwie przez autora naszkicowaną... Jasiecki z druzgocącą przewrotnością nabrał naczdyrdupsa na historyjkę o zgrywającym się w karty Marksie. Mieczysław Łęcki, bardzo plastycznie polecał swoje usługi malarskie Pobiedonosikowi, poza jego była jednakże dość powierzchowna w komediowym wyrazie, brakowało w niej zaznaczenia, że malarz równocześnie naigrawa się z naczelnika. "To w gruncie rzeczy człowiek niegłupi, chociaż pacykarz, zna się przynajmniej na Ludwikach" (w przekładzie Sandauera: Lujach!).

Adam Kwiatkowski nie wniósł, niestety, zbyt wielu nowych rysów do postaci Optymistenki, charakteryzując ją nieco na modłę znanego nam z zeszłorocznego spektaklu "Sprawy" Suchowo-Kobylna - Tarelkina w interpretacji Bogdana Baera. A to jednak są dwie różne osoby, z dwóch różnych epok - chociaż obie pozornie tkwią na podobnym froncie biurokratycznym.

W roli wynalazcy i jego opiekunów wystąpili pełni młodości i zapału Andrzej Antkowiak, Stanisław Brudny i Bohdan Kraśkiewicz.

Z braku miejsca nie możemy omówić wszystkich ról. Szorowanie w "Łaźni" nie kończy się na premierze, będzie jeszcze okazja wrócić do spektaklu i powiedzieć wtedy szerzej także o świetnej muzyce Wojciecha Kilara i sugestywnej dekoracji Wojciecha Krakowskiego.

"Łaźnia" jest cennym elementem w repertuarze teatru śląskiego - potwierdziła duże jego możliwości. Otwierając festiwal, sztuka ta interesująco też zakreśliła tegoroczny charakter tej imprezy: wniosła nieco polemiki, zaostrzyła apetyt na inne zapowiedziane spektakle, mogące mieć nie mniej polemiczny sens. Na pewno jest to lepsze od odświętnej sztywności, od akademickiego bezruchu i patetycznej gestykulacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji